Wróciliśmy na drogę, im dalej, tym więcej mgiełek pojawia się między drzewami. Czas przestał istnieć. tak dotarliśmy do końca drogi. Wojtek udzielił nam gościny. Pojedliśmy przyniesione zapasy, popiliśmy herbatki, pogwarzyliśmy. Kot został podrapany za uchem i ... i czas przypomniał sobie, że to już popołudnie. Podziękowaliśmy za gościnę i ruszyliśmy w drogę powrotną. Droga przez ciągle płynącą wodę zrobiła się jeszcze bardziej śliska. Przestrzeń znów wzięła rozwód z czasem. On gnał, a ona pomalutku, bo ślisko. A Bertrand już czeka w Cisnej. Jakoś w końcu z ludzką pomocą (stop) dotarliśmy do Woli i już własnym transportem dotarliśmy niemal, niemal punktualnie do Herbaciarni. Bertrand był już po hreczanikach. To jakiś plus z naszego spóźnienia. Nie zaglądał mi do MOICH pierogów. Przy herbacie i słodkościach czas znów zwolnił, a raczej ucichł tak, że o nim zapomnieliśmy. Przyszedł wieczór i wciąż mając niedosyt musieliśmy się rozstać. On na swoją kwaterę my na swoją. Czekała na nas obiado - kolacja. Myślałem, że po wspólnej z Bertrandem biesiadzie już nic nie zjem. Nie doceniłem Kasi. Nie sposób było nie spróbować tych pyszności. Przestrzeń mojego żołądka została poważnie rozciągnięta. Czas jak zwykle w takich wypadkach chciał spać. Ja też.
cdn
Zakładki