Strona 5 z 6 PierwszyPierwszy 1 2 3 4 5 6 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 41 do 50 z 53

Wątek: Obserwatorium na Popie Iwanie

  1. #41
    Bieszczadnik Awatar Duch_
    Na forum od
    07.2004
    Rodem z
    Krosno
    Postów
    193

    Domyślnie Odp: Obserwatorium na Popie Iwanie

    Parę fotek z przełomu sierpnia i września z Czarnohory z azaliami :)
    Załączone obrazki Załączone obrazki
    Moje są góry, górki i góreczki:)

  2. #42
    Bieszczadnik Awatar Basia Z.
    Na forum od
    05.2007
    Rodem z
    Chorzów
    Postów
    2,771

    Domyślnie Odp: Obserwatorium na Popie Iwanie

    Cytat Zamieszczone przez marcins Zobacz posta
    Góry Tibles i Suhard widać w kierunku rumuńskim jeszcze. Jak coś znajdę to wrzucę.

    Tibles to nie były, bo były widoczne na wschód od Ineula.
    Suchard - być może.
    Wydawały się bardziej skaliste niż Suchard.

    B.

  3. #43
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2006
    Rodem z
    Kace
    Postów
    194

    Domyślnie Odp: Obserwatorium na Popie Iwanie

    To ja też wrzucę trzy zdjęcia (skany ze slajdów) z obserwatorium z roku 2003.
    I jeszcze kawałek panoramy z Popa Iwana (wrzucałem to kiedyś na http://www.karpatywschodnie.pl/forum/index.php ):
    Załączone obrazki Załączone obrazki
    Ostatnio edytowane przez przemek p ; 18-01-2011 o 00:14 Powód: takie tam

  4. #44
    Bieszczadnik
    Na forum od
    04.2009
    Postów
    269

    Domyślnie Odp: Obserwatorium na Popie Iwanie

    Kolego, możesz mi napisac króciutko w jaki sposób można się dostac do tego obserwatorium ? ile godzin trzeba iśc pieszo, dokąd da się dojechac dysponując uazem itp.

  5. #45
    Bieszczadnik Awatar dziabka1
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    warszawa
    Postów
    879

    Domyślnie Odp: Obserwatorium na Popie Iwanie

    Polecam rozpracowanie mapy :)
    Ale do konkretów: dojść możesz od kilku stron.
    1. od Dzembroni - przez szczyt Smotrec, dojście do głównego grzbietu Czarnohory i nim na Popa Iwana. Taka wycieczka zabrała nam (z plecakami) właściwie jeden dzień. Zanocować można w namiotach na przełęczy zwanej pod Kwadratem, nazywanej tak od ruin przedwojennego schroniska AZS. Od tego miejsca na Popa Iwana - jakieś pół godziny marszu.

    2. Od Szybenego. Idzie tam droga w stronę stai pasterskiej i tą drogą jeżdżą pojazdy typu gruzawik. Dalej droga dochodzi praktycznie do samego obserwatorium. Widziałam kiedyś pod budynkiem terenowy samochód, czyli dojechać się da. Ale tak naprawdę.. po co? Nie lepiej dojśc na nogach? Od Szybenego do przełęczy pod Kwadratem mozna także dojśc doliną potoku Pohorylec, który ma źródła przy ruinach schroniska.

    3. Najdalsza wycieczka - głównym grzbietem Czarnohory od Howerli. Jakieś dwa do trzech dni, zależy od tempa marszu.

    Wycieczki w Czarnohorze bardzo szczegółowo opisuje przewodnik wydawnictwa Bezdroża z serii "z falą", autorstwa Karoliny Kwiecień, pod prostym tytułem "Czarnohora".

  6. #46
    Forumowicz Roku 2018
    Kronikarz Roku 2018
    Forumowicz Roku 2017
    Kronikarz Roku 2014
    Ekspert Roku 2013
    Korespondent Roku 2008
    Awatar sir Bazyl
    Na forum od
    09.2005
    Rodem z
    Resmiasto
    Postów
    3,102

    Domyślnie Odp: Obserwatorium na Popie Iwanie

    Władysław Midowicz
    O „BIAŁYM SŁONIU" NA CZARNOHORZE (fragm. ze zbioru opowiadań autora pt. Gawędy karpackie)

    "(...)
    Administrację całego obserwatorium, ze względu na wysoki koszt utrzymania tak wysoko położonego obiektu zlecono Państwowemu Instytutowi Meteorologicznemu, który szybko doszedł do przekonania, że przyszły kierownik tego „białego słonia" poza wykształceniem zawodowym musi być człowiekiem gór, szczególnie doświadczonym w zao-patrywaniu górskiego obiektu w dużą ilość paliwa i żywności, a także, o ile możności, kimś urodzonym w tamtych stronach, a więc znającym Huculszczyznę i władającym językiem ukraińskim.
    Stąd wybór padł na moją skromną osobę (miałem wówczas 30 lat). Ściągnięto mnie, względnie zwerbowano, poprzez centralę PIM, prosto ze schroniska PTT na Babiej Górze, gdzie od 5 lat reorganizowałem gospodarkę turystyczną, zwłaszcza narciarską, przygotowując także teren pod przyszły Park Narodowy.

    Poczynając od połowy grudnia 1937 roku, wyjeżdżałem kilkakrotnie z Warszawy do nowozbudowanego obserwatorium, gdzie bytował późniejszy starszy mechanik W. Szewczyk, pilnując centralnego ogrzewa¬nia, suszącego świeże mury. Z początkiem lipca 1938 roku przybyliśmy wraz z bagażem do wynajętej bazy w Żabiem-Jaworniku. Transportu w postaci kilku ciężarówek dostarczył 49 Pułk Strzelców Huculskich w Kołomyi, którym dowodził znany działacz narciarski, płk. dypl. Władysław Ziętkiewicz.

    Pod koniec sierpnia odbyło się formalne otwarcie obserwatorium, rozpoczęte tuż przed przybyciem kilkudziesięciu gości z Warszawy niezwykłą wręcz awanturą zrobioną prowadzącemu budowę architektowi przez gen. Berbeckiego, który, przybywszy o godzinę wcześniej, wpadł we wściekłość, widząc niektóre niedokończone partie wnętrza, mimo niedawnych i uroczystych przyrzeczeń, że klucze do całkowicie wykończonego obiektu zostaną oddane tuż przed uroczystością.

    Tę gradową chmurę i „takiesynowanie", rozlegające się przez wszys¬tkie piętra, rozładował w jakimś stopniu pokaz naszych instrumentów oraz bogatego ekwipunku wysokogórskiego porozkładanego na stołach meteorologicznej części budynku, a także zielone chodniki kokosowe rozciągnięte już przez korytarze parteru i pierwszego piętra. By zatrzeć niemiłe wrażenie, objąłem oprowadzanie oficjalnych gości, pokazując im tylko najciekawsze zakątki tego dużego i skomplikowanego obiektu. Szczególne wrażenie czyniły najpiękniejsze chyba widoki w kraju, oglądane z tarasów obserwatorium.

    Przyjęcie na miejscu organizował jakiś „profesor" z Warszawy, podobno dawny plutonowy i ordynans gen. Berbeckiego z Legionów, który podjął się także dostawy „stylowego" umeblowania dla obserwatorium. W rezultacie szafy, sklecone z politurowanej dykty, doszły na szczyt góry w stanie dość żałosnym, a „profesor", opuściwszy obiekt pod wieczór, załadował cichaczem na huculskiego konika dwie pękate walizy koniaków i kilkanaście talii kart do gry.

    Sam obiad, wydawany w dwóch salach, przebiegał dość oryginalnie. W dolnej sali, goście podrzędniejszej klasy otrzymali go w postaci dużej ilości zakąsek i alkoholu. W górnej natomiast, ledwo towarzystwo z marszałkiem Prystorem na czele zdążyło zjeść zupę, a kilkunastu otrzymało nawet pieczyste, gdy nagle zagrzmiało siarczyście i Prystor podniósł się natychmiast, wzywając wszystkich do powrotu, jeśli nie chcą dotrzeć do Kołomyi przemoczeni do nitki — bowiem do podnóża zjeżdżać mieli na huculskich konikach. Ten grzmot burzowy okazał się faktycznie opatrznościowy, bo zorganizowana przez „profesora" ob¬sługa we wzorzystych strojach huculskich wynosiła większość ogromnych półmisków z kuchni — wprost do dużej gromady kumotrów zalegającej na stoku poniżej. Tak więc uniknięto jeszcze jednego wulkanicznego wybuchu wściekłości generalskiej, nie mówiąc już o skandalu.

    Następnego rana gen. Berbecki zjechał na dół ze swą świtą, a ja pozostałem z „białym słoniem". Generał, żegnając się ze mną z uśmiechniętym obliczem, rzekł: — Osobiście bardzo panu magistrowi dziękuję za uratowanie sytuacji i to wobec tak dostojnego grona i nie wątpię, że da pan tu sobie radę doskonale, zwłaszcza z tak dobrą gospodynią jak pana żona, która nam tu wszystkim bardzo przypadła do serca.

    Obserwatorium było gmachem zbudowanym w kształt litery „L", składającym się z pięciu kondygnacji (w tym dwie wykute w szczycie góry) i pięćdziesięciu kilku ubikacji różnych rozmiarów. Posiadało własną siłownię (dwa agregaty Diesla) i akumulatornię (240 akumulatorów), zespół pomp elektrycznych i centralne ogrzewanie wodne z kotłów opalanych ropą wtryskiwaną przez zapłony elektryczne. Celem zaopatrzenia obserwatorium w roczny zapas paliwa przyjeżdżał do Kut — tranzytem przez ówczesne terytorium rumuńskie — krótki pociąg - cysterna z borysławskiego „Polminu", po czym przepompowywało się ropę do kilkuset stalowych beczek i przewoziło ciężarówkami przez Kosów i Żabie do podnóża masywu. Stąd, na wozach zaprzężonych w parę koni, cały szwadron Hucułów wywoził ją przez kilka tygodni po dość nędznym płaju do obserwatorium. Wedle zestawień, kominami naszej kotłowni wylatywało ponad sto ówczesnych złotych dziennie.
    Tu należy zaznaczyć, że Zakład Astronomii Uniwersytetu Warszawskiego partycypował w rocznym koszcie utrzymania obserwatorium li tylko symboliczną kwotą, utrzymując okresowo jednego ze swych asystentów — był to głównie dr Włodzimierz Zonn, który przeprowadzał badania nad fizyką gwiazd, dokonując każdej pogodnej nocy licznych zdjęć naszym astrografem z angielskiej firmy Grubb and Parson, składającym się z teleskopu wizualnego oraz astrokamery o soczewkach średnicy ok. 33 cm.

    Obserwatorium było najwyższym zamieszkałym punktem w kraju z wyjątkiem małego schroniska AZS, w którym gospodarzył Ludwik Ziemblic, odległego o pół godziny drogi, stało na absolutnym odludziu. Najbliższa agencja pocztowa i jedyny sklepik znajdowały się w odległym o 20 km Żabiu-Zełenym, od najbliższego lekarza w Żabiem-Słupejce dzieliło nas 50 km, a od stacji kolejowej w Kołomyi z górą 120 km. Przy możliwej pogodzie popularna była wielogodzinna wędrówka głównym grzbietem Czarnohory do doliny Foreszczenki, gdzie oczekiwała leśna drezyna motorowa z Worochty, zamówiona radiotelefonicznie via Sta-nisławów.

    Ten „pałac na Czarnohorze", jak go nazywał prof. Zygmunt Klemen¬siewicz, posiadał jeden ale to bardzo zasadniczy brak — mianowicie wodę w okresie posuchy trzeba było donosić z odległego o pół kilometra źródła, bo wydawszy milion złotych na cały obiekt wraz z zaopatrzeniem, nagle postanowiono zaoszczędzić 40 tysięcy na nie zainstalowaniu rurociągu z dwoma pompami elektrycznymi. W takim bezdeszczowym okresie, do picia i kuchni musiały wystarczyć dziennie dwa wiadra przyniesione na „koromesłach", a do osobistego użytku trzeba było wodę racjonować do 1 litra na osobę. Zimą używało się specjalnego topnika śniegowego podłączonego do centralnego ogrzewania.

    Na życzenie dyrektora PIM musiałem przyjąć cały personel na wyżywienie, włączając placówkę ochronną Straży Granicznej, łącznie 16 osób. Obserwatorium posiadało oczywiście własnego kucharza, później kucharkę i woźną, a także bardzo obrotnego i miłego Hucuła zwanego „Czarnym Jurą", który donosił na nartach dwa razy w tygodniu nabiał i świeże mięso, a także wynajmował się do pucowania kilkuset metrów kwadratowych parkietów. Podobnie za specjalną dopłatą dochodził ze Zełenego — również dwa razy w tygodniu — listonosz, który był równocześnie niezłym fryzjerem i chwalił sobie wygodny nocleg wraz z kolacją i śniadaniem.

    W warunkach klimatycznych Czarnohory, szczególnie zimą, należało organizować życie i pożycie grupy kilkunastu osób trochę na wzór ekspedycji polarnych, czy też wypraw w wyższe góry świata. A więc traktować wszystkich jednakowo i jak najprzyjaźniej, żywić dobrze, dbać o wygody, a nawet jakieś drobne przyjemności i zwalniać co kilka tygodni na parodniowe urlopy. Ten mój ostatni dezyderat został zatwierdzony przez biuro personalne Ministerstwa Komunikacji, do którego jako jeden z departamentów przynależał PIM. Podobnie przyznano wszystkim, choć z pewnymi oporami, specjalny dodatek wysokogórski.

    Ale pomimo tych starań nie udało się uniknąć kilku nie całkiem przyjemnych wydarzeń. I tak po kilkunastodniowym okresie ciężkiej niepogody zimowej, gdy kilkadziesiąt wentylatorów zawodziło monotonnie w ścianach wszystkich pomieszczeń, jeden z asystentów-meteorologów zaczął zdradzać zupełnie wyraźnie oznaki rozstroju nerwowego i trzeba było przenieść go w jakieś łatwiejsze miejsce. W innym przypadku, gdy zachorował jeden z naszych huculskich pomocników, drogą radiotelefoniczną odbyła się w styczniu 1939 roku, chyba jedna z pierw¬szych tego rodzaju konsultacji lekarskich, podczas której lekarz garnizonowy oraz specjalista ftizjatra, przyzwani do naszego drugiego radiotelefonu w Stanisławowie, orzekli zgodnie, że chory cierpi najprawdopodobniej na początki rozpadowej gruźlicy i należy go dostarczyć jak najprędzej do szpitala w Kołomyi. Jeszcze tego samego popołudnia zwieźliśmy go z gorączką do podnóża, gdzie czekała zamówiona taksówka z Żabiego. Przed odjazdem spod obserwatorium, na jego prośbę, kazałem obrócić sanki ratownicze, tak, by mógł spojrzeć po raz ostatni na gmach, który wznosił przez kilka lat wraz z innymi, a którego już nie miał oglądać. Właśnie słońce zachodziło krwisto poza Alpy Rodneńskie i wśród siarczystego mrozu uroczysta cisza ogarniała Czarnohorę.

    Dla prawdziwych ludzi gór pobyt w obserwatorium był bez wątpienia fascynujący. Wszędzie, aż po widnokrąg, grzbiet wynurzał się spoza grzbietu, szczyt spoza szczytu, grań spoza grani. Wielkie doliny obu Czeremoszów wiły się dziesiątkami kilometrów pod stoki Kopilaszu oraz odległej Hnitezy. Na południowym podnóżu lśniło jezioro Klauzy Balzatul, a w głębiach rozwierała się dolina Cisy. Słoneczne wschody różowiły się na turniach Ineula, strażnika Gór Rodneńskich, a pod zachód żarzyły się rozległe granie Pietrosa — wszystko zakute w śniegi. Po którejś naremnicy śnieżnej, na zachodniej ścianie budynku pozostała półmetrowa warstwa śniegu oraz lodu i we wszystkich pomieszczeniach z tej strony trzeba było świecić całymi dniami, aż żywioły uspokoiły się i można było przystąpić do odbijania tego „lodowca" długimi drągami.

    W dużej sali jadalnej spożywaliśmy posiłki wszyscy razem, a do ostatniego dania musiała usiąść także obsługująca woźna, a podczas świąt także i kucharka. Obserwatorium posiadało gościnne pokoje i przyjmowało niektóre osobistości ze świata naukowego, wojskowego i turystycznego, jako osobistych gości kierownika.

    Nasz „biały słoń" budził dość dużo podejrzeń, niekiedy nawet wśród inteligentnych i wykształconych ludzi. Wybudowała go LOPP (Liga Obrony Powietrznej Państwa), popierał minister spraw wojskowych, ów specjalista od Huculszczyzny, przejęło dwóch pułkowników, wiceministrów komunikacji, radiotelefony instalował — celem sprawdzenia prototypu w warunkach wysokogórskich — wydział badań technicznych wojsk łączności, a Centrum Badań Lekarskich Wojsk Lotniczych szykowało się do założenia w obserwatorium swego ośrodka badawczego. Potem ktoś' puścił gadkę po Warszawie, że przeprowadzamy badania nad tzw. popularnie „promieniami przeciwmotorowymi" i nic już nie było w stanie odrobić naszej opinii wśród tysięcy turystów oraz Hucułów.

    Ci ostatni, naród skłonny do fantazji, stworzyli szybko kilka gadek, które kursowały po Pokuciu. Najbardziej powszechna twierdziła, że od czasu wybudowania obserwatorium śnieg na południowym stoku góry topi się niemal od razu, i że często, nawet przy silnych mrozach, podnoszą się stamtąd „opary". — Prawdziwy Pop — jak mówili znajduje się głęboko we wnętrzu góry, a budynek stoi tylko dla pozoru, przykrywając to podziemne lotnisko. „On" — taki był mój przydomek lokalny — gdy pociśnie ukryty w ściennej skrytce pancernej guzik, to część podłogi jego biura zjeżdża w głąb góry jako winda.

    Inna gadka oczerniała nasz zelektryfikowany zespół teleskopów jako specjalne działo, z którego można ostrzeliwać wszystkie kraje okoliczne.
    A ja wraz ze swym personelem byłem zbyt roztropny, by czemukolwiek zaprzeczać, a tym bardziej potwierdzać. Tworzące się bajki trzymały w jakimś stopniu w ryzach niespokojne żywioły w okolicy, a także, co może najdziwniejsze, otwierały szybko i uprzejmie drzwi władz starościńskich, a nawet wojewódzkich. Nikogo także nie dziwił ani nie irytował bezwzględny zakaz wstępu dla turystów, od których w przeciwnym wypadku trudno byłoby opędzić się, jak pouczał przykład z obserwatorium na Kasprowym Wierchu. Dlatego wymagaliśmy przepustek podpisanych przez dyrektora PIM w Warszawie.

    Najmilej bywało wieczorami w świetlicy, zwłaszcza gdy za potrójnymi oknami zawodziła dujawica czy burza śniegowa. Duży radiofon odbierał niemal pół świata, trzaskały piłeczki tenisa stołowego i tylko wychodzący co jakiś czas dyżurny meteorolog, mechanik, czy podoficer placówki, świadczyli, że praca postępuje bez przerwy, a instrumenty i maszyny są w ruchu. Delikatne tykania, zaznaczające się w radiu, świadczyły, że wielki astrograf prowadzony elektrycznie przez chronometry posuwa się za swym obiektem niebieskim, fotografując bez przerwy. A po północy astronom rozpoczynał swe kręte wędrówki do kopuły, ciemni i pracowni, by przespawszy potem większość dnia, wychynąć pod wieczór niczym jeż lub sowa.

    Nasz radiotelefon funkcjonował bez zarzutu, wysyłając w świat kodowane depesze meteorologiczne oraz wiadomości czy prośby. Co kilka godzin zapalały się czerwone światełka i rozlegała się wywoławcza zapowiedź: — Halo Stanisław! Halo Stanisław! Mówi 59! Mówi 59!
    - Przechodzę na odbiór — słucham! — A odbierano nas dobrze i głośno, bo po pewnym czasie okoliczni mieszkańcy Stanisławowa wysłali swego rodzaju deputację do obsługującej nas grzecznościowo wojskowej kompanii łączności, żaląc się, że wieczorami na poważnej części rejestru ich odbiorników słychać głównie Czarnohorę i niewiele więcej.

    Wiosną, wielka sala instrumentalna na najwyższym piętrze obserwatorium tonęła w powodzi słońca. Czarnohora i Rodna bieliły się jeszcze wysokimi firnami, ale w dole dojrzewały już wczesne czereśnie, a w mieście pachniały wszędzie bzy i jaśminy.
    Rok 1939 był rokiem największego zbliżenia do Ziemi planety Mars. Co wieczora płonęła ona na niebie czerwonym odblaskiem, a dyżurny astronom zużywał coraz większe ilości niskoczułych klisz. Wieczorami snuliśmy rozmowy na temat wszechświata, świadomi, że rozszerza się on bez ustanku, z miliardami gigantycznych słońc pędzących w przestrzeń, z których niektóre oddalają się z szybkością większą od światła i blasku ich nie mają nigdy oglądać nasze teleskopy.
    Z wyżyn sprowadzał nas na ziemię mój 6-letni Jacek, który przysiadłszy się do dwumetrowego KOP-isty, zerkał z uznaniem na jego karabinek i lornetę, opowiadając mu przeczytane ostatnio bajki.

    Po wszystkich okolicznych grzbietach rozciągały się resztki umocnionych pozycji z pierwszej wojny światowej — kręte okopy z pozapadanymi dobiegami, powalone zasieki, kupki łusek karabinowych, przycupłe tu i ówdzie małe cmentarzyki na stokach. W gąszczu pod Hnitezą tkwił całkowicie zachowany okop, z przerdzewiałymi granatami ręcznymi leżącymi w pogotowiu na parapetach. Jego załoga przed blisko 25 laty opuściła go widocznie w wielkim pośpiechu.

    Młodszy z naszych astronomów polował zawzięcie na nowe komety, przeszukując widnokrąg o zmierzchu specjalną lunetką ustawioną na górnym tarasie. Czynności te zakłócił mu starszy mechanik, który na ciężkim trójnogu szukacza osadził z dniem 31 sierpnia 1939 roku przeciwlotniczy karabin maszynowy, mówiąc: — Ślus z kumetami, panie Skoczygwiazda, bo tu insze frajery pojawią się na niebie lada dzień!

    Gdy drugiego września powróciłem do obserwatorium z wyjazdu służbowego, nasz radiotelefon milczał, bo obsługująca go w Stanisławowie kompania łączności wyruszała na front. Doprowadzoną w ostatnich dniach linią napowietrzną wysyłaliśmy depesze do radio-stacji Straży Granicznej w Kołomyi, która była naszym łącznikiem z szerokim światem.
    W pozornym spokoju ubiegały dni września. Ciemnoniebieskie żarówki tliły się w przejściach i w radiostacji. W związku z fałszowaniem przez wroga lotniczych znaków rozpoznawczych, obserwatorium ostrzegło okoliczne lotniska, że może ostrzelać każdy samolot krążący w pobliżu i martwa cisza na niebie otaczała nas aż do 18 września. W połowie miesiąca poleciłem wykręcić wszystkie potrójne soczewki oraz uzbrojenie astrografu i przygotować do konnego transportu.
    Dzień 17 września, dżdżysty i przenikliwy aż do południa, zakończył chyba najpiękniejszy zachód słońca oglądany kiedykolwiek przeze mnie z grani Czarnohory. Strzępki mgiełek drgały nad północnymi dolinami, a liliowa zorza długo paliła się na stokach Ineula. Wieczorem przodownik Straży Granicznej powiadomił mnie, że na otrzymany przed chwilą rozkaz mają opuścić obserwatorium, udając się ku Uścierykom i granicy rumuńskiej. Tak samo placówka Obrony Narodowej.
    Pozostaliśmy sami. Telefon milczał, a noc schodziła na pakowaniu. Świt wstał deszczowy i blady, i tylko tu i ówdzie odsłaniały się fragmenty dolin. Wiadomości radiowe podawane przez zagraniczne stacje nie pozostawiały wątpliwości.
    Po wspólnie spożytym posiłku rozebrałem radiotelefon i wyniósłszy na dziedziniec, rozbijałem jego części młotem, zgodnie z posiadanymi rozkazami "mob". Patrząc jak w drzazgi rozlatywały się lampy, przetworniki, kondensatory i różne cudeńka, Huculi czekający z jucznymi końmi, trącali się łokciami, szepcąc: — Wże kineć! (Już koniec!).

    A koniec zbliżał się szybkimi krokami. Obszedłem cały budynek, otwierając przed wyjściem skrytkę pancerną i blokując przełączniki na tablicach rozdzielczych siłowni i kotłowni. Wreszcie przywołałem Czarnego Jurę, mówiąc: — Schodzimy do Balzatulu i gwarantuję wam wszystkim nietykalność od Węgrów (od kilku miesięcy okupowali oni Ruś Zakarpacką). Gdy powrócisz tu jutro, wystawisz z tarasu dużą flagę — tylko jej pas czerwony, by uchronić obserwatorium od rabunku przez miejscowych. Zostawiam ci mausery z amunicją i pisemne upoważnienie do zastrzelenia każdego, kto by usiłował włamać się do budynku przed nadejściem władz okupacyjnych. Z przygotowanych na zimę zapasów żywności wypłacisz chłopów od jucznych koni po powrocie, po worku cukru na głowę, a większość pozostałej żywności zabierzesz sobie do Żabiego. Miej się chłopie i nie daj się! — Jura ze łzami w oczach chciał mnie ująć pod nogi, uścisnąłem go jak brata.

    Klucz zazgrzytał w kutych drzwiach wejściowych, w chwilę potem cała karawana koni i ludzi ruszyła wzdłuż muru, przechodząc po kolei granicę państwa. Uklęknąłem, całując mokrą ziemię. Wiatr zacinał przenikliwym deszczem i wielka kurtyna sinych chmur jakby opuszczała się za nami na granie Czarnohory. Przez rumowiska skalne i kotły schodziliśmy w głąb Rusi Zakarpackiej.(...)"
    "Rozum mówi nie raz: nie idź, a coś ciągnie nieprzeparcie i tylko słaby nie ulega; każdy z nas ma chwile lekkomyślności, którym zawdzięcza najpiękniejsze przeżycia." W. Krygowski

  7. #47
    Forumowicz Roku 2016
    Kronikarz Roku 2016
    Forumowicz Roku 2014
    Forumowicz Roku 2013
    Ekspert Roku 2012
    Awatar Wojtek Pysz
    Na forum od
    02.2008
    Rodem z
    Jarosław
    Postów
    2,441

    Domyślnie Odp: Obserwatorium na Popie Iwanie

    Cytat Zamieszczone przez Basia Z. Zobacz posta
    Zresztą pana Midowicza miała okazję znać osobiście, bywał u nas "Harnasi" na prelekcjach w II połowie lat 70 [....]
    U nas (SKPG) też bywał. Czasami miałem ze sobą "Zenita" i pamiątka została.
    Tutaj: na wycieczce szkoleniowej w Chochołowie. Tematem przewodnim była drewniana architektura Podtatrza, ale w antraktach pojawiał się jakiś biały słoń. Życie biegło tak szybko, tyle tematów było ważniejszych. A biały słoń umknął wtedy uwadze.


  8. #48
    Botak Roku 2018

    Na forum od
    01.2009
    Postów
    549

    Domyślnie Odp: Obserwatorium na Popie Iwanie

    Cytat Zamieszczone przez Wojtek Pysz Zobacz posta
    U nas (SKPG) też bywał. Czasami miałem ze sobą "Zenita" i pamiątka została.
    Tutaj: na wycieczce szkoleniowej w Chochołowie. Tematem przewodnim była drewniana architektura Podtatrza, ale w antraktach pojawiał się jakiś biały słoń. Życie biegło tak szybko, tyle tematów było ważniejszych. A biały słoń umknął wtedy uwadze.

    Wojtku proszę o komentarz,
    Pan Midowicz To pewnie ten Pan w Kapeluszu ?
    Ale który Pan to Ty ?

  9. #49
    Forumowicz Roku 2016
    Kronikarz Roku 2016
    Forumowicz Roku 2014
    Forumowicz Roku 2013
    Ekspert Roku 2012
    Awatar Wojtek Pysz
    Na forum od
    02.2008
    Rodem z
    Jarosław
    Postów
    2,441

    Domyślnie Odp: Obserwatorium na Popie Iwanie

    Cytat Zamieszczone przez jojo Zobacz posta
    Pan Midowicz To pewnie ten Pan w Kapeluszu ?
    Tak. Tu masz zdjęcie takie "prawie do dowodu".



    Cytat Zamieszczone przez jojo Zobacz posta
    Ale który Pan to Ty ?
    Pan "ja" gania z aparatem. Wtedy "zoom" robiło się przy pomocy nóg

  10. #50

    Domyślnie Odp: Obserwatorium na Popie Iwanie

    Może i ja się czymś podzielę.
    Moja pierwsza wizyta w Czarnohorze w 1992 roku. Wędrówka z Łazeszczyny głównym grzbietem przez Howerlę, Popa Iwana i dalej na południe. Sprawdzone i wprawne Towarzystwo. I niesamowite wrażenie jakie robiły ruiny widziane po raz pierwszy z odległości wielu kilometrów, wspomagane legendą i także spotkaniami z Miodowiczem, o których wspomina Wojtek. Pozostały wspomnienia i zdjęcia.
    Załączone obrazki Załączone obrazki

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Odpowiedzi: 7
    Ostatni post / autor: 20-03-2014, 10:02

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •