Ostatni dzień naszej przygody w Pieninach niczym nas nie zaskoczył, ranek bardzo mglisty ale grunt że nie pada. Ruszamy ze Szczawnicy w stronę Jaworek to jakieś 8 km klepania asfaltem ale może będzie jechał jakiś bus. Bus nie jechał bo to po sezonie, zostało tylko jeszcze jedno wyjście łapiemy stopa. Duch jak zwykle stwierdził że on się schowa a ja mam łapać spryciarz ha ha o co to to nie stoisz zemną. Pierwsze machnięcie ręki i samochód z piskiem opon hamuje, na Jaworki pan zabierze? jasne wsiadaćI ruszyliśmy kierowca wczorajszy bo z imprezy wracał szalał na zakrętach a my fruwaliśmy w busie, matko czy my dojedziemy : Szok: sie pani nie boi dodał chłopak ja tu zawsze tak pruję.Wcale mnie nie uspokoił oczy miałam jak lemur z przerażenia,ale uff udało się dojechać cało do celu. I tak ruszyliśmy do wąwozu Homole, cudnie tu chodź jak dla mnie to tak wszystko poukładane, mgły nas nie opuszczały chodź dziwnie duszno i parno było. Homole przeszliśmy szybciutko i ruszyliśmy na Wysoką. Po godzinie byliśmy na szczycie i standart nic nie widać, ale szczyt zdobyty trzeba ruszać w drogę bo sporo drogi nas jeszcze czeka. Ruszyliśmy w stronę schroniska pod Durbaszką tam chwila odpoczynku uzupełnienie płynów, nawet nalewka z Rabego tam była degustowana mniam: Mrgreen: Najedzeni ruszyliśmy w stronę Szafranówki a potem na Palenicę i już tylko w dół do Szczawnicy. Trzeba ruszać do domu, chodz pochodził by człowiek jeszcze,ale przecież za rok znowu przyjadę : Mrgreen: jak tylko zdrowie i czas pozwoli.
Zakładki