Święte słowa. Przez krótki czas sąsiadami moich rodziców byli Kardaszowie. Pamiętam nawet chrzciny, któregoś dziecka. Potem wyjechali. Ciekawie byłoby dotrzeć również do takich ludzi. Nie byli z przesiedlenia a jednak z jakichś pobudek spróbowali tego trudnego (wtedy znacznie bardziej) terenu. Osobną grupę stanowili sezonowi kosiarze, przybyli dla zarobku i wracający potem do swoich rodzin. Bohaterów wtedy nie było, a raczej wszyscy bohatersko stawiali czoła codzienności. Później pojawiały się jakieś "przelotne ptaki", częściej uciekające przed płaceniem alimentów lub przed wyrokiem niż przed politycznym prześladowaniem lub z miłości do tej ziemi.