Dalsza nasza droga wiedzie przez polożony wysoko przysiólek Pereniz. Nie ma do niego praktycznie drogi dojazdowej. Spotkana babuszka mowi, ze do sklepu chodzą tylko po sól, papierosy i zapałki, sami pieką chleb, a dzieci zimą nie chodzą do szkoły. W przysiółku prawie wszystkie domy są kryte gontem.
Kawałek dalej spotykamy stado krów i dwoch małych pastuszków, w gumiaczkach, z bacikiem w jednej ręce , a w drugiej komorka z duzym kolorowym wyswietlaczem, grającą jakąs skoczna melodie.. Była kiedys taka lektura w szkole- „Wesele w Atomicach”.. Nie wiem czemu teraz mi się przypomniala
Na zejsciu w doline Ozerjanki zaczynaja się wyłaniac widoki na masyw Piszkoni i Negrowca. I cudne ukwiecone łąki. Pełne mojej ukochanej macierzanki, której zbieram troche na wieczorna herbate.
Są tez cale łany poziomek, ale nie mozemy się najesc do woli bo zaczyna się zblizac burza. Za schronienie słuzy nam opuszczone gospodarstwo ze stodoła pełna pachnacego sianka. Nawet rozważamy czy nie zostac tu wogóle na nocleg ale jest dopiero 13, więc lepiej chyba pojsc dalej.
Schodzimy w doline Ozerjanki, która niestety jest dosyć zakrzaczona a nie tak widokowa jak to wygladalo z mapy. Stawiamy namiocik kolo budynku muzeum „lasu i spławu”. Nikogo dziś nie było chetnego do zwiedzania więc stróż pojechal do domu. A szkoda, bo kolo muzeum jest zamkniety szalasik-koliba, a stróż pewnie ma do niego klucze...
Nieopodal na wzgórzu stoi domek i mieszkajaca tam babka sprzedaje nam mleko, ser i smietane. Ide z nia do domu. W domku jedna izba, a tam ona, corka z męzem, dwoje dzieci i dwa koszyki kaczych piskląt. Nie wiem czy mlode osobniki ucza się mowy od siebie, ale mam wrazenie , ze dzieciaczki troche popiskują jak kaczęta Na piecu stoja całe garnki i słoje świeżego mleka, a babka zbiera mi z nich smietane. Dostaje butelke jeszcze cieplego mleka- prosto z obórki. Syn babki pyta mnie czy dlatego chodzimy po gorach bo zbieramy punkty na order, który można otrzymac w Kijowie. Niezmiernie dziwi się gdy zaprzeczamy. Gospodyni nie chce zdjecia ze mna na pamiatke- twierdzi, ze dala się sfotografowac raz w zyciu, do dowodu. I na tym koniec. Następne zdjecie to chyba na nagrobek.
Zjadamy menazke sera ze smietana, wypijamy prawie cała butelke mleka, a jako ze wczesniej zjedlismy menazke makaronu i popilismy winem – to chyba będziemy mieć w nocy sraczke jak bum bum
Kolejnego dnia ogladamy bunkry linii Arpada (Linia Arpada (węg. Árpád-vonal) – linia obronna mająca chronić Węgry przed atakiem armii radzieckiej, zbudowana w latach 1943-44 na zboczach Karpat Wschodnich. No MRU to nie jest, ale w lasach można znalezc troche niewielkich betonowych schronow.
Docieramy nad Ozerce- małe, śródlesne jeziorko, czesciowo zarosłe sitowiem czy mchem. Na srodku grząska wysepka a na niej kilka malych drzewek. Na brzegu wiata, pomost i chatka. Chatynka fajna , ale troche zdemolowana- nie ma pieca, większości okiennic. W jednym pomieszczeniu widac ktos palil ognisko na podlodze. Nie ma jednej sciany wewnetrznej między izbami. Mam podejrzenia , ze może to mieć cos wspolnego z drewniana „tratwa” , która leży na brzegu jeziora Obok wystrugane wiosło... fajnie by popływac nią po jeziorze, tylko ze może to się łączyc w kazdej chwili z nieoczekiwana kąpielą, a dzien dosyć chlodny..
Miejsce niezmiernie przypomina mi lesne jeziorko sprzed roku nad Białym Czeremoszem..
Jak zywe staje przed oczami: pływanie łódka, impreza z drwalami, w koncu nocleg w ich baraku.. Ale tu tylko szumią drzewa i czasem pluśnie jakas ryba w stawie.. może dlatego, ze dziś niedziela? Wczoraj chyba musialy tu być jakieś biwaki- swiadczy o tym rzucona folia, jakby po pieczonym kurczaku, obłuskane skorupki jaj. W trawie leża tez porzucone , pokrojone ogorki i pomidory. Nawet przechodzi mi przez mysl, aby się z nimi zaprzyjaźnic, ale niestety wczesniej zrobily to już mrówki.
W chatce do worka zjedzeniem już dobraly się myszy- jedzenie wieszamy na oknie.
Gdy układamy się spać topeerz twierdzi, ze słyszy jakiś silnik z oddali, jakby pracowal ciezki motor, ze nawet nie tyle słychac co czuć wibracje, prawie na granicy słyszalnosci. Ponoc się przybliża. Ja poczatkowo nic nie slysze, ale tez zaczynam się wsłuchiwac w ogluszajaca cisze, przerywana podmuchami wiatru, pluskaniem jeziora czy pohukiwaniem nocnych ptaków. Może i faktycznie? Pojawia się jakby odległy dźwięk.. Może jakiś gruzawik tu jedzie? Ale po co? Tak w srodku nocy? Nasłuchuje.. i rzeczywiscie, dźwięk staje się coraz bardziej wyrazny, slychac go coraz lepiej, jakby brzęczenie, jest już niedaleko, jakby tuz tuż.. Na tym etapie orientuje się, ze to mi burczy w brzuchu Ech... Teraz to już chyba tylko stopery w uszy i spac
Konczy się nam sraj tasma... Na szczescie okolica obfituje w rosliny o duzych , mięsistych lisciach. Ale co będzie na poloninie?? Zostanie chyba tylko toperzowa ksiazeczka
Poranek nastaje chłodny ale nareszcie słoneczny. Droga w gore nudna, pnie się serpentynami bez konca... Na Piszkoni spotykamy pasterza z owieczkami.
Zakładki