WstępWitajcie, kochane góry,O, witaj droga ma rzeko!I oto znów jestem z wami,A byłem tak daleko!Jan Kasprowicz
Zbliża się najważniejszy dzień w roku, wyjazd w Bieszczady. Sygnały o zbliżającym się wyjeździe docierają do mnie z różnych stron. Najpierw dzwoni Bertrand, że rusza w drogę. Kiedyś w czasie wspólnego spaceru po WPN zgadaliśmy się, że nasz pobyt w bieszczadzie pokrywa się. Umawiamy się więc na spotkanie. Lepsza połowa codziennie po przyjściu z pracy informuje ile jeszcze dni do wyjazdu. Zaczyna się krzątanina, przygotowanie sprzętu do wyjazdu, zakup prowiantu i napitków procentowych i nie procentowych . Cholera jak ja tych przygotowań nie lubię. No i najważniejsze błękitna strzała idzie na przegląd do mechanika. No cóż latka lecą i konie mechaniczne wymagają szczególnej troski co by nie było kłopotów w drodze. Plan zakłada, że ruszymy z Pyrlandii 28 sierpnia z przystankiem w Zamościu gdzie zabieramy trzeciego uczestnika naszej wyprawy. Jak to w życiu plany sobie a życie niesie swoje niespodzianki. Pierwsza niespodzianka, lepsza połowa musi jeszcze w sobotę iść do pracy, takie czasy, samo życie. Wyjazd opóźnia się o jeden dzień. Ale pakowanie plecaków, przygotowanie sprzętu i akcesoriów fot przebiega bez zakłóceń. Lepsza połowa śmieje się ze mnie, że jestem uzależniony od fotografii i chyba szybciej bym zapomniał o niej niż o swoich zabawkach foto. Chyba coś w tym jest. Ale każdy ma swoje ała. No i wreszcie nadeszła ta chwila. Budzimy się w niedziele rano, jemy śniadanie. Zabieramy cały spakowany ekwipunek i ruszamy do błękitnej strzały. Po zapełnieniu bagażnika ruszamy do Zamościa. Podróż przebiega przyjemnie na trasie nie ma wielkiego ruchu ale to przecież niedziela i ludziska jeszcze odpoczywają. Przed Radomiem zaskoczenie, duszę hamulec pedał leci do podłogi a auto toczy się dalej nie zamierzając wcale zwolnić. Robi mi się ciepło, później zimno na koniec czuje, że mam nogi jak z waty. Korzystając z hamowania biegami i hamulca ręcznego zatrzymuję auto. Pomału dojeżdżam do najbliższej stacji benzynowej w Radomiu. Najpierw kawa i szybki rachunek sumienia co robić dalej. Dzwonię do siostry w Zamościu informuję ją o sytuacji. Jednocześnie proszę co by zorientowała się czy znajdzie jakiegoś mechanika który zająłby się błękitnym nieszczęściem. Tylko jest jeden mały problem do Zamościa jest jeszcze ok. 200 km i Lublin do pokonania. Mając wykupioną polisę AC dzwonię na infolinię do ubezpieczyciela. I tu jak zawsze okazuje się, że klientem jesteś dobry tylko wtedy gdy regularnie płacisz składki. Gdy potrzebujesz pomocy zostajesz pozostawiony samemu sobie. Nie skierowano mnie do warsztatu z którym ubezpieczyciel ma podpisaną umowę nie zaproponowano lawety, czysty skandal. W między czasie dzwoni siostra z informacją, że mechanik w Zamościu czeka. Sprawdzam auto nie widzę żadnych śladów wycieku, płyn hamulcowy w zbiorniczku jest. Sprawdzam hamulce niby działają. Uruchamiam silnik, duszę pedał hamulca opór jest. Wygląda że na razie z hamulcami jest wszystko OK. Podejmuję decyzję jedziemy do Zamościa. Zobaczymy co się jeszcze urodzi. Jadę wyjątkowo regulaminowo. Zostawiam przed sobą przynajmniej 100 m luzu. Z duszą na ramieniu jedziemy do przodu. Szczęśliwie po 4 godzinach jesteśmy na miejscu. Przez całą drogę niby hamulce działały prawidłowo. Pierwsze co robię po przyjeździe do Zamościa to jadę z mechanikiem do warsztatu. Tam okazuje się, że walnął tłoczek. Plan wyjazdu w poniedziałek rano szlak trafił.
cdn.
Zakładki