Nasi przewodnicy po nowej rzeczywistości starali się ułatwić nam dostosowanie do niej, wmawiając, że jest ona kontynuacją starej, sugerując, że ogólnie to nic się właściwie nie zmienia, tylko się „modernizujemy”. Zwolennicy „demokracji” twierdzili, że przeżarci konsumpcjonizmem wychowani przez nich ćwierćinteligenci,
yuppies[1], są w dalszym ciągu inteligencją, bo mają „papierki”. Umożliwiało to też dowartościowanie i wykreowanie na elity narodu, a zatem na kogoś, na kim trzeba się wzorować, ludzi kompletnie bezmyślnych i bezwolnych intelektualnie, a zarazem najbardziej przesiąkniętych „demokracją” (przy czym rzekomy elitaryzm tych ludzi wabił także młodzież warstw niższych do pójścia w ich ślady). Wprawdzie osobnicy ci z reguły w końcu przestają się w ogóle interesować czymkolwiek, poza zarobkowaniem i pogonią za przyjemnościami - a więc nie obchodzą ich i wybory - ale zanim to się stanie, głosują tak, jak im to nakazują „autorytety moralne”. A i później można wykorzystywać ich opinie w sondażach.
Zwiększyła problem propaganda medialna, zrównująca ze sobą wszystkich posiadaczy tytułu magistra, oraz pouczająca, jak taki posiadacz ma myśleć. Oczywiście, komuś, kto nie miał żadnego pojęcia o tym, kim jest inteligent, łatwo przychodziło przyjmować głoszone przez „demokratów” „mądrości”.
Liberałowie gospodarczy natomiast wycierali sobie buzie „konserwatyzmem”, powrotem do którego miała być rzekomo realizacja ich koncepcji. Porównywali też tłustych, tchórzliwych i podłych biznesmenów oraz menedżerów wielkich korporacji z... dawnymi rycerzami i wojownikami, których obraz był tak głęboko zakorzeniony w polskiej wyobraźni zbiorowej.
W sytuacji, w której ci sami ludzie starali się równocześnie pod szyldem walki z komunizmem i „faszyzmem” wykorzenić całą polską tradycję, trudno nie nazwać tego wszystkiego manipulacją. Choć, prawdę powiedziawszy, wielu „konserwatywnych” liberałów brało w tym udział bez złej woli – podobnie, jak nie ze złej woli wynikały wewnętrzne sprzeczności w ich poglądach. Oni naprawdę wierzyli, że możliwe są tylko dwa ustroje, a ponieważ podbudowa ideowa liberalizmu gospodarczego była bardzo słaba i pełna sprzeczności, usiłowali łatać ją socjotechniką, w przekonaniu, że w ten sposób ratują Polskę przed komunizmem. Prawda świadczy przeciw ”kapitalizmowi” – widocznie jest komunistyczna, zatem precz z prawdą. Stary, rosyjski pogląd: „myślenie jest początkiem zła”, sformułowany przez teoretyka samodzierżawia Filoteusza Twerskiego na przeł. XV/XVI w., znalazł w Polsce nowe zastosowanie. Doprawdy, dziw bierze, jakich łamańców umysłowych używali „konserwatywni” liberałowie, by ich poglądy choć trochę trzymały się kupy, a przynajmniej wyglądały atrakcyjnie – a my im wierzyliśmy – bo co mieliśmy robić?
My zresztą też przecież chcieliśmy tego słuchać – wmawialiśmy przecież często sami sobie, że jesteśmy takimi samymi Polakami, jak dawniej – i to tym silniej, im bardziej porzucaliśmy dawne wartości. Pojawiały się np. poglądy, że w razie wojny z pewnością stanęlibyśmy na barykadach, tylko „teraz nie ma o co walczyć” - no, bo o co mamy walczyć, skoro nastał raj na Ziemi? Już widzę, jak ludzie, dla których najważniejsze stawały się indywidualne wartości materialne (w tym najwyższa z nich - własne życie biologiczne), byliby gotowi zaryzykować ich utratę.
Mogliśmy jednak głosić takie poglądy bez obaw weryfikacji negatywnej, bo przecież każdy i tak wiedział, że teraz, w rajskiej epoce „końca historii”, wojny już nie będzie. Wprawdzie tylko ślepy nie widział, że nie brakowało innych zagrożeń, że Polska była podbijana przez obce potęgi gospodarcze, że w społeczeństwie polskim szerzy się znieczulica, bezduszność i egoizm, że ulegało ono atomizacji – ale to przecież nie było Zło, z którym należy walczyć. Przeciwnie - to było Dobro, pozytywne procesy rozwojowe, przejawy wychodzenia z komunizmu i przystosowywania się Polaków do nowoczesności...
[1]Ćwierćinteligentów tych nazywa się też wykształceńcami, a polityka wylansowała ostatnio nowe określenie – wykształciuchów. Znów wypada tu więc zacytować fragment artykułu Joanny Dudy-Gwiazdy pt. „
Inteligencja”, dobrze oddający prymitywną wiarę wyznawców Niewidzialnej Ręki Rynku w to, że wszystkie pozytywne potrzeby zostaną zaspokojone na zasadzie podaży i popytu:
„Czasy prawdziwego barbarzyństwa nastały dopiero w wolnej Polsce. Zniesienie cenzury, pluralizm i komercjalizacja mediów wyłączyły krytycyzm odbiorców. Jak zahipnotyzowani wpatrują się oni w migawki telewizyjne i kolorowe czasopisma, szczęśliwi, że wiedzą już o świecie wszystko, co wiedzieć powinni. Kult profesjonalizmu zniszczył istotę inteligencji – wszechstronność zainteresowań. Ludzie uwierzyli, że dopiero praktyczna wiedza z inżynierii finansowej i kreatywnej księgowości daje prawo wypowiadania się na temat polityki, gospodarki, ekonomii. Skłonność inteligencji do bezinteresownych działań skierowano na bezpieczne dla systemu pole wolontariatu.
(...)
Chciałam zadzwonić do mądrych ludzi zapytać, czy jest w Polsce inteligencja [tj. inteligencka warstwa społeczna]
, ale wiem, co mi odpowiedzą: „Kiedy na rynku wystąpi popyt na inteligencję, podaż wzrośnie”. Idea „każdy sobie rzepkę skrobie” – nie potrzebuje intelektualistów.”
Dodajmy, że słowo „profesjonalizm” nie znaczy dziś wykonywania jakiejś pracy na poziomie w pełni wykwalifikowanego zawodowca, lecz po prostu zarabianie w danej dziedzinie pieniędzy. O zniknięciu inteligencji jako warstwy mówi również Jadwiga Staniszkis (
„Staniszkis: dziś młodzież ma trudniej”):
„Przed wojną istniały prawdziwe środowiska inteligenckie sensie formy, pewnej dyscypliny moralnej i wsparcia statusowego. Teraz każdy z tych młodych ludzi musi walczyć na własną rękę. Inteligencja jako warstwa, która ma zobowiązania, zniknęła.”
Zakładki