Wspomnienie pierwsze
Do czego w autobusie kibel?
Za oknem zimny wiatr wymiata gnijące liście, deszcz siąpi drobnymi kroplami, niebo płacze. W kaflaku buzuje wesoło ogień, w głośnikach Beatlesi miękko trzeszcząc śpiewają winylowo
Half of what I say is meaningless
But I say it just to reach you, Julia
A w lodówce chłodzi się piwo. Czego więcej potrzeba, żeby w końcu przeżyć jeszcze raz wrześniowo październikowy pobyt w Bieszczadach?
Piwa.
Bo to piwo chłodzi się tylko w mojej głowie. Nie mam dziś w lodówce piwa, ale jeszcze kilka odcinków przed nami, pewnie za którymś razem się trafi.
Wyjeżdżam. Autobus stoi na stanowisku, a ja jedną nogą mając w autobusie a drugą w Toruniu nucę sobie za Mr Zoob’em Od szczytów gór dzieli nas tylko jeden krok. W końcu zrobiłem ten ostatni krok i pożegnawszy się z Julia jadę do Krakowa.
Trzy piwa wypite „na dobrą podróż” dały o sobie znać przed Ciechocinkiem, ale od czego w autobusie kibel? Korzystam zgodnie z przeznaczeniem, tylko gdzie tu zapala się to cholerne światło? Z pomocą komórki jakoś daje sobie radę, ale na postoju pytam kierowcę, gdzie uruchamia się światło w kibelku?
- A jak pan tam wszedł?
Przecież nie przez okno! Ani po drabinie.
- To jest otwarty? Andrzej idź zamknąć- mówi do swojego kolegi.
- Dlaczego, nie można korzystać? -Pytam się.
-Od tego są takie właśnie postoje, gdzie ja po drodze zrzucę zawartość?
No tak, logiki odmówić panu kierowcy nie sposób, trochę pokrętnej, ale logiki.
No to sobie polepszyłem podróż. Co prawda nie piłem alkoholu, to nie samochód Stałego Bywalca, nie miałem dużego parcia na kibel, ale lubię mieć pewien psychiczny luz. Prawda była taka, że nie widziałem, żeby ktoś poza mną z kibelka korzystał, a postój pomiędzy Toruniem a Krakowem był tylko jeden, za Łodzią.
Kraków, godzina przesiadki na autobus do Leska, zdążę zrobić kilka zdjęć na Rynku Głównym, przywitać się z Piotrusiem Skrzyneckim, który niezmiennie siedzi w Vis a Vis. Specjalnie wgrałem sobie do telefonu Piwnicę pod Baranami , do której przed laty jeździłem bardzo często. Ale jak stąd wyjść! Po latach nieobecność rzeczywistość mnie zaskakuje. Dworzec autobusowy mocno się rozrósł, połączył z kolejowym podziemnym labiryntem , a po środku wypączkowało coś dziwnego. Jakby galeria handlowa. Zamknięta zresztą o tej porze. Zabłądziłem. Ja, który w Krakowie byłem średnio raz w miesiącu nie umiałem wyjść z dworca. Ja, którym błądził tylko na Dworcu Centralnym w Warszawie. Straciłem na wyjście 20 minut, bo ambitnie nie chciałem się pytać o drogę. No i nie poszedłem na Rynek. Ale kilka zdjęć i tak zrobiłem.
Wracałem, zdawało by się tą samą drogą, przez dworzec kolejowy, ale wtedy ktoś złośliwie schował mi dworzec autobusowy. Odłożyłem honor do plecaka i zapytałem się o dworzec.
-No tu przecie , nie widzi pan?
A tu, to wejście na dworzec a nie do czasoprzestrzennego portalu? I pomyśleć, że Kraków był zawsze tak przyjaznym mi miastem.
Ech, dojechać wreszcie do Leska, gdzie dworzec wygląda na dworzec a kryje tylko jedną tajemnicę: gdzie jest dworcowa toaleta (wiem, ale nie powiem), gdzie zaraz koło dworca jest bistro U Magdy, w którym za jedyne 4 zł. można pocałować pokal pełen złocistego napoju nie martwiąc się, że ktoś zamknie kibel, bo „gdzie ja później zrzucę zawartość”, a do Alfa dwa kroki, ot byle wejść pod górkę.
Tymczasem autobus (bez kibla!) podjeżdża, wsiadam, jadę. W samo południe powitają mnie Bieszczady.
Zakładki