DSCN1400.jpgDSCN1401.jpgDSCN1414.jpgDSCN1415.jpgDSCN1419.jpgDSCN1421.jpgDSCN1424.jpgDSCN1426.jpgDSCN1453.jpgDSCN1457.jpg
Dzień 3:
Wstajemy wcześnie rano i pokrzepieni śniadankiem (produkty jeszcze z Polski) ruszamy w trasę. Pogoda jest cudna.
Chociaż teoretycznie żółty szlak prowadzący na Pikuja biegnie z "centrum" Żdeniowej doliną potoku Koczyłów, to my wybieramy jednak nieoznakowaną trasę przez wioskę Szerbowiec - po pierwsze taka miejscowość "przyczepiona" do południowych zboczy Pikuja wydaje się być ciekawie położoną, po drugie - trasa ta w porównaniu ze szlakiem wiodącym wg. mapy cały czas lasem będzie pewnie zdecydowanie bardziej widokowa. Jak się później okaże nie myliliśmy się.
Ruszamy więc najpierw drogą asfaltową przez Zbyny. Wstępując do sklepu po mineralną natykam się na pierwszy "ciekawy" widoczek tego dnia - babcia prowadząca krowy na pastwisko zachodzi tu na szklaneczkę gorzałki, którą sklepowa nalewa jej wprost z jednej z butelek stojących na ladzie). Za Zbynami przez mostek skręcamy w prawo na drogę do Szerbowca - początkowo jeszcze asfaltową, a po chwili już kamienisto - szutrową. Droga łagodnie wije się najpierw przez las dolinką, by po pewnym czasie wprowadzić między pierwsze zabudowania Szerbowca. Jak piękną (i pięknie położoną) jest ta wioska przekonujemy się już po chwili. Ma ona w większości tradycyjną zabudowę drewnianą , charakterystyczne dla Zakarpacia (a spotykane także np. w rumuńskim Maramureszu) czterospadowe dachy kryte gontem, a całe domostwa i obejścia skąpane są w kwiatach. Słowem - bajka. Po minięciu ostatnich zabudowań dochodzimy do potoku, przed którym skręcamy w lewo wyraźną drogą przez pola i kośne łąki. Przed samą granicą lasu robimy sobie krótką przerwę, podziwiając widoki na Poł. Równą, Ostrą Horę i pozostawiony w dole Szerbowiec.
Wchodzimy w las. Ścieżka staje się teraz bardzo stroma. I tu ciekawostka - na jednym z drzew widzimy oznaczenie żółtego szlaku! ( po drodze będzie ono widoczne jeszcze w kilku miejscach). Z mapy Krukara wynikało, tak jak wspominałem wcześniej, że żółty szlak wiedzie nieco dalej na południowy-wschód, a tu taka niespodzianka! No chyba, że tamten żółty szlak zaznaczony jest na mapie prawidłowo, a tu jest jakiś jego drugi (nie uwzględniony na mapie) wariant (jakoś na Ukrainie lubują się w żółtych szlakach, zdaje się, że na sam Pikuj z różnych miejscowości prowadzą aż cztery różne jego warianty).
Ścieżka jest na tyle stroma i męcząca ( wszak to ze Żdeniowej prawie 1000 metrów różnicy wzniesień), że kilka razy padam z nóg. Asia jednak podtrzymuje mnie na duchu i przynosi, na pokrzepienie, licznie tu rosnące jeżyny i jagody. Po pewnym czasie dochodzimy do małego źródełka, co skwapliwie wykrzystuję uzupełniając zapasy wody. Za źródełkiem ścieżka zanika, tzn. ginie prawie całkowicie ta prowadząca na połoninę, natomiast ta "główna" prowadzi dalej na wprost przez potok i w dół - no, ale nam nie tędy droga, decydujemy się więc ruszyć prosto pod górę przez rzedniejący las. Tuż przy górnej granicy lasu mijamy jakieś porozrzucane pióra i strzępki owczej wełny. Asia pyta mnie co to jest, a ja już miałem jej odpowiedzieć, że to pewnie ślady walki z niedżwiedziem, kiedy ugryzłem się w język, myśląc, że lepiej nie kusić losu i nie wywoływać jednocześnie paniki u żony. Połoninę trawersujemy w stronę widocznego już doskonale szczytu Pikuja najpierw niepozorną ścieżynką, potem po jej zaniknięciu już prosto pod górę. W pewnym momencie zauważamy idących grzbietem ludzi - z tej odległości jeszcze nie rozpoznaję, czy to turyści, czy miejscowi zbieracze jagód. Asia wskazuje na nich mówiąc: - "popatrz, człowiek!", na co ja odpowiadam -"e tam człowiek, pewnie jakiś tutejszy"
(dla niewtajemniczonych to cytat z filmu "Sami Swoi" - kiedy wjeżdżając na ziemie odzyskane Pawlakowie zobaczyli kogoś krzątajacego się przy obejściu).
Kiedy wdrapaliśmy się na grzbiet okazało się jednak, że to turyści i do tego oczywiście z Polski. Po krótkiej wymianie zdań zorientowałem się także, że mój rozmówca to Joorg, nie znany mi dotąd co prawda osobiście, ale znany oczywiście z niniejszego forum, gdzi m in. jego relacje jakże często czytywałem. Wraz z Joorgiem i jego kolegą Bogdanem wdrapaliśmy się wkrótce na szczyt, gdzie zastalismy już siedzącego i odpoczywającego kolejnego Polaka - chłopaka, który samotnie przemierza Karpaty Wschodnie wędrując dawną polską granicą.
Co prawda nad Pikujem wisiały niewesołe ciemne chmury, ale nie przeszkadzały one w podziwianiu widoków, które z tego miejsca są na prawdę piękne. W oddali na południowym- wschodzie majaczyła Borżawa, a na lewo od niej rysowały się nawet odległe szczyty Gorganów.
Po zrobieniu pamiątkowych zdjęć ruszamy na dół i pod szczytem robimy sobie przerwę śniadaniową. Okazuje się, że Joorg wraz z kolegą wędrują tam gdzie my to mieliśmy w planach - czyli do Bukowca. Postanawiamy więc pójść razem z nimi, tym bardziej, że nie uśmiecha mi się szukanie ściezki gdzieś w lesie poniżej Ruskiego Putu, skąd miałem zaplanowane zejście z głównego grzbietu.
Po krótkiej przerwie ruszamy - przed nami widoki przepyszne - Połoniny Szerdowska i Bukowska, za nimi Nondag i Ostry Wierch, a na horyzoncie majaczą nawet sylwetki polskich Bieszczadów.
Po drodze spotykamy jagodziarzy - okazuje się, że u jednego z nich pod domem Joorg zostawił samochód. Decydują się wracać razem z nami i prowadzą nas skrótem do Bukowca schodząc z połoniny koło szczytu Nondagu.
Po drodze daje się we znaki zmęczenie - musimy gonić jagodziarzy i wędrujacych przed nami Joorga z Bogdanem.
Już w Bukowcu okazuje się, że samochód naszych towarzyszy ze szlaku został zostawiony w gospodarstwie u przesympatycznych ludzi - częstują nas zaraz kawą i zapraszają do domu. My jednak wolimy spokojnie wysuszyć się na dworze podziwiając przy okazji jak pięknie, wśród zieleni położone są domostwa w tej miejscowości.
Po zapakowaniu auta Joorg z Bogdanem zaprasza nas do środka i podwożą nas do Żdeniowej (dzięki!). W samochodzie wywiązuje się m in. dyskusja na temat tureckiego pochodzenia nazwy góry Nondag, której to dyskusji reminiscencje mieliście możliwość śledzić na forum w wątku "Pikuj pierwszy raz".
Wysiadamy w Żdeniowej i udajemy się od razu na obiado-kolację do knajpki w pensjonacie "Żdy-na-Ewo". Poznaje nas Jurij i od razu przysiada się, pytając jak było. Pokazujemy mu w aparacie zdjęcia, Jurij opowiada nam o Szerbowcu, o tym, że jeden z domków widocznych na fotce (odnowiona drewnina chata) należy do jakiejś kobiety ze Lwowa. Asia pyta go, czy "nowi Ruscy" wypoczywający w tutejszym pensjonacie też chodzą po górach - odpowiada, że "na stu może pięciu" i macha z rezygnacją reką. Przysiada się do nas szef całego tego ośrodka, który o dziwo także nas dziś rozpoznaje (szczerze mówiąc wczoraj nie widzieliśmy go wcale) i opowiada o swoich kontaktach w Polsce, że tam lepiej "biznes diełać, a tu straszno" itp. Wykorzystując okazję dopytuję Jurija, o której jedzie poranny autobus do Wołowca (następnego dnia mamy w planach zdobycie Stoja w Borżawie) - co prawda sprawdzałem przed wyjazdem na bus.com.ua, że jest to 7.45, ale wolę upewnić się na miejscu. Jurij chwilę drapie się po głowie i odpowiada, że ok 6.30. Ja na to - "jak to, przecież sprawdzałem w rozkładzie, niemożliwe, żeby się aż tak bardzo ta godzina różniła", na co z kolei Jurij, że rozkład podany jest pewnie wg. czasu kijowskiego, a oni tu, na Zakarpaciu operują czasm miejscowym (czyli tożsamym z polskim). Tak czy siak następnego dnia postanawiamy wstać nieco wcześniej. Po koacji żegnamy się z Jurijem i "właścicielem" - tradycyjnie życzą nam "szczastia" i wracamy na nocleg do naszej turbazy.
c.d.n.
P.S.
Zdjęcia po kolei to:
1) cerkiew w Zbynach...
2) ...a przed nami połoniny!
3) jeden z domów w Szerbowcu
4) odpoczynek na łące - przed nami Pikuj...
5) ... za nami Szerbowiec...
6) ...i do tego piękny widok na Ostrą Horę i Połoninę Równą
7) już na połoninie - Pikuj niedaleko
8 ) na szczycie - reklama wody mineralnej
9) przed zejściem w doliny - widok na grzbiet Bieszczadów Wschodnich - Nondag, za nim Ostry Wierch, na lewo Wielki Wierch, a w tle polskie Biesy
10) w zagrodzie u przesympatycznych ludzi w Bukowcu - na podwórku traktor "Mercedes".
![]()



Odpowiedz z cytatem
Zakładki