Pokaż wyniki od 1 do 10 z 49

Wątek: Przez Pikuj, Borżawę, Negrowiec, Krasną, zakarpackie błota, Świdowiec do Kamieńca

Mieszany widok

  1. #1
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: Przez Pikuj, Borżawę, Negrowiec, Krasną, zakarpackie błota, Świdowiec do Kamieńc

    DSCN1939.jpgDSCN1941.jpgDSCN1950.jpgDSCN1967.jpgDSCN1973.jpgDSCN1986.jpgDSCN1989.jpgDSCN1996.jpgDSCN1997.jpgDSCN2004.jpg
    Dzień 10:
    Pewnie zastanawiacie się, czemu nie zamieściłem w tytule mojej relacji również Czarnohory, skoro "zdobyliśmy" także Howerlę . Przyczyna jest prozaiczna - nie starczyło możliwych do wykorzystania liter w tytule mojej opowieści i z czegoś trzeba było zrezygnować. Wybór padł na Howerlę, bo parafrazując Encyklopedię Staropolską "Howerla, jaka jest każdy widzi",a takie zakarpackie błota już nie...
    Ale do rzeczy: Ponieważ z Jasini jest na główny grzbiet Czarnohory dosyć daleko, w każdym razie na tyle daleko, że ciężko było by "obrócić" w dwie strony w jeden dzień, poważnie rozważaliśmy możliwość podjechania jakimś "taxi" gazikiem np. do Koźmieszczyka u podnóży Howerli, gdy tymczasem niespodziewanie nadarzyła sie zupełnie inna okazja. Podczas rozmowy z czeskimi turystami z naszej turbazy jeszcze podczas wycieczki na Bliźnicę okazało się, że następnego dnia także oni wybierają się na Howerlę i jeśli chcemy, to możemy się z nimi zabrać. Dwa razy nie trzeba było nam tego powtarzać, tak więc umówiliśmy się, że będziemy na nich czekać następnego dnia rano przed turbazą.
    Jak się umówiliśmy, tak zrobiliśmy. Szczerze mówiąc przekonany byłem, że skoro Czesi "szturmują" Howerlę całą grupą, to będziemy jechać, zapewne gruzawikiem do najbliższego z Jasini punktu startowego, czyli właśnie do Koźmieszczyka. Tymczasem rano okazało się, że wsiadamy do autokaru i jedziemy na... Zaroślak! Czyli będziemy zdobywać Howerlę od strony północnej, czy też jak kto woli galicyjskiej lub dawnej - polskiej. Bardzo ucieszyło mnie, że będziemy mieli sposobność znaleźć się w tym tak niegdyś ważnym dla polskiej turystyki miejscu.
    W końcu ruszyliśmy z pewnym opóźnieniem (Czesi wymieniali jeszcze pieniądze) i przez przełęcz Jabłonicką zjechaliśmy do Worochty. W samej Worochcie zachowłao się jeszcze trochę przedwojennych polskich willi (a może i jeszcze starszych, z czasów galicyjskich), ale głównie dominują już nowe konstrukcje, często drewniane, zazwyczaj wielkich rozmiarów. Po drodze ucinam sobie pogawędkę z siedzącym obok mnie Czechem, który m in. wyjaśnia mi sekret niezmiennie dobrej kondycji ich 82-letniego przewodnika (o którym to panu wspomniałem w poprzednim odcinku mojej relacji) - otóż powodem jest to, jak twierdzi mój autokarowy sąsiad, że pozostawał on przez całe życie w stanie bezżennym . Czech trochę opowiada mi o swoich stronach rodzinnych, a w pewnym momencie zwraca się do mnie z pytaniem: "Kde se bydlujesz?", a widząc, że nie bardzo rozumiem dopytuje jeszcze "Bydlo - Twoje bydlo?". Jakie "bydło" myślę sobie, kiedy dociera do mnie w końcu, że pyta mnie o miejsce zamieszkania .
    Tymczasem przed Zaroślakiem w Zawoleji zatrzymujemy się przy szlabanie. Okazuje się, że od tego roku pobierane jest myto w wysokości 20 hrywien od osoby! (ponoć do zezłego roku były to 2 hrywny). Cóż, płacimy wszyscy i jedziemy dalej.
    Z Zawoleji do Zaroślaka jedziemy chyba z godzinę - nasz autokar ledwo sobie daje radę na kamienisto - szutrowej nawierzchni, zwłaszcza na wąskich zakrętach pod górkę, a kiedy łapiemy przechył, bywa nieprzyjemnie. W końcu docieramy do Zaroślaka i ludzie biją kierowcy brawo.
    Jeszcze podczas jazdy, kiedy oglądam swoją mapę Czarnohory, współpasażerowie, zorientowawszy się, że jest dość dokładna fotografują ją (dysponują bowiem tylko kserówkami jakiś map ukraińskich nienajlepszej jakości).
    Ponieważ zrobiła się już godzina jedenasta, czeski przewodnik proponuje, że zejdą z Howerli w to samo miejsce ( w wersji pierwotnej mieliśmy isć do Łuhów, gdzie też miał podjechać nasz autokar). Słysząc to postanawiamy się odłączyć i zejść z Howerli na Koźmieszczyk - powinniśmy mieć jeszcze wystarczająco dużo czasu, żeby przed zmrokiem dotrzeć do Jasini. Ponieważ czas nas trochę goni, postanawiamy bezzwłocznie ruszyć w trasę - zresztą okolice Zaroślaka to nic ciekawego - pełno straganów z bananami, snickersami i innymi przysmakami.
    Szlak na Howerlę jest zupełnie odmienny od reszty tras, po jakich przyszło nam wędrować do tej pory na Ukrainie - przede wszystkim jest starannie wyznakowany i pełno na nim ludzi (Ukraińcy chyba za swój honor poczytują sobie chociaż raz w życiu wejście na najwyższy szczyt swojego kraju). Z dwóch możliwych najkrótszych tras na wierzchołek Howerli my wybieramy wersję przez Małą Howerlę, czyli po dawnej granicy. Po krótkim czasie, wędrując lasem faktycznie dochodzi się do miejsca, gdzie przed wojną przebiegała polsko- czechosłowacka granica (zachowało się na tym odcinku kilka słupków). Wędrując wzdłuż niej wyraźną scieżką wspinamy się najpierw bardzo stromo na Małą Howerlę, by po ok. pół godziny zdobyć główny wierzchołek. Na samym szczycie i w jego okolicach tłok nieopisany (tłok porównywalny z naszym Giewontem, chociaż na tym ostatnim nie byłem ze dwadzieścia lat, może coś się zmieniło ) - wycieczki czeskie, polskie i przede wszystkim pełno Ukraińców. Jak na najwyższy szczyt Ukrainy przystało jest on "przyozdobiony" godnie - dwa "tryzuby" ( w tym jeden stojący, jeden wymalowany na kamieniu), oprócz tego obelisk i metalowy słup, na którym wiszą strzępy ukraińskich flag (flagi porwane przez wiatr). Widoczność tego dnia jest równie piękna, jak poprzedniego - znowu podziwiamy w całej okazałości najbliższe pasma rumuńskie, a także Gorgany i resztę grzbietu Czarnohory.
    Po krótkim odpoczynku i pstryknięciu niezliczonej ilości zdjęć ruszamy w dół, początkowo w kierunku na Pietros, by po chwili po zejściu na przełęcz odbić w pawo na wyraźną drogę prowadzącą w kierunku Koźmieszczyka. Pierwszy odcinek idący grzbietem jest bardzo widokowy - można podziwiać do woli groźne zbocza zostającej coraz dalej za nami Howerli. Po wejściu w las droga staje się bardziej kręta i miejscami stroma, by w końcu doprowadzić na dno doliny w rejonie Koźmieszczyka (w porównaniu do trasy z Zaroślaka szlak ten jest o wiele mniej "zaludniony"). Tam też spotykamy grupę turystów ukraińskich z Kijowa, którzy pytają nas o drogę na Pietrosa. Kiedy dowiadują się, że jestesmy z Polski od razu jeden z nich zachwyca się: "Polsza - Ukraina, Euro 2012!" Ci turyści, w odróżnieniu od większości pędzących na Howerlę od strony Zaroślaka (na której to trasie królują klapki, adidaski, a nawet szpilki) są porządnie turystycznie wyekwipowani (ciekawe, że spotykając kogoś na Ukrainie, kto ma porządne buty górskie, dobry plecak i ogólnie ekwipunek turystyczny na poziomie, zawsze okazywało się, że jest z Kijowa; chyba tylko w tym mieście istnieje coś w rodzaju "klasy średniej", bo pozostali turyści spotykani w górach albo mieli "sprzęty turystyczne" w opłakanym stanie - niestety, widać, że ludzie tam "groszem nie śmierdzą", albo wręcz przeciwnie - wszystko nowe, drogie, błyszcące - aczkolwiek byli to bardziej tacy "turyści" dolinno- szosowi ).
    Od Koźmieszczyka zaczął się 9-cio kilometrowy płaski odcinek szlaku, prowadzący szeroką drogą jezdną dnem doliny. Szczerze mówiąc liczyliśmy na to, że uda nam się z kimś po drodze zabrać, ale na całym odcinku do Lazeszczyny przejechały najwyżej dwa, "zapakowane" całkowicie gaziki. Po drodze mijaliśmy jeszcze źródełko, które wg. mapy Krukara miało być mineralnym i faktycznie, było - lecz o intensywnym zapachu zgniłych jaj (prawdopodobnie źródło siarkowe), więc z napełnienia pochodzącą z niego wodą naszych butelek zrezygnowaliśmy .
    W końcu, po przebrnięciu tych dziewięciu kilometrów dotarliśmy do szlabanu w Lazeszczynie. I tu niespodzianka - w kierunku przemęczonych całodzienną trasą turystów (czyli do nas) ze strony strażnika pilnującego tego miejsca pada pytanie, czy zapłaciliśmy za wstęp na Howerlę! Kiedy opdpowiadamy, że tak, że zapłacilismy po dwadzieścia hrywien, zaprasza nas do środka, jeszcze raz upewnia się, że opłata została uiszczona (nie wiem, czy chciał jeszcze coś dodatkowo wyłudzić, czy tylko tak pytał) i spisuje nasze nazwisko (przy okazji zobaczyłem, że na stole, obok telefonu i grubej księgi wejść- wyjść leży sobie rozłożona mapa Czarnohory ... reprint przedwojennej polskiej WIG-ówki! ).
    Uwolniwszy się w końcu od "nadgorliwego" strażnika ruszamy dalej, już nie lasem, ale wśród pierwszych zabudowań Lazeszczyny. Robi się już całkiem późno, a przed nami jeszcze szmat drogi do Jasini. Postanawiamy więc intensywnie łapać stopa - każdego jaki się nadarzy. Ale niestety nienadarza się nic - czasem tylko pzrzejeżdża zaprzężona w konie furmanka. W końcu zatrzymuje się pan jadący małą półciężarówką. Ponieważ fotel w kabinie jest już przez kogoś zajęty, proponuje nam miejsce na pace - z czego oczywiście bez wahania korzystamy. Muszę przyznać, że jazda na skrzyni po wyboistej ukraińskiej drodze to ciekawe doznanie, aczkolwiek dyskomfort rekompensują nam wieczorne widoki na pozostawioną daleko w tyle Howerlę i Pietrosa. Po wjechaniu na drogę główną kierowca naszej "furki" zatrzymuje się i pyta, dokąd dokładnie chcemy się dostać. Kiedy mówię, że do "Edelweisa" oferuje podwiezienie. Umawiamy się więc na 20 hrywien i w drogę. Do Jasini pozostało już tylko kilka kilometrów, ale oczywiście najwyraźniej nie mogło być tak, żeby nic już tego dnia się nie wydarzyło, bo po chwili pojawia się za nami duży biały autokar ... na rejestracji czeskiej . Po chwili rozpoznajemy siedzących w nim "naszych" Czechów. Machamy i oni też w końcu nas rozpoznają. Ich kierowca głośno trąbiąc wyprzedza naszą furkę, a Czesi robią nam zdjęcia.
    W końcu zajeżdżamy naszym "taxi" pod same drzwi turbazy. "Obciach" kompletny - wszyscy rozpoznają nas i się śmieją - pani siedząca w barze obok turbazy, gdzie poprzedniego dnia się stołowaliśmy, nasza gospodyni z "Edelweisa" również (jak do tej pory była na dystans, teraz też próbuje, ale widocznie nie może powstrzymać śmiechu), a nasi czescy współwycieczkowicze pytają jeden przez drugiego "jak się jechało tą taksówką?".
    Ciężko było się nam uwolnić od ich towarzystwa i pytań o to, jak sobie załatwiliśmy taki środek transportu, na szczęście wszyscy w końcu udali się na kolację, którą mieli zamówioną w "Edelweisie".
    Tego wieczora niestety przyszło nam się już żegnać z Karpatami - następnego dnia rano mieliśmy autobus do Kamieńca...
    c.d.n.
    P.S. Zdjęcia z tego dnia:
    1) przedwojenny słupek graniczny pod Małą Howerlą
    2) widok ze szlaku w kierunku Howerli
    3) Na Małej Howerli: pamiątkowa płyta chłopaka i dziewczyny, którzy zginęli na szlaku 1.01.2009
    4) na szczycie Howerli
    5) widok ze szczytu na Pietrosa
    6) Howerla ze szlaku na Koźmieszczyk
    7) duża rzecz, a cieszy
    8 ) jazda na "pace"
    9) Howerla i Pietros widziane z "furki"
    10) wreszcie pod turbazą
    Ostatnio edytowane przez luki_ ; 20-09-2011 o 15:58

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Kamień z rybą w Beniowej
    Przez sarmata w dziale Dyskusje o Bieszczadach
    Odpowiedzi: 36
    Ostatni post / autor: 26-11-2012, 21:08
  2. Przez karpackie przelecze, czyli z Czerniowiec do Worochty przez Hryniawe ;)
    Przez Petefijalkowski w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 24
    Ostatni post / autor: 18-10-2012, 16:30
  3. Kamień Dobosza w Jaremczu
    Przez wtak w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 23-02-2011, 00:01
  4. szlak inicjacyjny - Dwernik Kamień :) ?
    Przez Cami w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 3
    Ostatni post / autor: 01-08-2010, 17:47
  5. Złota piątka
    Przez Marcin w dziale Dyskusje o Bieszczadach
    Odpowiedzi: 30
    Ostatni post / autor: 05-02-2009, 20:07

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •