No to mnie w ogóle nie kręcą kilometry, za to zachorowałam na enduro!
Masa nauki przede mną.
Ciekawe czy nie jestem już na to za stara;((((
No to mnie w ogóle nie kręcą kilometry, za to zachorowałam na enduro!
Masa nauki przede mną.
Ciekawe czy nie jestem już na to za stara;((((
"...Lecz ja wrócę tu, będę w twoim śnie.
Nikt nie zabroni nam śnić..."
Bogdan Loebl
nigdy nie jest się za starym na spełnianie marzeń i realizowanie pasji tych starych i nowych co się właśnie zachorowało!!
no a km też mnie nie kręcą... bo dla mnie liczy się jakość a nie ilość:) ale lubię wiedzieć ile przejechałam i na ile mogę sobie pozwolić i jak planować trasę.. chociaż wiadomo że planuje się a później i tak w rzeczywistości się plany zmieniają
Zupełnie się tym nie przejmuj. Ja przejeżdżam to co mam przejechać w 2 góra 3 godziny,zatem zostaje mi sporo czasu na kłapanie dziobem.Ty spokojnie możesz pedałować dalej. Przecież to zrozumiale,że po tylu godzinach na rowerze nawet się nie chce dzioba otworzyć
Tym też się nie przejmuj.Człowiek uczy się przez całe życie.
Z Danusią robię inne rzeczy (ale jak się wcześnie rower oddaje to temu Danusia daje)
Rozkraczyłem się nie raz-myślę,że zdarza mi się to raz do roku(choć w tym roku nie to nie spotkało).Ale tak jak napisałem nigdy nie zdarzyło mi się zostać w lesie na noc.Zawsze bez większych problemów dotarłem do miejsca gdzie ktoś mnie ''z holował"do domu. I wcale nie zraziło mnie to do dalszej jazdy w taki sposób. Już taki jestem i dobrze mi z tym.
Jestem codziennym użytkownikiem roweru. Robię jakieś czterdzieści kilometrów. Awarje zdażają się średnio dwa razy w miesiącu. Najcześciej łapię gumę. Ale był zerwany łańcuch, połamane szprychy. Lubię jeździć dla przyjemności. Nigdy się nie ścigałem, ani nie jechałem dla zrobienia jak największej liczby kilometrów. Mnie to nie bawi. Myślałem, że przejechanie 20 kilometrów to pryszcz. Tydzień temu wybrałem się na przejażdżkę w miejsce mego urodzenia. I złapałem zadyszkę po 5 kilometrach. Okazało się że czterdziestolatkowi o wadze 110 kg jazda po płaskim idzie bez problemu. Wystarczy kilka podjazdów w górę i na dół i zaczyna brakować powietrza w płucach. Tak więc Koledzy, jestem pełen podziwu dla Waszych rajdów po Bieszczadach. I jeszcze 200 km? Ja w góry rowerem nie pojadę, skoro pokonało mnie Nadbużańskie Podlasie.
Pozdrawiam
DUCHPRZESZŁOŚCI
Miałem w Bieszczadzie trzy ciekawe awarie.
Podczas zjazdu z Żebraka zgubiłem jedną z pięciu śrub mocujących przednią tarczę do korby.Tarcza się wtedy wygina,nie da się naciskać na pedały.Całe szczęście w Diablogrodzie wygarnąłem podchmielonego mechanika z wesela i dopasowaliśmy jakąś drobnozwojową śrubę.Tego samego dnia chyba za karę pogubiłem się na Hyrczy i do Łopienki dolazłem potokiem,to był dopiero hardkor :)
Od północy też tego samego dnia dojeżdżał mój kumpel na świeżo zakupionym Mustangu - taki polski pseudo bajk.Spotkaliśmy się na Jaworcu,koleś miał smutną minę.Okazało się że źle zmienił bieg,skrzyżował łańcuch,zadał z kopyta bez opanowania i ... zgiął tylną piastę o mało nie wyrywając wielotrybu.Zonk,wydawało się koniec wyprawy.Ale następnego dnia położyliśmy piastę na pieńku do rąbania,od góry przyłożyłem kołek bukowy i zadałem z młota - piasta się wyprostowała na tyle żeby dało się jechać.Obaj byliśmy zdumieni sukcesem,he he.
Trzecia awaria była widowiskowa.Jechałem za koleżanką w Tworylnem, koło strażnicy.Nagle dupło,spod jej koła wypadła chmura,zupełnie tak,jakby najechała na minę.Taka była zresztą moja pierwsza myśl Eksplodowała dętka i opona.Dętka wymieniona ale opona była rozdarta na pięciu centymetrach,wzdłuż felgi.Sytuację uratowała butelka PET,wyciąłem z niej prostokąt i owinąłem dętkę w miejscu rozerwania opony.Zadziałało elegancko.
Pozdrawiam Rowersów
Pozdrav
No to i ja dorzucę coś od siebie ,a o czym już krótko wcześniej wspomniałem.
Działo się to już kilka ładnych lat temu ale w pamięci pozostało.
Z archiwum
Od jakiegoś czasu przymierzałem się do objechania tej trasy ale jakoś spychałem to
na dalszy plan.Wczoraj wreszcie zdecydowałem że pojadę.Pogoda zapowiadała się
ładna chociaż po południu miały przechodzić burze.Obliczyłem sobie czas że
wyjeżdżając o 6 rano powinienem objechać trasę zanim deszcz mnie dopadnie.
Tym razem góral jedynie wchodził w rachubę gdyż spory kawałek nie nadawał się
na szosówkę.Tak się składa żeby 50km przejechać po bezdrożach muszę 150
wykręcić po asfalcie aby tam w ogóle dojechać.
Skupię się jedynie na tym leśnym odcinku bo tam się wszystko rozegrało.
Mapka może pomóc w prześledzenia trasy jazdy.
www.twojebieszczady.pl/mapa-on/biesz1.php
Sanok-Ustrzyki Dolne-Lutowiska-Stuposiany-Wilcza Góra-Czerenna-Jasionów-
Tarnawa Niżna Muczne-Lutowiska i powrót do domu tą samą drogą.
Na piątym kilometrze tej leśnej drogi za Czerenną usłyszałem zgrzyt i rower
stanął w miejscu.Patrzę co się dzieje bo wszystko do tej pory sprawowało się
bez zarzutu.
Oczywiście przerzutka tylna zmielona pomiędzy szprychami.Rolki tulejki i
całość w rozsypce(nie wszystko odszukałem)Najechałem na gałęzie pozostawione
przez drwali w czasie ścinki drewna.W pierwszej chwili wydawało mi sie że to
sen.Sam na jeszcze nieznanej trasie z dala od cywilizacji.W tył czy przód to
parę km do najbliższych zabudowań.Przez głowę przebiegły myśli że koło mnie mogą
być jedynie niedźwiedzie lub wilki.Zastanawiałem się czy mogę liczyć na
czyjąś pomoc i doszedłem do wniosku że niestety ale tylko na siebie.Miałem
nadzieję że jakiś samochód z drewnem będzie jechał i mnie podwiezie.
Zadecydowałem że idę do przodu.Pod góry pcham ,a z góry podjeżdżam.Kto tu był
wie że odcinków równych nie ma. Jedynie góra i dół,góra,dół.
Po kilku podejściach z buta (i tutaj muszę wtrącić).
Dwa tyg temu kupiłem zestaw narzędzi w scyzoryku,a tam skuwacz do
łańcucha.Wydaje się to nie prawdopodobne ale przez 16 lat kręcenia po raz
pierwszy go ze sobą zabrałem.Nigdy wcześniej nie zerwałem łańcucha i był mi
nie potrzebny.
Zdecydowałem że będę skracał łańcuch i zrobię go na ostro.Teraz jaką decyzję
podjąć.Co z przodu,a co z tyłu w perspektywie wiele podjazdów w terenie i po
szosie,a także sporo po prostej.Decyzja padła na 32 przód i 15 tył.Skupiłem
się na tym że pod niektóre góry podchodzę ale za to wolę mieć mniejszy młynek
na prostych.W perspektywie 100km drogi powrotnej już myślałem że zobaczę
gwiazdy na niebie gdy dojadę(dojdę) do chatki. Najgorsze w tej sytuacji dopiero miało nadejść.Nade mną gromadziły się czarne chmury i perspektywa drałowania po błocie zanim do asfaltu dotrę była nie sympatyczna.Po raz drugi los się uśmiechną do mnie bo padać zaczęło gdy do Mucznego dojeżdżałem.
Tak w nawiasie dodam ale ta cała sytuacja dodała mi taki przypływ energii że
ani razu z roweru nie zszedłem mimo że na trasie sporo trudnych podjazdów było oto
jeden z nich.
www.podjazdy.ovh.org/ostre1.html
Sam się sobie dziwiłem że w tym nieszczęściu taki fart no i fajna przygoda na
ostrym kole. Grunt to się nie poddawać.
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło no i mimo wszystko trzeba troszkę
główkować aby wyjść z opresji.
Ostatnio edytowane przez WALDI ; 22-08-2011 o 20:45
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki