6.09.
Pogoda tak nijaka. Trudno przewidzieć czy będzie padać. Biorąc pod uwagę fakt, że jutro niestety jest dzień powrotu nie bardzo chcemy zmoknąć. Postanawiamy więc zrobić sobie wycieczkę niezbyt forsowną. Ruszamy więc do Bóbrki. Mnie interesują wszelkiego rodzaju fortyfikacje, twierdze i umocnienia więc chętnie zobaczę bunkry, pozostałość po linii Mołotowa. Wyjeżdżając z UG zabieramy po drodze dwóch młodzieńców, których pobyt w Bieszczadzie dobiegł końca. Podwozimy ich do Dołżycy ich droga wiedzie do Cisnej my odbijamy na Terkę. W Bóbrce parkujemy się naprzeciwko szkoły i przemieszczamy się w kierunku kamieniołomu. Przechodząc przez mostek przechodzimy koło kapliczki i przed nami wyrasta pierwszy z zachowanych bunkrów. Robi ponure wrażenie zaniedbany, zarośnięty krzakami jest niemym świadectwem historii tego miejsca. Maszerujemy na teren kamieniołomu im wyżej wchodzimy tym piękniejsze widoki się przed nami rozciągają. Dochodzimy na szczyt kamieniołomu gdzie stoją trzy krzyże. Szczyt robi ponure wrażenie. Zaśmiecony do granic niemożliwości. Pełno tam opakowań po napojach, pojemników plastikowych po kanapkach poruszają mój nerw. Cholera nie mogę zrozumieć tych ludzi wnoszą na szczyt pełne opakowania i nie mających siły znieść pustych? Nie wiem czy to jest znak czasu. Ale moim zdaniem to jest znak złego wychowania i zwykłego chamstwa, braku szacunku dla siebie i do innych. No dość tego narzekania, nacieszywszy oko widokami na miejscowość i zapory na Solinie pomału schodzimy w dół. Teraz chcemy dojść do drugiego bunkra. Moja lepsza połowa mówi, że nie idzie. Postanawia poczekać na nas w błękitnej strzale. Razem z siostrą leziemy na Żukowiec szukać drugiego bunkra. Droga błotnista, strzałka pokazuje, że do bunkra jeszcze 200 m. Ale to mało pocieszająca informacja po później żadnego znaku gdzie iść. Łazimy po krzaczorach, chaszczach, trawach i błocie a bunkra ani widu ani słychu. Gdy kąpię się w błocie po kostki rezygnuję z dalszych poszukiwań, trudno niech ten bunkier będzie tajemnicą może kiedyś go znajdę. Schodzimy pomału do auta. Przez aklamację podejmujemy decyzję gdzie zjemy obiad. Pierwsza propozycja to Tołsta i pstrągi, druga to Wetlina i „Chata Wędrowca” z naleśnikami gigantami z jagodami. Wygrywają naleśniki. Jedziemy więc do Wetlin. Jadąc każdy z nas w ciszy chłonie piękno krajobrazów bieszczadzkich. Niestety ten spokój zakłóca idiota za kierownicą, na jednym z łuków tak ciął zakręt, że niemal zepchnął nas z drogi. W tym momencie wyrwało mi się gromkie k.. mać. No cóż idiotów nie sieją, sami rosną. To zdarzenie troszkę wytrąciło nas z dobrego humoru. Dojeżdżamy do Wetliny. Zamawiamy po pół naleśnika i pysznej herbacie z sokiem malinowym . Nastrój jaki stworzono w „Chacie Wędrowca” wycisza nas i wprowadza w dobry nastrój. Wysyłam SMS do Bertranda, że żegnamy się z Bieszczadami naleśnikami gigantami. Bertrand życzy nam smacznego i szerokiej drogi. Informuję go, że wyjeżdżamy dopiero jutro i zapraszam go z Renatką na pocztę w UG na pożegnalne spotkanie. Bertrand esemesuje, że zaproszenie zostało przyjęte ale proponuje spotkanie piwne. Lodówka zostaje napełniona złocistym płynem, dziewczyny szykują jakieś ciastka. Czekamy tylko na gości. W między czasie oglądamy zdjęcia z tegorocznego pobytu w Bieszczadach. Zaczyna się robić nostalgicznie. Przez okno widzę, że podjeżdża znajome, zaprzyjaźnione, srebrne auto. Wieczór mija w miłej atmosferze. Oglądamy zdjęcia przypominamy sobie przygody które przeżyliśmy na szlaku tak ze wspólnych jak samodzielnych wypadów. W dobrym towarzystwie czas szybko płynie. Ale niestety trzeba było się pożegnać, życzyliśmy Renacie i Bertrandowi pogody do końca ich pobyt. A przed nami ostatnia noc w Bieszczadzie w trakcie tego pobytu. Pakujemy wszystko co można do plecaków i toreb. Jutro tylko wrzucimy wszystko do błękitnej strzały, pożegnamy się z panią naczelnik i pomkniemy najpierw do Zamościa i dalej do Poznania. No cóż pozostanie nam tylko sterta fotografii i garść wspomnień do następnego roku musi wystarczyć.
cdn.
1.jpg3.jpg4.jpg5.jpg9.jpg8.jpg6.jpg7.jpg10.jpg11.jpg