W tym roku do około 1 sierpnia ciągle nie miałam pojęcia gdzie pojadę.
Wprawdzie już na początku roku 2011 zgłosiłam do biura podroży, z którym stale współpracuję chęć poprowadzenia po raz kolejny obozu na Krym, opracowałam jego szczegółowy program i preliminarz, ale co z tego kiedy do końca lipca nie było wystarczającej liczby chętnych aby obóz się w ogóle odbył.
W międzyczasie rozpatrywałam inne propozycje - Bałkany (z grupą całkiem nieznanych mi osób) lub okolice Białowieży na rowerze, z koleżanką.
Nagle pod koniec lipca okazało się, że niespodziewanie na obóz dopisały się jeszcze 3 osoby i liczba chętnych była wystarczająca aby biuru się to "kalkulowało".
Tak więc dosłownie w ostatniej chwili przyszło mi dzwonić wielokrotnie na Ukrainę, załatwiać bilety na pociągi, noclegi itd.
Nerwówka była niezła, dobrze że mam swoją własną sieć prywatnych kontaktów.
Bilety okazały się załatwione za pośrednictwem znajomych - znajomych ze Lwowa za stosunkowo niewielką prowizją dosłownie na 2 dni przed wyjazdem.
Zapisanych było 9 osób, w tym 8 kobiet (ja dziewiąta) i tylko jeden "rodzynek" mężczyzna.
Tak więc o planowanej godz. 9 w sobotę 13 sierpnia spotykamy się w Przemyślu.
Jadąc "tam" przemyślnie nabyłam w Internecie bilet na miejsce siedzące, co okazało się strzałem w dziesiątkę, gdyż w Katowicach okazało się, że pociąg relacji Wrocław - Przemyśl ma całe 4 wagony, a ludzie stoją nawet w wagonowych ubikacjach. Jakoś siłą i po trupach udało mi się przepchać do swojego przedziału i zająć przysługujące mi miejsce siedzące.
Już w Przemyślu zadzwoniły do mnie dwie uczestniczki dojeżdżające z Warszawy, że ze względu na opóźnienie pociągu relacji Warszawa - Kraków wynoszące 4 godz. nie udało się im dostać na pociąg w Krakowie i spóźnią się kilka godzin.
No cóż - trzeba było na nie zaczekać a czas wykorzystaliśmy na spacer po Przemyślu.
I na lody w cukierni "Fiore" ("chodziły za mną" kilka lat)
W końcu dojeżdżają wszyscy, ładujemy się do busa na granicę i niestety spędzamy na tej granicy, w kolejce do przejścia bite dwie godziny. Powodem jest niewątpliwie rozpoczynający się "długi weekend".
Potem marszrutka do Lwowa.
We Lwowie odbieram bilety, kiedy mam je w ręce jestem wreszcie spokojna.
Jesteśmy tu na tyle późno ( około godz. 18 ) że już nigdzie nie opłaci się chodzić. Siedzimy więc na bagażach i czekamy na pociąg do Kijowa odjeżdżający parę minut po 20.
Autorka zdjęcia - Ewa M.
Po dobrze przespanej nocy, rano jesteśmy w Kijowie i tradycyjnie już rozpoczynamy wycieczkę od przejazdu metrem na most na Dnieprze i podejście pod Pieczerską Ławrę.
Ekipa (bez jedynego faceta, który zrobił nam to zdjęcie) w "strojach organizacyjnych"
Monastyr Uspienski w Ławrze Pieczerskiej, piękna była ta mgiełka, która otaczała szczyt dzwonnicy.
Cerkiew św. Michała o złotych kopułach, odbudowana w latach 90 XX w. po całkowitym zniszczeniu w latach 30.
Wnętrze bizantyjskiej świątyni św. Zofii - najcenniejszego zabytku Kijowa.
Potem, ponieważ to niedziela idziemy na 13 do polskiego kościoła, potem na obiad i podjeżdżamy metrem w północną część miasta, skąd podchodzimy z powrotem do centrum przez Andriejewski Spusk - piękną stylową uliczkę.
Cerkiew św. Andrzeja jest niestety nieczynna, przypuszczalnie z powodu stabilizowania skarpy, na której stoi.
Na koniec jeszcze "Złota Brama" zrekontrowana w ciągu ostatnich kilku lat.
I znowu siedząc na bagażach czekamy na kolejny nocny pociąg.
Autorka zdjęcia - Ewa M.
Teraz nie jest już tak fajnie jak poprzednio, gdyż miejsca były tylko w wagonie "plackarnym". Dla uczestników była to całkowita nowość.
Autorka zdjęcia - Ewa M.
Autorka zdjęcia - Ewa M.
Autorka zdjęcia - Ewa M.
Źle jednak też nie jest, zwłaszcza że już około 14 kolejnego dnia dojeżdżamy do Symferopola, a o 16.15 mamy autobus do Sudaku.
Ciąg dalszy nastąpi
Basia
Zakładki