22-letni instruktor z Wrocławia, który wysłał grupę nastolatków w góry, usłyszał zarzut narażenia zdrowia i życia uczestników obozu. Zostanie on także objęty dozorem policyjnym. Uczestnicy obozu przetrwania, którzy utknęli na biwaku w Bieszczadach, we wtorek wyjechali do domów
Wrocławianin był instruktorem na obozie przetrwania zorganizowanym przez wrocławską fundację Hobbit. Razem z nim w Bieszczady przyjechał jeszcze jeden opiekun i 10 uczestników w wieku 15-19 lat.
Odradzaliśmy wyjście
Policjanci przedstawili instruktorowi zarzuty we wtorek południu, bo uznali, że 22-latek powinien odpowiedzieć za bezpośrednie narażenie zdrowia i życia powierzonych jego opiece młodych ludzi. Grozi mu kara od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności. Wcześniej od rana przesłuchiwani byli uczestnicy obozu. Z dziesięciorga osób siedmioro to nieletni.
- W ubiegłym tygodniu ta grupa przyszła do nas do goprówki. Chcieli, żeby im opowiedzieć coś o GOPR-ze i o warunkach w górach - opowiada Łukasz Derwich, dyżurny ratownik GOPR w Rejonowej Stacji Ratownictwa GOPR w Ustrzykach Górnych.
Jak wynikało z rozmów z goprowcami, uczestnicy obozu mieli w planie przejście w sobotę przez Połoninę Caryńską, a w niedzielę wyjście na Bukowe Berdo. - Odradzaliśmy im wyjście w wysokie góry ze względu na bardzo trudne warunki. Swojego wyjścia na Bukowe Berdo nie zgłosili do nas. O tym, że tam są, dowiedzieliśmy się w poniedziałek rano, gdy wezwali pomoc - mówi Derwich.
Ratownicy ze stacji w Ustrzykach Górnych wyszli na ratunek jako pierwsi i oni pierwsi dotarli do uwięzionej na górze grupy. - Po wędrówce w tak trudnych warunkach mieli mokre ubrania, mokre buty. Po nocy spędzonej w namiotach, ale na mrozie, nie byli w stanie ubrać butów, bo zamarzły. Gdy doszliśmy do nich, zobaczyliśmy przemarzniętych, przestraszonych młodych ludzi w zasypanych śniegiem porwanych namiotach. Dostali pakiety rozgrzewające, daliśmy im nasze zapasowe ubrania - mówi ratownik.
Instruktorzy siedzieli w cieple
Jarosław Makutynowicz wyszedł na Bukowe Berdo z kolejną grupą ratowników. - Po drodze mijaliśmy ośmioro z nich, sprowadzanych przez naszych kolegów. Szli z trudem, bo warunki były naprawdę trudne. Tam na grani wiatr wiał z prędkością 70-100 km, siekł taki drobny kłujący śnieg. Bez gogli, bez odpowiedniego ubrania nie dało się iść - opowiada Makutynowicz. - Wiatr był tak silny, że w pewnym momencie w pustych pulkach, które ciągnęliśmy, wiatr wyłamał metalowe zaczepy i pulki poleciały w las - dodaje. Jego grupa zwiozła na dół 16-letniego chłopca, który nie mógł iść sam, i sprowadziła drugiego. 16-latek został później przewieziony do szpitala w Ustrzykach Dolnych.
A gdzie byli w tym czasie instruktorzy? - Siedzieli w ciepłych pokojach w Hotelu Białym w Ustrzykach Górnych - mówią ratownicy. Instruktorzy zostawili uczestników na szlaku, a ci mieli dać sobie sami radę, bo tak zakładał scenariusz egzaminu. Uczestnicy obozu przetrwania mieli kontaktować się z instruktorami telefonicznie.
Naczelnik bieszczadzkiej grupy GOPR Grzegorz Chudzik mówi, że przez długi czas trwania akcji ratownicy byli wprowadzani w błąd. - Byliśmy przekonani, że instruktorzy są na miejscu, z tymi młodymi ludźmi - mówi Chudzik.
Byli dobrze przygotowani
Opiekunowie pojawili się później w Mucznem, gdzie zostali sprowadzeni uczestnicy biwaku. - Wcześniej widzieliśmy zmarzniętych, przerażonych młodych ludzi, którzy nie dawali rady iść. Jak się ogrzali, zjedli żurek i poczuli się bezpiecznie, wyszła z nich wielka arogancja. Zaczęli opowiadać, że daliby sobie radę, że tam na górze wcale tak źle nie było. Wrzuciliśmy więc na serwer filmik, na którym widać, jakie warunki tam były i w jakim stanie były ich namioty - mówi Makutynowicz.
Ratownik przyznaje, że młodzi ludzie rzeczywiście mieli niezły sprzęt, dobre ubrania, ale wykazali się całkowitym brakiem doświadczenia. - Ja takich ludzi określam mianem "gadżeciarze". Rodzice kupili im dobry sprzęt, ale trzeba jeszcze wiedzieć, jak go użyć. Wybór miejsca na biwak był pierwszym błędem. Gdyby namioty postawili na granicy lasu lub w lesie, mieliby zupełnie inne warunki. A oni postawili namioty na grani, gdzie porywy wiatru dochodziły do 100 km na godzinę - wytyka goprowiec i dodaje, że część sprzętu uczestnicy pozostawili na górze. Ratownicy zgodnie przyznają, że znów zabrakło wyobraźni. - Jakie doświadczenie może mieć 20-letni instruktor? - pytają.
Bogdan Tymoszyk z wrocławskiej fundacji Hobbit broni instruktorów i uczestników obozu. - Oni byli naprawdę dobrze przygotowani do tego wyjazdu i działań w górach. Zachowanie instruktora, który wezwał ratowników GOPR, zanim coś się stało, było jak najbardziej prawidłowe - mówi Tymoszyk. Kilkakrotnie podkreśla, że wyjazd w Bieszczady, program obozu były zaakceptowane przez rodziców uczestników.
We wtorek do południa uczestnicy obozu składali wyjaśnienia na policji. Po południu wszyscy uczestnicy obozu, włącznie z 16-latkiem wypisanym ze szpitala, wyjechali z Ustrzyk Dolnych do Rzeszowa. Stąd pociągiem wrócili do domów.
Cały tekst:
http://rzeszow.gazeta.pl/rzeszow/1,3...#ixzz2K7sfe76W
Zakładki