Odp: Bagna, piach i dużo piwa- czyli majowy wypad na Polesie
„Taki już bowiem jest mój nałóg, że zamiast szukać dziwów świata po udeptanych szlakach, brodziłem całe życie tylko przez piaski, bagna i manowce omijane przez wszystkich, wpatrując się w dno tych rzek modrych, w łąki i gaje, w ludzi, którzy należą jeszcze do otaczającej ich natury, w ich chaty i stare cmentarzyska..." Zygmunt Gloger
Miały być bezkresne bagna, głuszcze, cietrzewie i pływanie łodka... Były rozlewiska , piaszczyste wydmy, koncerty żab, bania i duuuzo piwa. (to ostatnie oczywiscie w planach również było
)
Tereny bagienne jakos od zawsze wyjatkowo mnie pociagaly. Może dlatego , ze tam zwykle mniejsza gestosc zaludnienia niż gdzie indziej? Może dlatego, ze nocami podnosza się mgly i dziwne opary? Może dlatego, ze gdy mialam kilka lat babcia mi często opowiadala o błędnych ognikach? Może dlatego, ze teren nie bedacy ani woda ani lądem ma w sobie jakas tajemnicza nierealnosc- ni to przejsc, ni to przeplynac... I tylko ptactwo o dziwnych glosach ma tam swoje siedziby... Widok ogromnych zakreskowanych terenów na mapach, nad wszystkimi dopływami Prypeci, potęgowany zdjeciami ze znalezionego w empiku albumu „Polesie” spowodowaly , ze trzeba koniecznie tam pojechac. Nie mogac zwalczyc wrodzonego lenistwa, nie wyrobilismy bialoruskich wiz... Wybor padl na Polesie ukrainskie...
Poczatkowo mialo nas jechac więcej.. Ale jak to bywa przed wyjazdem ekipa zwykle się wykrusza.. Zostalo nas sześcioro: buba i topeerz, Franek z forum sudety.it, Mateusz zwany również Łysym lub Wcześniakiem z forum bukrowiec.com.pl wraz z kolega Jackiem oraz Grześ- wierny towarzysz roznistych wypraw na wschod od wielu, wielu lat.
Lwów wita nas wyjatkowo niemajową pogoda.. Jest plus 3, ciemne chmury, wiatr i popaduje, co w połaczeniu ze wspomnieniami sprzed 3 dni , gdy w Oławie padal snieg, nie nastraja zbytnio optymistycznie..
Z ekipa spotykamy się w naszej ulubionej przydworcowej knajpce, gdzie wyjadamy wszystkie bedace na stanie solianki, barszcze i pielmieni 
Na peronie spotykamy Marcina, który to jezdzil sporo z nami w gory w latach 2004-2006. A potem jakos przepadl jak kamien w wode.. I tu nagle się spotykamy po kilku latach, przypadkiem na lwowskim peronie. Marcin jedzie z jakims referatem na miedzynarodowe warsztaty organizowane w Rownem. Jako ze się dawno nie widzielismy pogawedkom nie ma konca.
Na Ukrainie zawsze jak pamietam pociagi jezdzily bardzo punktualnie, nie spoznialy się , nie wypadaly... Ale niestety chyba się Ukraina zapatrzyla na swojego zachodniego sasiada... Nasz pociag do Równego ma ponad godzine opoznienia.. Niezbyt dobry nastroj z tego powodu rekompensujemy sobie w wagonie restauracyjnym zakupujac spore ilosci lvivskich i obołonów.

Wogole dziwny jakiś jest ten nasz pociag.. ni to elektryczka, ni to wagon dalekobiezny.. Niby wyglada jak elektryczka ale taka de lux, z miekkimi siedzeniami, numerowanymi miejscami i jeszcze naklejkami ze „monitoring”. Brrrrrrrr
W Równym na przesiadke mielismy 50 min... Gdy wysiadamy na peron, natychmiast puszczamy się w galop za miejscowymi, którzy wciąż maja nadzieje, ze pociag na Sarny stoi na peronie.. Gdy wbiegamy na wiadukt jeszcze stoi.. ale właśnie rusza i mamy mozliwosc podziwania z wiaduktu konca naszego pociagu... Nie pomogly okrzyki i podskakiwania.. Zeby choc go nie zobaczyc... ale wyjatkowo przykro widziec jak było blisko.. Zabraklo minuty? A może 30 sekund?
Zatem nas czeka 3 godzinna podroz autobusem...bez kibla... Niech to szlag!!! a mi jak na zlosc tak się chce pic!!!
Pytamy kolo dworca kolejowego o autobusy na Sarny. Niestety stad nic nie ma- odsylaja nas na dworzec autobusowy , na który trzeba dojechac marszrutka.. Zatem jedziemy... To jednak nie koniec naszego zaznajamiania się z urokami równieńskiej komunikacji.. Na miejscu dowiadujemy się w kasie, ze faktycznie trafilismy na dworzec autobusowy- ale nie na ten wlasciwy, ze tu nie ma połaczen na Sarny. Tamten kolejny dworzec nazywa się „awtostancja czajka” i jest daleko stad... Tzn trzeba tam dojechac marszrutka...
Trzeci z kolei dworzec autobusowy okazuje się odpowiedni więc nabywamy bilety- nawet prosto do naszego celu- do Antoniwki. Jednak nasz autobus nie przyjezdza.. Pol godziny po planowanym czasie odjazdu przychodzi kasjerka i informuje , ze „wasz awtobus połamałsja” i ona nam już wypisala nowe bilety na następny do Antoniwki ale na za dwie godziny!! Zatem przekonujemy pania aby nam jednak przepisala bilety na autobus do Saren, który jest za chwile.. Babki nie są zachwycone przepisywaniem biletow po raz trzeci, troche się już zamotały w długich serpentynach anulowanych wydruków z roznych kas fiskalnych... Wręcz sluchac oddech ulgi gdy wpakowani wraz z plecakami we wlasciwy autobus opuszczamy peron i znikamy im z oczu..
W Sarnach pogoda chyba jeszcze paskudniejsza a przydworcowe knajpy ciemne, zimne bez kawalka jedzenia...
W Antoniwce pada... W deszczu odnajdujemy „kafe” gdzie właśnie trwaja przygotowania do jutrzejszego wesela. Dziewczyny łącza stoly, nakrywaja bialymi obrusami, wieszaja na scianach baloniki i rozne wierszyki o sympatii do tesciowej czy metodach zwabiania bocianów
Na szczescie barmanka mimo wszystko nas wpuszcza, odstawia nam jeden stolik i obiecuje przygotowac cieple zarcie. Po calym dniu marzniecia na roznistych dworcach ta ciepla knajpa z parujacym zarciem jawi się rajem :) Spedzamy tam chyba z 2 godziny.

Zapoznajemy tu również roznych miejscowych milosnikow napojów wyskokowych, którzy wraz z cala eskadra miejscowych chlopaczkow na motocyklach za nic nie chca nas opuscic.

Przemierzamy więc wioske z ciagnacym się za nami orszakiem , który zamiast się wykruszac można powiedziec , ze przybiera na sile
Dziś wyjatkowo planujemy się wyspac, więc szybko porzucamy propozycje barmanki na nocleg w ogolnodostepnym sadzie kolo lesniczowki.. Tam będzie mieć na glowie cala wies!! Szukamy zatem jakiejs polanki bardziej zacisznej, gdzies przy gospodarstwie.. Nad nami szumia bezlistne gałęzie, bloto chlupocze pod nogami a mżacy deszcz nie sklania do dlugich nocnych posiadówek.
Wieczorem odwiedza nas gospodarz, przynosi nam mleko- jeszcze cieplutkie!!! Opowiada dużo o ziolach, o ziolowych masciach, ktorymi można wyleczyc najrozniejsze skorne choroby dużo lepiej niż specyfikami z apteki. Poleca kilku miejscowych z okolicy, którzy maja domowa apteke tzn chodza na bagna za ziolami a potem wyrabiaja masci i je sprzedaja, nawet za granice. Dowiadujemy się tez o jakiś tajemniczych ziolach, które rosna tylko tu na Polesiu, na Krymie i na Kaukazie i ze wystarczy nimi potrzec rece i dzialaja jak najlepsza przyneta na ryby , które można wtedy łapac gołymi rękami. Facet zarzeka się , ze widział taki połów na wlasne oczy.
Rozmowa ( a raczej monolog) schodzi tez na tematy religijne, cerkwi, swietych- widac nasz gospodarz jest osoba bardzo wierzaca, przytacza rozne przyklady z zycia swietych czy cytaty z pisma swietego , które powinnismy nasladowac w codziennym zyciu. Ciekawe tez, ze mowi cos w stylu, ze jak się udusi drugiego czlowieka , to nie znaczy od razu , ze ten czyn plami ci dusze... Bo jak masz dobra dusze, to Bog o tym wie, nawet jak kogos zabijesz.. Mam nadzieje, ze cos zle goscia zrozumielismy... Bo inaczej to strach się bać 
Poranek wita nas chlodny- ale wreszcie sloneczny!!!! Wstajemy wczesnie, przed 6 , zeby zdążyc na kolejke.
Dziś zamierzamy przejechac na trasie Antoniwka -Zariczne kolejka waskotorowa zwana tu „Kukuszka”. Jest ona ponoc najdlusza waskotowka w Europie, ma 106 km. Ciągnie 4 wagony i jedzie się kolo 3.5 godziny.


Pakujemy się w ostatni wagon- stad beda najlepsze widoki.

Szczególnie fajne są przejscia miedzywagonowe. W odroznieniu od tych w normalnych pociagach- te są otwarte, przechodzi się po ruszajacych się na wszystkie strony blachach, trzymajac pordzewialych poreczy. W czasie podrozy trzeba ta trase pokonac kilkakrotnie- kibelek jest jeden- w pierwszym wagonie 


W naszym wagonie jest nawet miejsce sypialne- nie wiem czy dla konduktora/maszynisty czy wyjatkowo zmeczonych podroznych.

Droga mija na rozpijaniu winka, mleka i przygladaniu się lokalnemu swiatu.

Mijamy klimatyczne targi, gdzie miejscowi kupuja m.in. jakieś produkty w ogromnych bialych workach, a wokół stoja zaparkowane furmanki i pasa się cale stada koni. Tu na Polesiu zwraca uwage mocowanie konia do wozu- za pomoca takiego kabłąka idacego nad glowa konia. Mam wrazenie , ze w innych terenach np. w Karpatach zaprzegi są inne , przewaznie z homontem.




Mijamy przycupniete ciche wioski i osady, do niektorych nie dociera zbyt wiele drog, a kolejka jest jedynym kontaktem ze swiatem.
Chyba maja tu dość srogie zimy- o czym swiadczy duza ilosc przygotowywanego drewna, ulozonego w malownicze stosy.



Torowisko wije się przez bagna, rozlewiska oraz piaszczyste wydmy.
Kolejka przejezdza tez przez most na rzece Styr- jeden z najdluzszych drewnianych mostow kolejowych w Europie.

W Ostriwsku przysiada się dwojka miejscowych. Z rozrzewnieniem wspominaja dawne czasy , kiedy w ich rodzinnej wiosce był kombinat przetworstwa runa lesnego, a ich produkty z poleskich malin, jagod czy morwy szly w puszkach w swiat..Ludzie wtedy mieli prace a mlodziez nie uciekala do miast.. Polecaja nam również kilka okolicznych jezior na letni wypoczynek oraz wykazuja ogromne zainteresowanie ile wynosi srednia polska pensja. Przeliczaja to potem na rozliczne waluty- dolary, euro, hrywny. Babka cos nie może uwierzyc w czysto turystyczny cel naszej trasy: „Na pewno jestescie dziennikarzami i piszecie ksiazke. Normalni turysci nie rozmawiaja z miejscowymi”..

Nie jestesmy jedynymi turystami w kolejce- jedzie tez kilkoro mlodych Ukraincow z duzymi plecakami.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną - cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam.. "
na wiecznych wagarach od życia...