Strona 4 z 5 PierwszyPierwszy 1 2 3 4 5 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 31 do 40 z 49

Wątek: Bieszczadzka GRAFOMANIA. Refleksje kruka

  1. #31
    Botak Roku 2017 Awatar długi
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    Sopot
    Postów
    2,359

    Domyślnie

    Już prawie udało im się odsadzić od niedźwiedzicy na w miarę bezpieczną odległość, ale okrzyk Włodzimierza "zagryź" spowodował, że miśka skoczyła do przodu niczym rączy jeleń. Czy to przytępiony słuch miśki, czy okrzyki uciekających zagłuszyły sens okrzyku, miśka zrozumiała okrzyk jako ZALIŻ!. Dopadła Podgarlaka, obaliła w krzaki przydrożne...
    Podgarlakowi strach odebrał zdolność ruchu i krzyku. Zobaczył nad sobą wielki, czerwony jęzor ociekający obleśnie śliną. Zemdlał.

    ------------------
    Długi

  2. #32
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,506

    Domyślnie

    Miśka oparła prawą przednią łapę na szyi i brodzie Jerzego i jednocześnie zaczęła zębami szarpać mu ubranie na brzuchu, aby go rozebrać. Nagle zbaraniała (bo nie tylko ludzie baranieją, niedźwiedzie również). Pod łapą poczuła jakąś jakby gumową, bardzo elastyczną powłokę. Przypominającą ludzkie ciało, ale nim nie będącą. Szarpnęła pazurami i całość przyczepiła się jej do łapy. Spod zdartej powłoki wyglądała raczej szczupła, lekko tylko zaokrąglona na policzkach twarz.
    Podobnie było niżej. Miśka szarpiąc zębami ubranie zdarła je razem ze sztucznym brzuchem. Teraz leżał przed nią obnażony szczupły mężczyzna, jeszcze w stanie omdlenia. Pułkownik Wołodia Ałganow we własnej osobie. A misterne efekty charakteryzacji dokonanej parę dni temu w lokalu konspiracyjnym w Warszawie przez wybitnego specjalistę, przysłanego specjalnie w tym celu z Moskwy, diabli wzięli.

    - Oszustwo - ryknęła Miśka. Poczuła się tak, jak czuje się nałogowy alkoholik, któremu zamiast wódki sprzedano wodę w butelce.
    Obnażyła wściekle kły i kto wie, co by nastąpiło, gdyby nie Paweł. Z furią roztrzaskał gitarę na głowie niedźwiedzicy, oszałamiając ją i dezorientując na kilkanaście sekund. Wystarczyło to jednak, aby Ałganow, podtrzymywany przez Pawła, uciekł razem z nim w kierunku domku myśliwskiego.

    Aneta i Korybut oglądali to wszystko zupełnie zdezorientowani. Nic a nic z tego nie rozumieli.
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  3. #33
    Botak Roku 2017 Awatar długi
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    Sopot
    Postów
    2,359

    Domyślnie

    Ałganow wyglądając przez okno obserwował uważnie oddalającą się chwiejnym krokiem zupełnie oszołomioną niedźwiedzicę i niepewnie zbliżających się młodych ludzi.
    - Paweł, masz spluwę, bo moja w tej szamotaninie gdzieś wpadła w śnieg.
    Paweł wyciągnął starą tetetkę: - Tylko ten złom.
    - Za dużo będzie chałasu i trupy z dziurami wzbudzą od razu podejrzenia... A te torebki z wąglikiem?. Jakoś musimy się pozbyć tej durnej blondyny i Twego kumpla, bo wygadają się przy pierwszej okazji i będziemy mieli na karku całą komisję Romana G. Jak sobie pomyślę ... to aż mróz mi po plecach idzie.
    Paweł zaczął przetrząsać zawartość szafek, lodówki i schowków.
    - Może tępa piła? pójdzie na niedźwiedzicę, pełno tu jej śladów.

    -----------
    Długi

  4. #34
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,506

    Domyślnie

    Ałganow z Pawłem wpadli, ciężko dysząc, do domku myśliwskiego. Jeszcze na ostatnich metrach przed drzwiami do budynku zostali, nie wiedzieć czemu, obfajdani przez stadko kruków i zbombardowani suchymi szyszkami i pustymi orzechami przez gromadkę wiewórek.
    Teraz dyszeli ciężko. Ałganow usuwał resztki charakteryzacji.

    Po namyśle jednak porzucił zmiar mokrej roboty. Ta, jak jej tam, Aneta jest całkiem niczego laska. Pięknych kobiet się nie zabija, służą do czego innego. Jeszcze się przyda. Zresztą już od dawna miał na nią wielką ochotę.
    A ów młodziak to jakiś zakochany dureń, szuka obiektu swojej miłości. Jak ten jeleń na rykowisku, nic nie kojarzy, co się wokół dzieje.
    - To może nawet i dobrze się składa - pomyślał. - Zwerbuję go obietnicą znalezienia Asiczki. Ale to potem, teraz trzeba wyjść z bieżących tarapatów.

    - To mówisz, że wszystkie tajne dokumenty spłonęły w chacie ? - spytał Pawła z nadzieją w głosie.
    - Tak, na pewno. Widziałem spopielone resztki, jeszcze je rozgniotłem butem.
    - Bardzo dobrze, nie tracisz zimnej krwi. Mam godnego następcę. A nasz fundusz operacyjny uratowałeś ?
    - Niestety nie. To znaczy na razie nie. Wszystkie dolary poupychałem do małych torebek foliowych i schowałem w pustych puszkach po piwie, których pełno było w chacie. Ale wszystko to wcześniej wyniosłem z chaty, zapakowałem do dwóch dużych toreb plastikowych i ukryłem nieopodal w gęstych krzakach. Ale ogień tam nie dotarł, sprawdzałem.
    Ałganow był bliski apopleksji. Przypomniał sobie dwóch meneli, których skutecznie przestraszył. A zwłaszcza ich dobytek, który ze sobą taszczyli.
    - Było tego ponad 200 tysięcy dolarów - zdołał wykrztusić.
    - Dokładnie 250125 dolarów - sprecyzował Paweł. - Przeliczyłem, zanim zapakowałem.

    Ałganow wiedział już, że tym razem się nie spisał w roli szpiega i dywersanta. Ale może jeszcze nie wszystko stracone ? W centrali zawsze wpajali mu, że gdyby wpadł w tarapaty, ma ich natychmiast o wszystkim poinformować, nic a nic nie ukrywając.
    - Przygotuj się do nadania meldunku do Moskwy - rzucił krótko Pawłowi, a sam zaczął układać tekst depeszy.
    Paweł pogrzebał w zapleczu kuchennym domku myśliwskiego. Spod garów wyciągnął przemyślnie tam ukrytą małą radiostację. Błyskawicznie ją złożył, uruchomił i wysłał zaszyfrowany meldunek pułkownika Ałganowa do centrali w Moskwie.

    ************************************************** ************************************************** *****

    A tymczasem biedna Misia wlokła się sponiewierana z powrotem na Otryt. To naprawdę jest jakiś pechowy dzień dla niej ! Najpierw brutalnie wybudzono ją ze snu zimowego. Na jej gawrę spadło z nieba ciężkie żelastwo (były to narzędzia owych meneli, które Aneta na polecenie „Jerzyka” cisnęła ze stokówki). Potem napaliła się na misiowatego tłuścioszka, który okazał się być jakimś żylastym osobnikiem, absolutnie nie w jej typie. Brrr ! Ohyda !
    A jeszcze później dostała w łeb i do tej pory huczało jej w uszach. Zdjęła sobie wreszcie kołnierzyk z resztek gitary i wydłubała ostatnie drzazgi z futerka. Z westchnieniem ulgi już dochodziła do swojego zimowego legowiska. Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów.
    Zbiegając ze stokówki nieoczekiwanie ujrzała dwie torby plastikowe. Poniuchała, delikatnie rozdarła pazurkiem jedną z nich i zobaczyła w środku mnóstwo puszek po piwie.
    - Takie metalowe błyskotki mi się przydadzą - zadecydowała. - Ale na razie wezmę te torby do gawry. A na wiosnę się zastanowię, co z nimi zrobić.
    Jakoż i uczyniła.
    Zwinęła się kłębek i prawie natychmiast zasnęła.
    - Już ja sobie jeszcze jakiegoś tłuścioszka upoluję ! - śniła. - Jak w maju zorganizują tu kolejny KIMB, to się zaczaję w pobliżu.
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  5. #35
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,506

    Domyślnie

    Pozostawmy na razie naszych dotychczasowych bohaterów tej powieści i - już całkowicie puszczając wodze wyobraźni - przenieśmy się o tysiące kilometrów w przestrzeni. Za wschodnią granicę, oraz daleko na zachód, aż za Atlantyk. Albowiem miały tam miejsce wydarzenia, które już wkrótce spowodują poważne komplikacje polityczne w stosunkach NATO - Rosja, a nikomu nie znaną polską gminę Lutowiska wprowadzą na pierwsze pozycje najważniejszych światowych serwisów informacyjnych.

    ************************************************** ****************************************
    W dalekiej Moskwie, w siedzibie centrali GRU nieopodal lotniska Chodynka, właśnie trwała ożywiona tajna narada. Poprzedziły ją całe tygodnie mrówczej pracy analityków, którzy dogłębnie przestudiowali ostatni meldunek Ałganowa wysłany z Sękowca. Swój wielki wkład wnieśli również specjaliści od tzw. białego wywiadu. Ci drudzy skupili się na lekturze polskiej prasy, głównie „Echa Bieszczadów”, oraz na wypowiedziach internautów na bieszczadzkim forum dyskusyjnym.
    Pierwszy zastępca szefa GRU przyjmował teraz wspólne sprawozdanie dwóch komendantów najważniejszych jednostek operacyjnych GRU - szefa Zarządu I („Europa”) i szefa Zarządu XIV („Nielegalni”). Ale był z nich wyraźnie niezadowolony. Zadawał im jeszcze uzupełniające pytania.
    - To co, wszystko stracił, nic nie zarobił ? - był zainteresowany poczynaniami Ałganowa. - A tak się już raz wspaniale spisał w tych polskich Bieszczadach !

    Wszyscy uczestnicy narady doskonale wiedzieli, że generał pomyślał o brawurowej akcji szpiegowsko - dywersyjnej, niedawno przeprowadzonej w Sękowcu. Agent zwerbowany przez Ałganowa, usytuowany w gronie uczestników II KIMB, doniósł był o skarbie Stałego Bywalca, zakopanym przez Bartka w ogrodzie leśniczówki. Następnie grupa operacyjna znienacka wtargnęła na teren leśniczówki, sterroryzowała Basię (Heńka nie było wówczas w domu) i wykopała skarb. Potem wywiadowcy szybko się uwinęli - załadowali cały skarb do trzech zaparkowanych w pobliżu TIR-ów i ... szukaj wiatru w polu. Po dwóch tygodniach ładunek spokojnie dotarł do Moskwy. I pomyśleć, że ów skarb starczyłby na pokrycie całego przyszłorocznego budżetu GRU, gdyby nie rozkaz prezydenta Putina, który polecił przekazać połowę dla FSB (dawniej KGB) ! Jawna niesprawiedliwość !

    Ale to było wcześniej. Teraz Ałganow znalazł się w opałach i trzeba było spróbować jakoś mu pomóc.
    - Jaką konkretnie kwotą dysponuje teraz Wołodia ? - spytał generał. W duchu założył, że fundusz operacyjny będzie bardzo trudny do odzyskania.
    - Dokładnie złoty siedemdziesiąt - odpowiedział szef Zarządu I.
    - Dobrze, że chociaż ma 70 czegoś złotego. A czego konkretnie ? - dociekał generał.
    Wtedy obecny na odprawie szef Zarządu Administracyjno - Technicznego GRU wyjaśnił, że w istocie chodzi tu o środki finansowe w walucie polskiej, jeden złoty i 70 gr, które Ałganow odebrał dwóm pijaczkom na stokówce, nieopodal Chmiela. I że stanowi to równowartość około pół dolara.

    Generałowi aż mowę odjęło z wściekłości. Ale tylko na chwilę. Potem z furią wygłosił istną mowę oskarżycielską pod adresem swoich podwładnych, koncentrując się głównie na ich pochodzeniu, tj. profesji matek, babek i prababek, obiecując także rychłą degradację i wysłanie ich w charakterze attache kulturalnych do ambasady Federacji Rosyjskiej w afrykańskim państwie Burkina Faso.

    Iwan Iwanowicz Iwanow, Szef Zarządu XIV GRU, domyślił się, że to nie przelewki. Jeśli teraz nie zareaguje i nic konkretnego nie zaproponuje, to naprawdę może się zacząć pakować. On !? Taki zdolny i inteligentny !
    Do tej pory radził sobie wyłącznie własnymi siłami. Żadnych pleców i koneksji rodzinnych. Wszystko zawdzięczał wyłącznie sobie. Nawet obecne, bardzo wysokie stanowisko.
    Kilkanaście lat temu, będąc jeszcze młodszym oficerem ds. polityczno - wychowawczych, wygrał był ogólnoradziecki konkurs na najlepszą znajomość życiorysu Stirlitza. Wkrótce potem, też jeszcze przed upadkiem ZSRR, napisał i obronił rozprawę doktorską nt. konieczności uwzględnienia humanistycznych aspektów marksizmu - leninizmu w praktycznej działalności organów KGB i GRU. Był to akurat okres pieriestrojki i głasnosti, więc ta praca naukowa okazała się jak najbardziej na czasie. Jej autor został zauważony i zapisany w aktach kadrowców Jelcyna, a po nieudanym puczu Janajawa awansowany na szefa zarządu GRU ds. agentów nielegalnych.
    Miał teraz utracić to stanowisko !? Niedoczekanie ich !
    - Towarzyszu Generale, proszę mi pozwolić coś zaproponować. Mam pewien plan - zaczął cicho lecz stanowczo.

    Wiceszef GRU, który w międzyczasie już zdążył ochłonąć po swojej płomiennej tyradzie, spojrzał na niego obojętnie. Z satysfakcją też zauważył, że obu podwładnym po jego wystąpieniu przybyło nieco siwych włosów.
    - Ale im dałem popalić ! - pomyślał.
    Bo faktycznie, dwaj pułkownicy właśnie przeżywali koszmarny stres. I wcale nie chodziło o to, że generał wyjawił ich pochodzenie - z tym się w głębi ducha zgadzali, argumenty były trudne do podważenia. W końcu już w trzecim pokoleniu każdy z nich był z nieprawego łoża. Natomiast niezmiernie przeraziła ich perspektywa degradacji i wyjazdu do jakiegoś lilipuciego afrykańskiego państewka.

    - Meldujcie, Iwanow ! - rzucił krótko generał.
    - Mam już praktycznie skompletowaną grupę operacyjną na wyjazd do Polski, w Bieszczady. Na pomoc Wołodii - zaczął szef zarządu ds. agentów nielegalnych. - Kobiety -zuchy !
    - Baby ? - skrzywił się generał.
    - Tak, ale to nie byle jakie baby. Same absolwentki polonistyki najlepszych naszych uniwersytetów. Po polsku mówią, a już na pewno piszą, lepiej niż połowa Polaków. Pięć pań magister i jedna pani doktor.
    - Pan, pani, pań, pantofel - zaczął zgryźliwie przedrzeźniać go generał. - Co to za ciotki ? A ta doktorka to pewnie już jakaś stara baba !
    - Towarzyszu generale, melduję, że żadna z nich nie przekroczyła jeszcze trzydziestki. Wszystkie są ładne, zgrabne i wysportowane. A ta towarzyszka porucznik doktor jest z nich najzdolniejsza. Napisała pracę magisterską, którą komisja uniwersytecka podniosła do rangi doktoratu. Bardzo rzadko się to zdarza, ale jest formalnie dopuszczalne.
    - Dlaczego więc tym razem tak się stało ?
    - Napisała pracę z literatury polskiej pt. „Analiza porównawcza utworów Michaliny Wisłockiej, Lwa Starowicza i Kazimierza Imielińskiego”. Pod kierunkiem naukowym samego dziekana Wydziału Filologii Słowiańskich Uniwersytetu Moskiewskiego, który był promotorem tej pracy. Razem wykonali też całość niezbędnych badań empirycznych. I stąd ów doktorat.
    - Taka to daleko zajdzie - mruknął generał. Swego czasu czytał książki wymienionych autorów, oczywiście w tłumaczeniu rosyjskim. Były to wydania niskonakładowe, osiągające zawrotne ceny na dawnym radzieckim czarnym rynku. - A pozostałe pięć tych kobiet ?
    - Również są doskonałe. A zresztą może się towarzysz generał, i wszyscy zebrani tu towarzysze pułkownicy, przekonać osobiście. Akurat za pół godziny dziewczyny zaczynają pracę w reklamie mody damskiej. Dorabiają w ten sposób do niskich pensji oficerskich. Niedaleko stąd. Samochodami dojedziemy tam w kilkanaście minut.
    - Pułkowniku, co wy mi tu p..cie ! Mamy łazić na jakiś pokaz mody ? A co one tam w ogóle reklamują ?
    - Dziś jest pokaz bielizny damskiej. Nocne koszulki, biustonosze, halki, figi, stringi, pończoszki i jeszcze takie tam...

    Generał z najwyższym trudem zachował obojętny wyraz twarzy. - Ostatecznie, tylko w celach służbowych naturalnie, możemy się tam udać. Jest to zbyt poważne zadanie, aby powierzyć je wam do samodzielnego wykonania - zadecydował.

    W samochodzie (w drodze do teatru, w którym miał się odbyć pokaz mody) generał łaskawie pozwolił Iwanowowi zająć miejsce koło siebie na tylnym siedzeniu.
    - Muszę jeszcze jedną rzecz wyjaśnić, towarzyszu generale - szeptał konfidencjonalnie szef zarządu XIV. - Dziewczyny reklamują nie tylko bieliznę damską, ale i najdroższe francuskie kosmetyki, w tym dezodoranty intymne i takież płyny do płukania. Jednak nie każdy na widowni będzie mógł się o tym przekonać organoleptycznie. Ale nasza grupa zajmie miejsca w pierwszym rzędzie, towarzysz generał oczywiście w samym środku, tam gdzie jest najmniejsza (a w zasadzie żadna) odległość od wybiegu dla modelek.
    - A dotknąć też będę mógł ? - wyrwało się generałowi.
    - Ależ naturalnie, ale to już po pokazie. Przecież szkolenie agentek nie zostało jeszcze ukończone. Wszyscy liczymy na doświadczenie i twórcze wskazówki towarzysza generała.

    Samochody z piskiem opon hamowały przed budynkiem teatru. Pierwsi wyskoczyli z nich chłopcy ze Specnazu, stanowiący obstawę tych żołnierskich dostojników. Utworzyli szpaler, którym dumnie wmaszerowała do teatru grupa uczestników niedawnej narady. A jakiś namolny ochroniarz budynku, domagający się okazania ich zaproszeń, tak został umiejętnie kopnięty w piszczel, że w rezultacie przez kilka najbliższych miesięcy stanie się pacjentem poradni ortopedycznej.
    Generał ze świtą weszli na widownię. Do rozpoczęcia pokazu brakowało już tylko pięciu minut.
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  6. #36
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,506

    Domyślnie

    Generał ze świtą weszli na widownię. Do rozpoczęcia pokazu brakowało już tylko pięciu minut.

    Tak jak się Iwanow spodziewał, wszystkie miejsca w pierwszym rzędzie na widowni już były dawno zajęte. Siedzieli tam różnej maści zboczeńcy, fetyszyści - onaniści, którzy już kilka tygodni wcześniej załatwili sobie, za ciężkie pieniądze, rezerwację najlepszych miejsc. Właśnie na ten dzień. Światło na widowni powoli przygasało, więc niektórzy z nich już przygotowywali się do spektaklu, rozpierając się wygodnie w fotelach, poluzowując paski od spodni i rozpinając zamki błyskawiczne.

    - Poszli wszyscy stąd won - powiedział cicho ale wyraźnie Iwanow do obleśnego typa siedzącego w skrajnym fotelu.
    Wzruszyli tylko ramionami, a jeden z nich posłał Iwanowowi krótkiego joba. Co ten bubek sobie wyobraża, czego tu szuka ? Guza chyba.
    Iwan Iwanowicz skinieniem głowy przywołał szefa obstawy. Pokazał mu wzrokiem rząd krzeseł zajętych przez gmerających w rozporkach popaprańców i uśmiechnął się znacząco.

    Komandir specgrupy Specnazu aż zatarł ręce z uciechy i wydał krótkie polecenie podwładnym. Było ich tylko dziesięciu, trzykrotnie mniej niż widzów siedzących w pierwszym rzędzie. No, ale powszechnie wiadomo, że ilość nigdy nie idzie w parze z jakością.

    Ostatecznie pokaz mody rozpoczął się z nieznacznym opóźnieniem, gdyż organizatorzy musieli wymienić trzy połamane i cztery zakrwawione foteliki. Wezwali też sprzątaczkę, żeby zamiotła potłuczone okulary, poodrywane guziki, wybite zęby, a nawet dwa jądra wykopane żołnierskim butem z moszny.

    A generał i pułkownicy, prawie całe ścisłe kierownictwo GRU, mogli już bez przeszkód, wygodnie siedząc w pierwszym rzędzie, oglądać pokaz mody - bielizny damskiej. Zatytułowany przez organizatorów jako „Noc poślubna”.

    ************************************************** ***************************************

    A tymczasem hen, hen, daleko, aż na drugiej półkuli, za Atlantykiem, Chuck Norris odebrał rozpaczliwego sms-a od Anety. Błagała go, aby - wcześniej niż się umówili - przyjechał do Polski i wyciągnął ją z opresji. W tekście wiadomości była jeszcze podana nazwa miejscowości: Sękowiec koło Zatwarnicy. Więcej Aneta nie zdążyła już napisać, gdyż Paweł wyrwał jej komórkę i roztrzaskał pod obcasem. Kartę SIM przezornie wyjął i spalił w płomieniu zapalniczki.

    W tym miejscu trzeba Szanownym Czytelnikom (ilość odsłon wskazuje, że są tacy) wyjaśnić, iż Chuck i Aneta znali się już od kilku miesięcy. Poznała go spędzając swoje ostatnie studenckie wakacje w Kanadzie i ... rozkochała w sobie na zabój. Ona sama jedynie trochę była w nim zadurzona, a właściwie to tylko imponowała jej wielka sława Chucka Norrisa. No i czuła się przy nim bezpieczna.

    Chuck już od pewnego czasu czynił starania w celu przyjazdu do Polski. Jako człek stateczny i dojrzały postanowił połączyć przyjemne z pożytecznym i załatwić sobie w Polsce jakąś pracę. Zajęcie godne Chucka Norrisa, naturalnie.
    Najpierw ukończył z wyróżnieniem, w trzy dni jako ekstern, kurs języka polskiego dla zaawansowanych. Taki, który zwyczajnym śmiertelnikom zajmuje co najmniej trzy lata. Przewodniczącemu komisji egzaminacyjnej w głowie się to nie mogło zmieścić i w ostatniej chwili dopisał na świadectwie minus do piątki. Gdy jednak podniósł wzrok i napotkał zimne spojrzenie Chucka, czym prędzej przeprawił minus na plus. I stąd owo świadectwo z wyróżnieniem. Polonista wiedział bowiem, że z Chuckiem nie ma żartów. W prasie przeczytał, że pewną znaną restaurację w Nowym Jorku przekształcono w bar szybkiej obsługi. Dzień wcześniej wszedł tam Chuck Norris incognito i nie został w porę obsłużony.

    A praca w Polsce, którą ofiarowano Chuckowi, była niezmiernie prestiżowa i naprawdę jego godna. Sam prezydent Lechosław Łabędzki podczas niedawnej wizyty w USA zaproponował mu stanowisko głównego gwaranta paktu stabilizacyjnego. Zdawał sobie bowiem sprawę, że gdy tylko straszak skrócenia kadencji parlamentu przestanie być realny, to zarówno Romuald Tychgier jak i Jędrzej Perlep wypną się na partię SiP i nie będą przestrzegać wynegocjowanych teraz ustaleń. Potrzebny był ktoś, kto by ich trzymał w ryzach przez cały czas, także po upływie konstytucyjnego terminu.
    Negocjacje z Chuckiem przeciągały się jednak - postawił ambitne żądanie wynagrodzenia w wys. 1 mld zł miesięcznie, na co początkowo nie chciał się zgodzić prezes Urzędu Zamówień Publicznych. Naciskany przez prezydenckiego brata, Jaromira, jednak w końcu ustąpił. Nieoczekiwanie Jaromira poparła wicepremier i Minister Finasów, profesor Dzięciołowska. Była cichą wielbicielką Chucka, w domu miała kolekcję kaset ze wszystkimi filmami, w których wystąpił.
    Zwłoka w podpisaniu umowy cywilnoprawnej (umowy o dzieło na prawach autorskich, bo od takiej jest najniższy podatek) pomiędzy Rządem IV RP a Chuckiem Norrisem omal nie spowodowała kryzysu w państwie. Dosłownie w ostatniej chwili Jaromir Łabędzki przyjechał do brata i wręczył mu podpisaną umowę, stanowiącą tajny załącznik do aneksu do paktu stabilizacyjnego. Dziennikarzom na odczepne pokazano sam aneks, w którym była mowa o jakimś punkcie 4a.
    A prezydent Lechosław Łabędzki z godnością wygłosił orędzie do narodu, w którym poinformował, czego tego dnia nie zrobi.

    Wszystko było już zatem dopięte. Otrzymawszy owego rozpaczliwego sms-a od Anety, Chuck przyspieszył o kilka dni wylot do Polski. Postanowił polecieć „Lotem”. Chciał jak najszybciej przesiąknąć atmosferą dalekiego kraju, do którego, nie wiadomo na jak długo (może na stałe ?) się udawał.
    Podinspektor Policji, dowódca grupy antyterrorystycznej na pokładzie samolotu, natychmiast go rozpoznał. Zameldował się służbiście i poprosił o autograf. Pochlebiło to Chuckowi.
    - Jesteś wolny. Ty i twoi ludzie. Zwiedźcie sobie Nowy Jork i wracajcie następnym rejsowym samolotem. Jak ja tu jestem, nic nikomu nie grozi - powiedział Chuck do szefa grupy AT.
    Chłopakom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. A wykonanie polecenia było nawet ich obowiązkiem, gdyż Chuck Norris okazał im również upoważnienie podpisane przez samego Zwierzchnika Sił Zbrojnych, w którym stało czarno na białym, że Wojsko Polskie oraz wszystkie polskie służby mundurowe muszą niezwłocznie wykonywać wszelkie jego polecenia.

    Komandosi AT zeszli zatem z pokładu samolotu PLL LOT.
    Na taką okazję już od dawna czekało na lotnisku im. J. Kennedy’ego sześciu fedainów, wyznawców Imama Walczącego. Udając pasażerów weszli na pokład samolotu. Zdołali też przemycić ostre maczety, wykonane ze specjalnego sztucznego tworzywa, nieuchwytne dla lotniskowego wykrywacza metalu. Otrzymali zadanie porwania samolotu i uderzenia nim w jakiś wielki budynek w Stanach, Europie Zachodniej, ostatecznie w Polsce.

    Samolot z kompletem pasażerów na pokładzie wystartował i nabrał wysokości. Gdy tylko stewardessa pozwoliła rozpiąć pasy, terroryści postanowili przystąpić do działania. Na początek, aby załoga samolotu zorientowała się, że to nie przelewki i ślepo wykonywała ich rozkazy, postanowili zarżnąć któregoś z pasażerów. I to nie babę ani dziecko. Najlepiej jakiegoś faceta w średnim wieku. Dowódca fedainów wybrał w tym celu samotnego mężczyznę pijącego kawę i czytającego gazetę w jakimś nieznanym języku. Wskazał go wzrokiem. Jeden ze straceńców, udając potrzebę pójścia do toalety, zaczął się zbliżać do wytypowanej ofiary.

    Gdy tylko samolot nabrał wysokości, Chuck Norris przyjął poczęstunek kawą. Spodeczek z filiżanką trzymał w lewej ręce. Z oferowanych polskich gazet wybrał „Echo Bieszczadów”. Właśnie pochłonięty był lekturą artykułu Joanny Sz., gdy jakiś typ o wyglądzie orientalnym zaczął coś do niego, w niezrozumiałym języku, wrzeszczeć i machać rękami przed głową.
    - Pędź sokole, bo cię zap...lę - powiedział do niego Chuck ćwicząc swój język polski.
    Wtedy fedain wyjął swój plastikowy nóż i rzucił się na Norrisa. Dołączyli do niego kompani, zarazem obwieszczając pasażerom, że samolot został porwany. A zaatakowanego mężczyzny po prostu nie poznali. I nic w tym dziwnego. Szkoleni byli daleko od Ameryki, w górskich bazach Al Kaidy na pograniczu Afganistanu i Pakistanu. Nie chodzili do kina ani nie oglądali TV - tych wynalazków szatana. W życiu każdy z nich przeczytał tylko dwie książki: Koran oraz instrukcję obsługi kałasznikowa.

    Chuck Norris wściekł się nie na żarty. Wylano mu kawę, a ulubioną gazetę pocięto jakimś sztucznym nożem. Święty by się zdenerwował. Uchylając się od ciosów maczetami, Chuck błyskawicznie zlikwidował całą szóstkę terrorystów, ciosami karate rozwalając im kręgosłupy i czaszki. Poczym wywlókł ich na tył samolotu, otworzył hermetycznie zamknięte drzwi i kopniakami wyrzucał trupy na zewnątrz. Aby nie dopuścić do efektu dekompresji, jednocześnie silnie dmuchał w kierunku otwartych drzwi, równoważąc w ten sposób siłę pędu powietrza wynikającą z różnicy ciśnienia atmosferycznego na pokładzie samolotu i na zewnątrz.
    Wyrzucił ostatniego trupa i znów szczelnie zamknął klapę drzwi wejściowych. Otrzepał ręce, poprawił krawat i wrócił na swoje miejsce w kabinie pasażerskiej.
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  7. #37
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,506

    Domyślnie

    Otrzepał ręce, poprawił krawat i wrócił na swoje miejsce w kabinie pasażerskiej.
    Pasażerowie przyjęli go z rozhisteryzowanym uwielbieniem. W końcu, bez przesady, okazał się ich wybawcą. W kolejce ustawili się do Chucka Norrisa po autograf.

    W tym czasie kapitan statku powietrznego poinformował Okęcie przez radio, że sytuacja została już opanowana, zwięźle referując przebieg zdarzeń. A więc Sztab Kryzysowy, który właśnie się ukonstytuował, tylko przyznał sobie diety i przemianował się na Komitet Powitalny.

    Kapitan samolotu też nie okazał się niewdzięcznikiem. Zaprosił Chucka do kabiny pilotów, kazał drugiemu pilotowi zwolnić wygodny fotel i ... gestem nie znoszącym sprzeciwu przywołał najpiękniejszą stewardessę, wicemiss Polonia z roku 2000.
    Chuck Norris łaskawie ją zaliczył, odprężając się po niedawnym horrorze. Dziewczyna była zaszczycona i zachwycona myślą, że jej koleżanki, gdy się dowiedzą, to pękną z zazdrości. I tylko tym była zachwycona. Chuck Norris okazał się bowiem, jak to zwykle on, diablo szybki w działaniu. Dziewczyna pomyślała, że to początek, a to był już koniec.

    Kilka dni później podejrzewała nawet, że to się jej w ogóle nie przytrafiło, że to tylko sen jakiś. Ale już po kilku tygodniach wątpliwości ustąpiły, a zaczęły się mdłości. Chuck Norris był bowiem nie tylko szybki, ale też perfekcyjnie skuteczny.
    A po dziewięciu miesiącach od owego feralnego lotu stewardessa urodziła prześliczną córeczkę. Wcześniej w ogóle nie było potrzeby robić badania USG w celu sprawdzenia płci dziecka. I tak powszechnie wiadomo, że z chłopa zucha zawsze dziewucha. Piękna mama mogła wystąpić o becikowe.

    Wyprzedziliśmy trochę bieg czasu. Przywróćmy więc chronologię naszej akcji.
    Samolot ładnie wylądował na Okęciu, a Chucka Norrisa przywitał komitet powitalno - dziękczynny. Komitetowi nie dane było jednak zaprezentować całej przygotowanej ceremonii, gdyż pułkownik z BOR-u, który nie wiadomo kiedy się tu pojawił, ujął pod rękę Chucka i szepnął mu:
    - Prezydent Lechosław Łabędzki oczekuje Pana. Będzie też jego brat, Jaromir.

    ************************************************** ****************************************
    A tymczasem wykopani przez Chucka Norrisa z samolotu mudżahedini, fedaini, talibowie, czy jak tam się owa swołocz wabi, dolecieli przez atmosferę ziemską, a następnie przez kosmos, w zaświaty. Z łoskotem lądowali przed Świętym Piotrem, który jednak przyjmował ich tak, jak niegdyś śp. Kazimierz Deyna podanie, tj. od razu wykopywał z woleja dalej, celnie w światło bramki przeciwnika. Jak się nietrudno domyślić, owym przeciwnikiem był sam Lucyfer.

    Władca Piekieł siedział właśnie przed komputerem i odbierał e-maila z wiadomością o swoich sześciu nowych pensjonariuszach. Dyżurny czart wprowadził ich przed oblicze władcy i kopniakami zmusił, aby padli na twarz.
    - Sam Mahomet się do was nie przyznaje. O właśnie, od niego też teraz dostałem e-maila. Tak więc nie tłumaczy was nawet działanie w dobrej wierze - poinformował ich Lucyfer.
    Terroryści zaczęli mu jeden przez drugiego, na wyścigi, wyjaśniać:
    - To jakieś piekielne (nomen omen) nieporozumienie. My zasłużyliśmy na raj, a nie na piekło. A tak w ogóle, to gdzie są dziewice ?
    - Jakie dziewice ?
    - Te, które nam obiecał Usama ibn Ladin. Hurysy będące dziewicami, a mimo to bardzo, ale to bardzo dobre w łóżku.
    Lucyfer stracił cierpliwość. Już, już miał zacząć ich flekować, gdy nagle jakby się opamiętał.
    - Dziewic zabrakło. Trzeba było czytać duńską prasę - zadrwił. - Ale mam dla was kobietkę, jedną na sześciu, ale sobie poradzi.
    A do dyżurnego diabła ryknął:
    - Prowadź ich do Baby z Piekła Rodem. Tej, od której mąż uciekł aż na księżyc.

    Starszy piekielny zaprowadził ich do niewielkiego lokalu przypominającego polskie M-3 z okresu późnego Gomułki. Otworzył drzwi i, z wyraźnym strachem w oczach, jękliwie zaanonsował:
    - Miłościwa pani, to tylko ja, wpadłem na chwilkę. Przyprowadziłem dla pani służących: kuchennych, łaziebnych, pokojowych. Szef pozwala jejmości dysponować nimi do woli i bez ograniczeń.
    Z kuchni wylazło wielkie babsko z wałkiem do ciasta w dłoni.
    - Powiedz swojemu szefowi, że z nim też się policzę. Miał mieszkać ze mną bez przerwy przez cały rok. Sam Mickiewicz o tym pisał !
    - Jaśnie wielmożny Lucyfer jest bardzo zajęty, ale pozdrawia jejmościankę serdecznie - wykrztusił diabeł i dał czym prędzej drapaka. Nie zapomniał jednak starannie zamknąć za sobą pancernych drzwi od owego „mieszkania”.
    Tymczasem Piekielna Niewiasta rozkoszował się wzrokiem (na razie tylko wzrokiem), oglądając swoich sześciu niewolników.
    - Poznajmy się - powiedziała na początek. - Jestem Pani Twardowska, polska szlachcianka, wy kobyle syny !

    ************************************************** ****************************************
    Chuck Norris pił kawę w prywatnym apartamencie Prezydenta Łabędzkiego. Oprócz Prezydenta i Chucka w tym kameralnym przyjęciu uczestniczył prezydencki brat Jaromir, zaufany poseł Edgar Małgorzacki, a także I Dama IV RP. Z Nią zrobiono Chuckowi nawet zdjęcie:
    http://www.angora.com.pl/archiwum/?y=2006&is=267&part=2
    - Nie masz na razie zbyt wiele do roboty - poinformował Chucka Jaromir. - Pakt stabilizacyjny nie jest jeszcze zagrożony. Rozejrzyj się trochę po Polsce, to piękny kraj.
    - A dziękuję bardzo. Chętnie. Wybrałem już sobie nawet miejscowość, do której, za pana przyzwoleniem, się wybiorę.
    - Masz moją zgodę, bądź tylko stale pod komórką. A cóż to za miejscowość ?
    - Sękowiec, koło Zatwarnicy.
    - A gdzie to jest ?
    - Nie wiem. Myślałem, że tu się dowiem. Znam tylko nazwę miejscowości. Mam ją nawet zapisaną w telefonie komórkowym - Chuck Norris odczytał treść smsa otrzymanego kilka dni wcześniej od pięknej Anety.
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  8. #38
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,506

    Domyślnie

    - Nie wiem. Myślałem, że tu się dowiem. Znam tylko nazwę miejscowości. Mam ją nawet zapisaną w telefonie komórkowym - Chuck Norris odczytał treść smsa otrzymanego kilka dni wcześniej od pięknej Anety.
    - Nie szkodzi, zaraz ci pomożemy - odparł Jaromir Łabędzki. A sekretarce polecił:
    - Przynieś atlas samochodowy i wezwij szefa ABW.

    Po kilku minutach już wszyscy wiedzieli, że Zatwarnica znajduje się w gminie Lutowiska, a jej przysiółek, Sękowiec, położony jest po obu stronach Sanu, pod górskim pasmem Otrytu.

    Zameldował się też nowy szef ABW. Strzelił gracko obcasami, jakby dotychczas służył w wojsku, a nie w straży miejskiej.
    - Co wiesz o okolicach Otrytu - zaczął go indagować szef klubu parlamentarnego SiP, Edgar Małgorzacki.
    - Ja osobiście, to wiem na ten temat niewiele. Ot, tyle tylko, że te tereny powróciły do Polski dopiero sześć lat po wojnie. I że znajduje się tam Chata Socjologa, dopiero co odbudowana po pożarze.
    - Przypominam sobie - powiedział równocześnie każdy z bliźniaków.
    Nieraz zaczynali mówić o tym samym, zupełnie niezależnie od siebie (jak to się często zdarza u bliźniąt jednojajowych). Lechosław uśmiechnął się i pozwolił Jaromirowi dokończyć:
    - Akurat kończyliśmy studia na UW, gdy to schronisko zaczynano budować.
    - Dobrze. Ale teraz, to kto tu, w Warszawie, może nam coś o tych okolicach opowiedzieć ? - zapytał Prezydent.
    - Z mojej informacji agenturalnej wynika, że są tylko dwa takie ośrodki - meldował szef ABW. - Jeden to Klub Otrycki, a drugi to grupa Stałego Bywalca. Do którego z nich mam zadzwonić ?
    - Do Klubu lepiej nie telefonuj - z rezygnacją westchnął Jaromir Łabędzki. - Chyba za dużo wśród nich sympatyków lewusów i cieniasów, że się tak wyrażę, używając terminologii synka naszego Kazimierkiewicza.
    - Nie rozumiem, co te polskie synonimy oznaczają - zauważył Chuck Norris.
    - Lewus to lewicowiec, a cienias to ktoś słaby w jakiejś dziedzinie, w tym wypadku w polityce. A konkretnie cieniasami nazywamy kierownictwo partii OP - wyjaśnił Jaromir, a Lechosław uzupełnił to krótką prelekcją:

    - Jak ich nie nazywać cieniasami, skoro już w wyborach prezydenckich dali plamę. Wystawili przeciwko mnie Ronalda Kusta. I bardzo, bardzo dobrze ! Bo pomyśl sam: ja nazywam się Lechosław Łabędzki. Imię i nazwisko w 100 % polskie, słowiańskie. A Ronald Kust ? Ani polskie imię, ani nazwisko. Owszem, zebrał sporo głosów, głównie od młodzieży, biznesu, mieszkańców wielkich miast, internautów i ludzi bywających zagranicą. Ale to nie wystarczy w wyborach powszechnych ! Moher, sztruks i ortalion były przeciw. Dla nich Ronald Kust to brzmi jak jakiś mason, Żyd albo i Wehrmacht. Ojciec Dyrektor też się jednoznacznie zadeklarował. Nec Herkules contra plures ! I przede wszystkim dlatego ci liderzy partii OP to cieniasy. A przecież mogli przeciwstawić mi Bronisława Roweckiego. Piękne, polskie historyczne nazwisko, dowódcy Armii Krajowej. Na niego to dopiero musimy specjalnie uważać ! Dlatego też później nie zgodziliśmy się, aby został marszałkiem Sejmu IV RP.

    - No dobrze, a ten Stały Bywalec, czy jak mu tam, to nam sprzyja ? - Jaromir przerwał uczony wykład brata, zwracając się do szefa ABW.
    - Analiza tego co pisze i co mówi, wskazuje, że jest bardziej neutralny. On tak historycznie, na zasadzie przyzwyczajenia popiera lewusów. Kiedyś go nauczyli, że głosuje się bez skreśleń, i tak mu już pozostało. W kwestiach gospodarczych natomiast sprzyja cieniasom. Liberał i monetarysta, psiakrew ! Zwolennik tego cholernego Balcerzaka, który musi odejść ! Ale też Stały Bywalec lubi, jak jest w społeczeństwie Ordnung i dlatego z nami też sporo sympatyzuje. Twierdzi, że gdybyśmy nie czepiali się polityki monetarnej Balcerzaka, to by nas popierał.
    - No to dzwoń do niego - zadecydował krótko Jaromir Łabędzki. - I włącz nagłośnienie.

    Już po chwili wszyscy usłyszeli przejęty głos Stałego Bywalca, który zaczął im referować, jak przepiękne są tereny gminy Lutowiska, a zwłaszcza te przecudne doliny nadsańskie.
    - Dobra, dobra. Nam nie o to chodzi, streszczaj się ! - rozkazał były Komendant Straży Miejskiej w Warszawie. - Najlepsza mapa, przewodnik i gdzie to kupić, melduj krótko !
    - Tak jest ! Mapa Compassu, przewodnik Rewaszu, a kupić je można w sklepach „Podróżnika” na ul. Grójeckiej 46/50 i tuż obok, na ul. Kaliskiej.

    Jak się nietrudno domyślić, następny telefon był do sklepu „Podróżnika”. A po pół godzinie przeglądali już mapę Bieszczadów i przewodnik dla prawdziwego turysty.
    - Weź to i jedź do tej swojej damy - zezwolił Chuckowi Jaromir Łabędzki. - I tak, jak ci już mówiłem, miej stale włączoną komórkę !
    - Yes, Sir ! - odmeldował się Chuck Norris.

    Przenocował w lokalu konspiracyjnym ABW pod adresem [urzędowa ingerencja cenzury]. Przed zaśnięciem nauczył się na pamięć całego przewodnika Rewaszu. Mimo grubości tej książki, będącej w istocie małą bieszczadzką encyklopedią, zajęło mu to tylko 15 minut.
    Następnego dnia kupił terenową toyotę i podjechał nią na ul. Grójecką i Kaliską. Znajdują się tam aż 3 sklepy „Podróżnika” - jeden na Grójeckiej, a dwa tuż obok, na Kaliskiej. Zaopatrzył się w nich w odpowiedni ubiór i sprzęt. Sprawunkami załadował pół samochodu. Gdy usłyszał, ile ma zapłacić, poprosił o wystawienie tego bardzo słonego rachunku na kancelarię premiera Marcina Kazimierkiewicza. Potem zjadł pyszny obiadek w malutkim, skromnym barze „Korona” na ul. Słupeckiej, tuż przy Pl. Narutowicza.
    - Komu w drogę, temu czas - przypomniał sobie polskie przysłowie.

    I Chuck Norris wyruszył w Bieszczady. Gdzieś tak po około półtorej godzinie jazdy zbliżał się już do Rzeszowa. Przemknął jak rakieta bardzo wąskimi uliczkami Głogowa Małopolskiego, a wywołany tym pęd powietrza zatrzaskiwał okna małych kamieniczek. Cały czas słuchał radia, podnosząc poziom swojej znajomości języka polskiego.
    W pewnej chwili omal nie spowodował wypadku, tak się zdenerwował tym, co mówił spiker. A mówił, że do gabinetów weterynaryjnych zgłaszają się ludzie z kotami, aby je uśpić, bo mogą być chore na ptasią grypę.
    Chuck klął jak pijany kowboj po angielsku i po polsku jak pomocnik murarza. Zjechał na pobocze, zatrzymał się i włączył światła awaryjne. Wyjął komórkę, zadzwonił do kancelarii Kazimierkiewicza, przedstawił się i kazał się połączyć z Naczelnym Lekarzem Weterynarii Kraju.
    - Dużo macie takich zgłoszeń usypiania kotów, bo mogą być nosicielami wirusa H5N1 ? - spytał.
    - No, niestety, jest tego trochę - odparł główny nieludzki doktor z rezygnacją w głosie.
    - To usypiać natychmiast ! Rozkazuję !
    - Ależ Mr. Norris, tak nie można ! Te koty wcale nie muszą zachorować, a już bardzo wątpliwe jest, aby ludzie się od nich zarazili ptasią grypą.
    - Pan mnie źle zrozumiał, doktorze. Ludzi usypiać ! Każdego, kto przyniesie kota do uśpienia !
    - A, to już zupełnie co innego, Mr. Norris. Nas nie obowiązuje przysięga Hipokratesa. Jesteśmy lekarzami weterynarii a nie medycyny. Ale może dać mi pan ten rozkaz na piśmie ?
    - Oczywiście. Proszę podyktować mi numer swojej komórki. Za chwilę wyślę panu sms-a.

    I Chuck Norris potwierdził sms-em ów wydany rozkaz, obciążając w ten sposób ZUS wypłatą zasiłków pogrzebowych na rzecz rodzin kilkunastu durniów płci obojga.

    Wysławszy sms-a, Chuck przyczepił „koguta” na dachu toyoty i w 2 minuty przemknął przez cały Rzeszów. Wcześniej, przejeżdżając przez Radom, zapomniał tego uczynić i musiał potem rozwalić cztery policyjne blokady drogowe, zanim wyjaśniło się, jakiż to VIP tak pędzi po polskich drogach ponad 200 km/godz.
    Kilkanaście minut później dojeżdżał już do Lutowisk. Na drodze ze wzniesienia przyhamował, aby rozkoszować się widokiem naprawdę pięknego krajobrazu.
    - Potrzebne mi zaopatrzenie w żywność i napoje. Poza tym warto by zasięgnąć języka - pomyślał.
    Skręcił w lewo i zaparkował na skwerku przy dwóch sklepach „delikatesowych”. Powyżej zauważył „galerio - kawiarnię” (niegdyś tam też był sklep). Wysiadł z samochodu i udał się w kierunku pawilonu bardziej położonego w głębi placu.

    ************************************************** ****************************************
    W tym samym czasie w Pałacu Prezydenckim kończyła właśnie obradować Rada Gabinetowa, której posiedzenie było w całości poświęcone misji Chucka Norrisa.
    - Pomysł doskonały - zgodził się premier Kazimierkiewicz. - Ale nigdy nie zaakceptuję wysokości obiecanego mu wynagrodzenia. Jeden miliard złotych miesięcznie !? Absolutnie się na to nie zgadzam. To mi rozwali budżet. Prędzej zgłoszę dymisję gabinetu.
    - Zgłosisz ją dopiero wtedy, gdy będzie taka potrzeba, serdeńko. Być może już niedługo - warknął na niego Jaromir Łabędzki, uczestniczący w naradzie w charakterze zaproszonego gościa.
    - Panowie, błagam was, tylko spokojnie, nie kłóćcie się - zaczęła wicepremier, profesor Zofia Dzięciołowska. - Od czego macie mnie ? Zaufajcie mi. Wiem, jak z tego wybrnąć.
    - Jak ? - zainteresował się sam Lechosław Łabędzki.
    - Do ustawy o podatku PIT wpiszemy specjalnie czwarty próg podatkowy, ze stawką 99,99 %. A ten próg to właśnie 1 mld zł. Żaden z posłów ani dziennikarzy nie zaprotestuje, przecież nikt poza Chuckiem Norrisem nie ma w Polsce takiej pensji brutto.
    - No dobrze, ale ów próg podatkowy będzie obowiązywać dopiero od nadwyżki ... - zaczął zgłaszać swoje wątpliwości drugi wicepremier, Lucjan Nord.
    - A pójdziesz ty w kamasze, dajże mi skończyć ! - zaśmiała się prof. Dzięciołowska. - Stawki i progi podatkowe ustalimy tak, jak niegdyś robił to Władysław Gomułka. To znaczy nie od nadwyżki, lecz od całości uposażenia. Poczytaj sobie trochę historię myśli ekonomicznej. Ci, którzy za czasów Gomułki mieli formalnie wyższe pensje brutto, często w istocie netto otrzymywali mniej, niż ci rzekomo gorzej od nich zarabiający. Tak, aby ludziska nie gonili za mamoną, a żyli jedynie słuszną ideologią.
    - No to straszny gwałt się w Polsce podniesie - nie dawał za wygraną wicepremier Nord.
    - Nic podobnego. Taki mechanizm wprowadzimy tylko dla wynagrodzeń w wysokości co najmniej 1 mld zł - skończyła referować swój plan Zofia Dzięciołowska.

    Jaromir Łabędzki nie wtrącał się dotychczas do tej wymiany zdań pomiędzy wicepremierami. Teraz wziął kalkulator i wyliczył: 1 mld zł x 0,01 % = 100 tys. zł.
    - Tyle otrzyma na rękę co miesiąc - zawyrokował.
    - To mało ? Rocznie wychodzi 1 mln 200 tys. zł. I to netto, na rączkę. Tyle, Marcinku, jeszcze wygospodaruję, nie martw się - prof. Dzięciołowska uspokajała premiera Kazimierkiewicza.
    Jaromir zaś myślał głośno dalej:
    - A Mr. Norrisowi wytłumaczymy, że zaszła pomyłka. Że negocjujący z nim w naszym imieniu urzędnik polskiej ambasady w USA to stary komuch, siedzący na placówce zagranicznej od wielu lat i przez to nie znający krajowych realiów. Zapomniał o denominacji złotego w 1995 r. I że jak myślał o jednym miliardzie złotych, to miał na myśli kwotę sprzed denominacji. I to nawet się idealnie zgadza z planem naszej kochanej Zosi. Przecież 1 mld starych złotych to dokładnie 100 tys. złotych nowych, po denominacji od 1 stycznia 1995 r.
    - Akceptuję i zamykam posiedzenie Rady Gabinetowej - obwieścił Prezydent Lechosław Łabędzki.
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  9. #39
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,506

    Domyślnie

    - Akceptuję i zamykam posiedzenie Rady Gabinetowej - obwieścił prezydent Lechosław Łabędzki.
    Yes, yes, yes!!! - ucieszył się premier Kazimierkiewicz. - To mi się podoba, tyle to nasz budżet jeszcze jakoś wytrzyma!

    Jednak miesiąc później jego radość nieoczekiwanie uległa zmąceniu. Osobiście, nie korzystając z usług sekretarki, połączył się z wicepremier Dzięciołowską.
    - Co ty, Zośka, najlepszego wyprawiasz ? - zapytał. - Przecież miesiąc temu sama zaproponowałaś sposób rozwiązania problemu pensji tego Chucka Norrisa. Sam Pierwszy to zaakceptował! I sejm już zdążył znowelizować ustawę o PIT.
    - Zgadza się. I ja nic nie zmieniłam. O co ci chodzi? - usłyszał w słuchawce telefonu łączności rządowej.
    - A o to, że minął miesiąc i zgodnie z Kodeksem pracy kazałem głównemu księgowemu mojej Kancelarii przelać na konto Norrisa te 100 tys. zł netto, już po potrąceniu podatku w skali 99,99 %.
    - No i dobrze zrobiłeś. W czym więc tkwi problem?
    - A w tym, że twój wiceminister finansów, Cezary Podszycieleśne, wydzwania teraz uporczywie do szefa finansów mojej Kancelarii i każe odprowadzić do budżetu zaliczkę z tytułu PIT Norrisa. Dokładnie 999 mln 900 tys. zł!
    - No wiesz, Marcinku, formalnie tę sprawę rozpatrując, to Cezary ma rację. Pan Chuck Norris jest podatnikiem, ale płatnikiem jego podatku to jednak ty jesteś - myślała głośno profesor Dzięciołowska. - I skoro on zarabia u ciebie 1 mld zł miesięcznie brutto, to przecież ty powinieneś odprowadzić do budżetu zaliczkę na podatek od tego wynagrodzenia.
    - Ależ to jakiś absurd i horror! Przecież ja nawet w skali roku nie mam tyle na całą moją Kancelarię! A on mi każe płacić tę kwotę co miesiąc! A ja też mam swoje wydatki, i to całkiem niemałe! Na przykład niedawno musiałem zapłacić Chodzeniowi z Piaseczna za terenową toyotę, a „Podróżnikowi” za ubiór i sprzęt turystyczny. Wszystko to były zakupy naszego kochanego Chucka Norrisa!
    - Nie denerwuj się tak, Marcinku. Znalazłam rozwiązanie. Ja co prawda, nawet jako wicepremier i minister finansów, nie mogę nikogo od tych płatności zwolnić, ale przecież mogę je sprolongować! Odsuniemy te płatności w czasie.
    - Ale co to da ? Przecież, skoro płacimy Norrisowi pensję netto, to te zaległe zaliczki na podatek i tak będę musiał kiedyś odprowadzić do budżetu!
    - Ty? Nieee. To już zmartwienie twojego następcy. Po zmianie rządu, gdy my będziemy w opozycji. I my wtedy głośno w mediach zaprotestujemy, że kancelaria premiera nie wypełnia swoich podstawowych obowiązków wynikających z przepisów podatkowych.
    - Yes, yes, yes!!! - znów ucieszył się premier Marcin Kazimierkiewicz.

    ************************************************** ****************************************
    I znowuż w za daleko wybiegliśmy w przyszłość. Powróćmy więc do teraźniejszości.

    Ałganow i Paweł zabarykadowali się w domku myśliwskim w Sękowcu i dumali, czto dalsze diełat’. Nie spuszczali oczu z uwięzionych Anety i Korybuta, widząc w nich w razie potrzeby swoich zakładników, a nawet żywe tarcze. Utrzymywali też sporadyczną łączność radiową z Moskwą, więc już wiedzieli, że udaje się im na pomoc cała wyprawa żeńskiej ekipy agentów specjalnych.

    Tymczasem Ałganow postanowił zmienić kwaterę.
    - Wiesz - powiedział do Pawła - tu jesteśmy zanadto na świeczniku. Wiosna już tuż, tuż. Mogą się pojawić jacyś wścibscy turyści. Jeszcze ktoś się tym ekskluzywnym domkiem zainteresuje ...
    - Co więc towarzysz pułkownik rozkaże? - spytał służbiście Paweł.
    - Dyslokujemy się do sąsiedniego ośrodka wypoczynkowego p. Basi, tuż obok. Są tam dwa drewniane domki z kominkiem. Schowamy się w domku nr 1. Wolę go od 4-ki, ponieważ mniej się rzuca w oczy, jest położony bardziej w głębi ośrodka. Ma nowy kominek, więc napalimy i nie zmarzniemy. A tych dwoje zapędzimy do rąbania drewna na opał, niech przestaną myśleć o ucieczce. Mojego mercedesa też gdzieś ukryjemy, najlepiej na podwórku leśniczówki.
    - To kiedy wyruszamy?
    - Zaraz. Bierz dziwkę i tego niewydarzonego trubadura bez gitary, na muszkę pistoletu. Idziemy!!!

    Wyszli, wypuszczając przodem Anetę i Korybuta. Uprzedzili, że w razie najmniejszej próby ucieczki ich zastrzelą.
    Schodzili powoli dróżką wzdłuż ogrodzenia ośrodka, byli już przy kontenerze ze śmieciami.
    W tym momencie wiewiór Iwan skoczył z drzewa na głowę Ałganowa, a kruk Włodzimierz, niczym nurkujący bombowiec, zaatakował twarz młodego lejtnanta GRU. Paweł wypuścił broń, chcąc rękami odpędzić ptaka i za wszelką cenę ochronić oczy. Również Ałganow bronił się rozpaczliwie przed szalejącą na jego głowie wiewiórką. Zanim ją strącił mocnym uderzeniem, zdążyła go nieźle poharatać ząbkami i pazurkami. Odparli wreszcie ten atak, ale upłynęło kilka cennych minut.

    Aneta i Korybut pędzili w stronę stokówki wiodącejdo Chmiela. Liczyli na padający śnieg zasypujący ich ślady i na to, że rosyjscy szpiedzy nie odgadną kierunku ich ucieczki. Mieli słuszność. Lecz tylko do czasu.

    Pułkownik i lejtnant GRU, pogryzieni, podrapani i podziobani, dotarli wreszcie jakoś z całym swoim szpiegowskim bagażem do domku nr 1 na terenie ośrodka wypoczynkowego w Sękowcu. Włamali się tam, a następnie zdezynfekowali i opatrzyli rany.
    - Żebym tylko ptasiej grypy nie dostał! - niepokoił się Paweł.
    - Jednego durnia będzie mniej. Mówiłem ci gamoniu, trzymaj ich na muszce pistoletu i strzelaj w razie najmniejszej próby ucieczki! A ty co?! Pozwoliłeś im zwiać. Co za kretyna mi ten Iwanow z Moskwy tu podesłał!
    - Ma towarzysz pułkownik rację. Proszę mnie rozstrzelać.
    - To jeszcze zdążę. A teraz bierz kluczyki, wsiadaj do mercedesa i jedź w kierunku Dwernika i Lutowisk. Oni tam muszą biec po szosie, bo gdzie indziej by uciekli? Dobrze, że zniszczyłeś komórkę tej dziwki, bo już by zesłała nam na kark całą delegaturę ABW z Rzeszowa. Dobrze się rozglądaj! Znajdź ich na drodze, rozwal, a ciała zataszcz do lasu. Nakarm głodne wilki!
    - Tak jest, towarzyszu pułkowniku!

    Paweł wskoczył do mercedesa i jechał wolno, cały czas się dookoła rozglądając, postępując ściśle wg wskazówek szefa. Minął leśniczówkę, zjechał z górki i wyjechał na drogę wiodącą z Zatwarnicy w kierunku obwodnicy bieszczadzkiej.
    Nad nim szybował kruk Włodzimierz, najwyraźniej uważając ich pojedynek za niedokończony.

    Aneta i Korybut dotarli aż do końca drogi stokowej. Przed nimi zamajaczyły w padającym śniegu ostatnie zabudowania Chmiela.
    - I co teraz ? - zastanawiał się Korybut, któremu bez gitary jakoś trudno było zebrać myśli.
    - Chodźmy ścieżką w górę, do Chaty Socjologa. Już odbudowana. Tam nas na pewno nie będą szukać. I ktoś na górze będzie miał komórkę, zadzwonimy na Policję. Albo zejdziemy stamtąd z jakąś liczniejszą grupą do Lutowisk.
    I tak postąpili. Zaczęli się wspinać na Otryt ścieżką przyrodniczo-historyczną. Brnęli w śniegu po kolana, a miejscami jeszcze głębszym.

    Tymczasem Paweł jeździł tam i z powrotem na odcinku Zatwarnica - Smolnik, cały czas bezskutecznie wypatrując uciekinierów. Aż kruk Włodzimierz się w górze zasapał:
    - Ileż można, do k... nędzy, tak fruwać wte i wewte?!
    [Taką a nie inną pisownię ww. potocznego określenia (chodzi oczywiście o „wte i wewte”, a nie o „k... nędzę”) znalazłem na str. 860 „Nowego Słownika Ortograficznego PWN” z 1997 r. Nie należy jednak weryfikować wyników niedawnego dyktanda naszych parlamentarzystów. Ów słownik wskazuje bowiem jako poprawne dwa sposoby pisowni (cyt. ze str. 860): „wte i wewte (pot.)” oraz „w tę i we w tę (stronę)”.]

    Wreszcie Paweł zrozumiał. Olśniło go. Po prostu pomyślał o tym, co sam by uczynił, będąc na miejscu przeciwnika.
    - Ależ ten Ałganow to stary dureń! - stwierdził w myślach. - Dał się namierzyć w Wiedniu z Kluczykiem. Teraz z kolei wydaje mi idiotyczne rozkazy! Najwyższy czas mu już przejść na mundurową emeryturę. I niech zwalnia miejsce młodym i zdolnym, na ten przykład mnie!
    Koło sklepu w Chmielu (nareszcie przyzwoitym pod rządami nowej właścicielki) skręcił na wiejską drogę w kierunku Otrytu. Dopóki mógł, jechał samochodem. Gdy droga zrobiła się już nieprzejezdna, zaparkował na jakimś odśnieżonym kawałku pobocza, zamknął wóz, sprawdził broń i udał się dalej pieszo.
    Dotarł do ostatniej chałupy. Kopniakami odpędził obskakujące go kundle i ... zauważył świeże ślady na śniegu. Ślady dwóch osób. Widział to wyraźnie, śnieg bowiem przestał padać już od około godziny.
    - Mam ich ! - pomyślał złowieszczo.

    Powoli ich dopędzał. Był mniej zmęczony, swoją pieszą wędrówkę zaczął dopiero w Chmielu. Poza tym szedł po ich śladach, a tamci musieli brnąć w świeżym śniegu. Ponadto Aneta i Korybut mieli za sobą trudy przedzierania się przez zaśnieżoną stokówkę, którą szli, a miejscami przekopywali się w śniegu, aż z samego Sękowca. Paweł wyciągnął już broń. Po coraz bardziej świeżych śladach zorientował się, że za parę minut wreszcie ich dopadnie.

    Kruk Włodzimierz też się przekopywał przez śnieg, włamując się do gawry Miśki z Otrytu.
    - Wstawaj Misieńko, już wiosna! - Delikatnie i pieszczotliwie dziobał ją w tyłek.
    - Jakaż tam wiosna ?! Mróz i śnieg. Wiosna to w tym roku zacznie się dopiero w maju, albo i jeszcze później - marudziła senna Miśka.
    - Wstawaj, jest dla ciebie robota - Włodek był uparty.
    - Robota nie zając, nie ucieknie - Miśka lubowała się w powiedzonkach z epoki PRL, dziś już niezrozumiałych. - A ty mnie nie budź, bo cię zjem!
    - Możesz mi naskoczyć na wałek i zatańczyć kawałek - Włodzimierz z trudem utrzymywał się w żartobliwej, knajackiej konwencji. A po chwili już spytał poważnie:
    - Pamiętasz tego typa, co ci rozwalił gitarę na głowie?
    - No, jakżeby nie! Niech ja go tylko dopadnę!!!
    - Właśnie teraz masz po temu okazję. Jest kilkaset metrów stąd. Idzie ścieżką w górę Otrytu, goni takich dwoje nieboraków.
    Miśka błyskawicznie wyturlała się z gawry. W gniewie była straszna. Rozwarła paszczę, ukazując swoje imponujące kły niedźwiedzie.
    Włodzimierz zdążył ją uprzedzić:
    - Uważaj! Ma broń palną!
    - Pomożesz mi?
    - Oczywiście. Ja i moja sotnia.
    Kruk Włodzimierz zdążył bowiem w międzyczasie zawezwać posiłki.

    Posiłki te, w liczbie kilkudziesięciu kruków, krążyły już złowieszczo nad młodym lejtnantem GRU. Najwyraźniej widziały w nim padlinę.
    A on żył dopiero 29 lat.
    - I wystarczy! - stwierdził Ktoś Najważniejszy w Zaświatach, gasząc jedną z kilku miliardów maluteńkich świeczek, rozstawionych na olbrzymiej palecie.

    Paweł nie zauważył kruków, które zresztą, na polecenie Włodzimierza, zachowywały się wyjątkowo cicho. Szybowały nad nim prawie bezszelestnie.
    Nie patrzył w górę, tylko wytężał wzrok przed siebie. I w końcu dostrzegł dwie sylwetki. Aneta i Korybut byli jednak jeszcze zbyt daleko, aby zaryzykować strzelanie z pistoletu.
    - Gdybym miał swój karabin snajperski... Wtedy na pewno bym już trafił - rozmarzył się Paweł. - Podejdę w ich kierunku jeszcze kilkadziesiąt metrów ...
    W tym momencie ujrzał czającego się do skoku niedźwiedzia. Skierował broń w jego kierunku, lecz nagle został zaatakowany przez to samo ptaszysko, które już wcześniej poharatało mu twarz. W dodatku tym razem ptak nie był sam. Całe stado kruków pikowało z góry na wyciągniętą dłoń Pawła, uzbrojoną w pistolet.
    Zdążył wystrzelić tylko raz. Oczywiście w tych warunkach musiał to być strzał niecelny.

    Miśka z Otrytu zdzieliła Pawła parę razy swoją ciężką łapą, a potem, już ochłonąwszy, zabrała się spokojnie do konsumpcji. Zdaje się, że żył jeszcze, gdy zaczynała go pożerać. Po długim śnie zimowym niedźwiedzica była najzwyczajniej w świecie bardzo, ale to bardzo głodna.
    Kruki na ten widok podniosły wściekły wrzask. Ich krakanie słychać było w całej okolicy.
    - Nie bądź egoistką, nam też daj się pożywić - zganił Miśkę kruk Włodzimierz. - Gdyby nie my, to byś teraz leżała z kulką w ślicznym łebku!
    - Dobrze, już dobrze. Zapraszam do stołu. Niech się twoi kamraci nie obawiają, nie odgonię ich. Poczekaj tylko chwilę, niech dokończę jeść serce i wątrobę. Co on tak się na mnie gapi? Wydziobcie mu najpierw oczy.

    ************************************************** ****************************************

    Dyrektor jednego z dużych, resortowych ośrodków wczasowych w Polańczyku już od pewnego czasu bardzo się niepokoił.
    Jego dobry pracownik, Paweł Iksiński, zniknął kilkanaście dni temu! Wziął urlop na jeden dzień i ... wszelki słuch po nim zaginął. Był to facet młody, samotny, bez rodziny, mieszkający w pokoiku służbowym w budynku ośrodka. Inteligentny, pracowity, bez nałogów, zawsze dyspozycyjny, odgadujący w lot myśli i życzenia szefa. Dobrze znał rosyjski, w mowie i w piśmie. Bardzo się to przydawało się w kontaktach z turystami ze wschodu. Wręcz ideał pracownika!
    Chociaż był też nieco tajemniczy. Korespondencja do niego przychodziła na poste restante, a nie na adres ośrodka. Także dość często, co pewien czas gdzieś wyjeżdżał. Ale potem zawsze punktualnie wracał, nigdy nie dopuszczając do nieusprawiedliwionej absencji w pracy. Aż do tego razu.
    - Jakaś dziewczyna pewnie go omotała. Młody jest, przecież to jeszcze kawaler! - rozumował początkowo pan dyrektor Kuchciński.
    Potem jednak postanowił powiadomić Policję. Podał wszystkie urzędowe dane osobowe Pawła, jego numer PESEL, NIP, i tak dalej.
    - Może coś mu się stało, wpadł w jakieś tarapaty? - myślał.

    Już po kilku dniach pan dyrektor dostał wezwanie do Komendy Powiatowej Policji w Lesku.
    Przyjął go zastępca komendanta, na co dzień jego kumpel, ale tym razem coś dziwnie jakoś bardzo oficjalny. Oprócz niego w pokoju byli oficer ABW i wyraźnie zdenerwowany, młody, co najwyżej trzydziestoletni mężczyzna.
    - Szukasz Pawła Iksińskiego ? Numer PESEL taki to a taki ? - zapytał go formalnie komendant.
    - No tak, mówiłem ci przecież. Pracuje u mnie już prawie cztery lata. Powinieneś go pamiętać. Na moje polecenie odwoził cię kiedyś „zmęczonego” do domu.
    - Zamknij się, nie pamiętam go. Dobrze wiesz, że ja na służbie nigdy nie piję! I nie żartuj sobie, bo to jest bardzo poważna sprawa! Poznaj prawdziwego Pawła Iksińskiego - powiedział wskazując na zdenerwowanego, młodego człowieka.

    A ów młodzian przedstawił się panu dyrektorowi i opowiedział, jak to pięć lat temu skradziono mu saszetkę ze wszystkimi dokumentami na stadionie X-lecia w Warszawie. Na tym największym bazarze świata właśnie kupował coś od Ruskich, gdy zrobiono sztuczny tłok. A potem już nadaremnie rozglądał się za swoją saszetką, w której oprócz portfela ze stu paroma złotymi, dowodem osobistym i prawem jazdy, miał też kalendarzyk z pozapisywanymi ważnymi informacjami osobistymi.

    ************************************************** ****************************************

    Aneta i Korybut wędrowali dalej w górę Otrytu, już naprawdę resztkami sił. Byli tak zmęczeni, że nawet nie zareagowali na dochodzące z tyłu ryki niedźwiedzia, krakania kruków i nawet, jak im się chyba wydawało, huk wystrzału.
    I nie mieli najmniejszego pojęcia o tym, że właśnie przed chwilą cudem uniknęli śmierci. Ich świeczki w zaświatach dalej paliły się mocnym, jasnym płomieniem. Podobnie jak wielu innych młodych i zdrowych ludzi (nie mieszkających w krajach ogarniętych wojną, oczywiście).

    Natomiast jedna zgaszona świeczka została już dyskretnie usunięta z ogólnej, płonącej blaskiem wielkiej palety. Jej długość wskazywała, że mogła się palić jeszcze przez wiele, wiele lat. Bo tak naprawdę, to wypalił się dopiero jej czubek.

    Pewien jeszcze młody, w końcu zaledwie 29-letni mężczyzna, dla Rosjan bohater tajnego frontu, a wg nas zwykły, bezimienny kacapski szpieg, nie doczekał się nawet własnej mogiły. Otrzymał natomiast, pośmiertnie, awans na starszego lejtnanta.

    A Aneta i Korybut jakoś się w końcu dowlekli do Chaty Socjologa.
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  10. #40
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,506

    Domyślnie

    W Lutowiskach Chuck Norris skręcił w lewo i zaparkował na skwerku, przy dwóch sklepach „delikatesowych”. Powyżej zauważył lokal galerii i zarazem kawiarni (w tamtym budynku też niegdyś był sklep). Wysiadł z samochodu i najpierw udał się w kierunku pawilonu położonego bardziej w głębi placu.
    Zrobił zakupy, ogołacając obydwa sklepy z alkoholi oraz z konserw i zup w proszku. Zapakował sprawunki do toyoty i rozglądał się teraz niezdecydowanie.

    Przede wszystkim uderzyło go, że nikt nie zareagował spontanicznie na jego widok, tak jak do tej pory miało to wszędzie miejsce i do czego zdążył się już przyzwyczaić. Owszem, w Lutowiskach poznawano go, uśmiechano się z sympatią, ale ludzie byli czymś bardzo zaaferowani, zupełnie co innego mieli na głowie. Wszędzie panował rwetes i gorączkowa krzątanina.
    Nawet w tych pawilonach delikatesowych, które Chuck dopiero co odwiedził. Obecne tam panie nie robiły, jak zazwyczaj, zakupów spożywczych, lecz nabywały głównie kosmetyki - cienie do powiek i tusz do rzęs, a wszystko to wyłącznie w kolorze zielonym! W jednym ze sklepów chwilowo zabrakło owego asortymentu, więc przed budynkiem ustawiła się, jak za czasów PRL, spora kolejka. Kolejka ta rosła z minuty na minutę, gdyż ciągle nadjeżdżały prywatne samochody oraz bieszczadzkie busiki, dowożąc coraz to nowe przedstawicielki płci pięknej. Przyjeżdżały z najdalszych zakątków gminy Lutowiska, a także z gmin i powiatów sąsiednich. W drodze były trzy autokary z wojewódzkiego Rzeszowa. Krążyła plotka, że jedzie też jeden autobus z Poznania.

    Właściciel sklepu dzwonił do hurtowni i nerwowo darł się do słuchawki:
    - Mówię ci, że wszystko mi pójdzie! Tak, od razu płacę gotówką. Dawaj każdą ilość! Ale pamiętaj, tylko zielone! I pospiesz się, do cholery!

    Chuck Norris nic a nic z tego nie rozumiał. Właśnie przeszły koło niego dwie wymalowane na zielono dziewoje, więc ukłonił im się szarmancko.
    - O, cześć Chuck, a skąd ty się tu wziąłeś? - odezwała się jedna. Poczym, nie czekając na jego odpowiedź, obydwie odeszły. Rozmawiały ze sobą gorączkowo o czymś zupełnie innym. Ani im dzisiaj w głowie był jakiś tam Chuck Norris!

    Chuck postanowił pogadać poważnie z kimś miejscowym. Ponieważ wszystkie baby od lat 16-tu wzwyż były tak przejęte, że wręcz nieprzytomne, musiał porozmawiać z facetem. Dostrzegł siedzącego na ławeczce przed sklepem tutejszego stałego bywalca. Ów siedział przy drugiej już butelce piwa myśląc z przerażeniem, że nie starczy mu pieniędzy na trzecią. A przecież wypiłby i czwartą. Chuck Norris spojrzał na niego, domyślił się i postawił przed nim tzw. czteropak piwa wareckiego mocnego.
    - O co biega? Co jest grane? - spytał miejscowy pijaczek z pozornym spokojem.
    - A nic. Tak tylko chciałbym trochę z tobą pogadać - odparł Chuck, równie obojętnie.
    - Nie p...l. Napijesz się ze mną, a potem będziesz chciał kupić moją nerkę. Albo mnie całego porwiesz na narządy! Nie jesteś stąd, ale chyba już cię gdzieś kiedyś widziałem...
    - Kto by tam kupował twoje przepite narządy! Co one są warte?! Wszystko przesiąknięte, zatrute alkoholem. Nikt nie dałby za nie złamanego centa. I wcale nie zamierzam z tobą pić, ponieważ prowadzę samochód. Widzisz tę terenową toyotę? Ja nią przyjechałem. A cztery piwa, to tylko dla ciebie. Poczęstunek ode mnie. I przestań się mnie wreszcie bać, bo pracuję dla Rządu IV RP. Wykonuję zadanie zlecone z zakresu administracji rządowej.
    - No to o co ci chodzi?
    - Nie mnie, tylko tym sfiksowanym babom. Odpicowały się jak żona stróża w Boże Ciało. Albo jak na Dzień Kobiet lub rocznicę Rewolucji Październikowej w byłym Związku Radzieckim. W dodatku wszystkie mają zielone makijaże. Możesz mi to wytłumaczyć?
    - Ależ oczywiście! - pijaczek był uradowany, że łatwo i bezpiecznie zarobił cztery piwa. - Wysztafirowały się tak, idiotki jedne, bo za trzy godziny będzie tu jakiś ważny literat z Warszawy!
    - Co za literat?
    - A bo ja się znam? Masz tu pełno plakatów, poczytaj sobie.

    Faktycznie. Dopiero teraz Chuck Norris zauważył, że wszystkie budynki dookoła są oblepione świeżymi, jednakowymi plakatami. Podszedł do najbliższego i przeczytał:

    OGŁOSZENIE
    Dyrekcja Szkoły Podstawowej i Gimnazjum
    im. Wojsk Ochrony Pogranicza
    w Lutowiskach,
    w porozumieniu z Naszym Kochanym Wójtem
    (oby żył i panował nam wiecznie!),
    ma zaszczyt zaprosić Szanownych Państwa
    w sobotę dn. 1 kwietnia 2006 r. o godz. 17-tej
    na wieczór autorski słynnego poety i krytyka literackiego
    MGR. INŻ. KRZYSZTOFA K.,
    ZNANEGO RÓWNIEŻ POD PSEUDONIMEM ARTYSTYCZNYM „KRISS40”.

    W programie:
    1. Recytacja utworów własnych Krissa40 z poetyckiego cyklu „Dla Zielonookiej”, w tym również wierszy nowych, dotychczas niepublikowanych.
    2. Wygłoszenie wykładu - krytyki literackiej na temat wyższości serialu telewizyjnego „Plebania” nad serialem „M jak miłość”.
    3. Zbieranie podpisów pod wnioskiem w sprawie nominacji powieści w odcinkach pt. „Bieszczadzka grafomania. Refleksje kruka”, której Kriss40 jest współautorem, do literackiej Nagrody Nobla.
    4. Konkurs na wyłonienie „Miss Zielonych Oczu w Lutowiskach”. Jury jednoosobowe: Kriss40.

    Na zakończenie wieczoru autorskiego przewidziany jest poczęstunek winem oraz rozdawanie autografów przez Krissa40.
    Szanowne Panie informujemy również, iż Słynny Autor nie wyklucza zawarcia bliższej, a nawet intymnej znajomości ze zwycięzczynią konkursu wymienionego w pkt. 4 programu.


    Teraz Chuck Norris wreszcie zrozumiał, skąd ów wielki zgiełk, hałas i zamieszanie. Chyba jeszcze większe niż to, jakie podczas jarmarków przeżywały Lutowiska przed I wojną światową. Kiedy to słynęły w całej ówczesnej Europie Środkowej z handlu wołami.
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Bieszczadzka jesień.
    Przez WUKA w dziale Oftopik
    Odpowiedzi: 4
    Ostatni post / autor: 02-12-2009, 21:03
  2. Do Admina - „kanadyjskie” refleksje
    Przez Stały Bywalec w dziale Oftopik
    Odpowiedzi: 45
    Ostatni post / autor: 16-11-2009, 05:55
  3. Bieszczadzka ekologia
    Przez freebies w dziale Fauna i flora Bieszczadów
    Odpowiedzi: 2
    Ostatni post / autor: 16-05-2007, 11:41
  4. Takie tam refleksje jesienne związane z Bieszczadami
    Przez Doczu w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 18
    Ostatni post / autor: 10-10-2005, 12:52
  5. Moje refleksje nt wypadu w bieszczady
    Przez migut w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 8
    Ostatni post / autor: 02-08-2005, 09:21

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •