Pisać – nie pisać - pisać – nie pisać – pisać! Wyskubany piąty barwinka płatek zadecydował, żeby jednak napisać. Czyli po prostu nie mogę nie napisać. Nie mogę i już! A dlaczego? Jest takie bardzo znane przysłowie: każdy Bazyl swego nosa chwali. W jeszcze innym, też znanym jest coś o pliszce i ogonku, ale to pierwsze plasuje się w rankingach popularności na równie wysokiej pozycji – zresztą ogonek u Bazyla? – tak troszkę skierował by uwagę czytających na inne rejony, a wiosna jest, kwiatki kwitną, ptaszki ćwierkają, pszczółki bzykają i nici z powagi sytuacji. Póki czas, to jednak z tego poziomu wznieśmy się na wysokość nosa. Tak się go czepiłem, bo już kiedyś, w tym wątku, znalazło się takie stwierdzenie
Ale nie tamten wątek jest bezpośrednim sprawcą niniejszej pisaniny, lecz ten, z którym zapoznanie się być może pozwoli zrozumieć poniższy bełkot.
A wahałem się z napisaniem tego, co właśnie piszę, od ostatniego, sobotniego wieczoru, kiedy to zasiadłem przed komputerem i przeczytałem, że...
Ale zacznę od początku. Choć do końca nie wiadomo, co było na początku, co było pierwsze: jajko czy kura (ptak czyli)?
czar1.jpg
Taka w kłębek zwinięta opierzona nierealność, przycupnięta na poboczu bieszczadzkiej drogi, powitała o świcie dwóch ludzkich dziwolągów w ostatnią, zaczarowaną sobotę.
Dalej nie mogło być już inaczej niż bajecznie. Po chwili, na śródleśnej polanie, oczom wędrowców ukazał się balet dwóch rozbrykanych koziołków.
czar2.jpg czar3.jpg
Nieopodal czekał wehikuł czasu
czar4.jpg
który uniósł ich przed oblicze Króla Świata Włóczęgów, Szachinszacha, Króla Bieszczadu, Rzeczpospolitej Obojga Narodów, Prusiech, Rusi, Żmudzi, Kurlandii, Inflantów i innych pomniejszych Księstw
czar5.jpg
Zagryzając czarcie żebra niedźwiedzim czosnkiem słuchaliśmy opowieści Króla gotującego na wolnym ogniu
czar6.jpg
zupę „a’la Potocki czyli przypominającą krowie łajno” .
Później wylądowaliśmy na skrzypiącym tarasie wśród brzęczących trzmieli
czar7.jpg czar8.jpg
gdzie piwo smakowało jak nektar a myśli żeglowały swobodnie lekką bryzą kołysane. Z widokiem na raczej senne bieszczadzkie morze, miło słuchało się gawęd snutych przez Wojomira Wojciechowskiego i Leszka Zająca o czasach budowy zalewu, odkrywaniu bogactwa bieszczadzkich lasów i bliskich spotkaniach ze zwierzętami. A w słuchaniu absolutnie nie przeszkadzało nam, że akurat w tym czasie i miejscu ich tam nie było – może kiedyś?
Po powrocie do domu czar nadal trzymał i coś mnie tknęło żeby zajrzeć na zielone forum, a tam w dziale mapy, przewodniki i inne wydawnictwa z regionu, w wątku zatytułowanym pamiętniki, wspomnienia, pojawiła się zachęcajka do przeczytania książki Ryszarda Wiktora Schramma „Prywatna podróż pamięci”. Ale dlaczego o tym tu piszę? Ano w tej recenzji znajduje się fragment innej wypowiedzi, po którego przeczytaniu, aż mnie lekki dreszczyk przeszedł, włosy dęba stanęły, szczena opadła a oczy z orbit wylazły! Myśl moja, ta opierzona, nie do końca na manowce zbłądziła – prawie trafiłem, a może nawet bardziej niż prawie, gdyż umieszczony tam znak interpunkcyjny „...”( tak, tak – to ten znak i nic więcej) niczego nie przesądza i drogi do różnych imaginacji nie zamyka.
Czas, miejsce i bohaterowie niniejszej opowiastki zostali zmyśleni a ewentualne podobieństwo do czegoś, co bywa nazywane rzeczywistością jest jak najbardziej niezamierzone.
Zakładki