DSCN2134.jpgDSCN2137.jpg
Dzień 13 (ostatni): Powrót, czyli o tym, jak Asia została bohaterem narodowym Ukrainy (a przynajmniej czterdziestu osób w autobusie).
Dosyć wcześnie rano ruszamy z hotelu na dworzec autobusowy. Autobus do Lwowa jest co prawda o 9.45, ale zawsze lepiej byc wcześniej (jak by nie było biletów, miejsc itp.), ale ponieważ jest dziś czwartek, mamy także inną możliwość - raz na tydzień w czwartki właśnie kursuje autobus bezpośredni z Czerniowców, przez Kamieniec, do Pragi. Z internetowego rozkładu jazdy wynikało, że jedzie on także przez Lwów, będąc tam dużo szybciej (jakieś 3 godziny wcześniej) niż autokar wyruszający z Kamieńca o 9.45. Plan mamy taki - jak najszybciej dostać się do Lwowa, po czym spróbować załapać się na jakąś marszrutkę do granicy tak, żeby zdążyć na ostatni wieczorny pociąg z Przemyśla do Wrocławia, lub (jeśli plan z marszrutką nie wypali) przejść się jeszcze na Wysoki Zamek oraz trochę po mieście i wrócić ze Lwowa do Wrocławia bezpośrednim pociągiem o 23.50 (jeśli dostaniemy bilety). Jest w tym wszystkim wiele niewiadomych, a nie uśmiecha się nam szukanie noclegu na kolejną noc we Lwowie.
Po zajechaniu na dworzec idę więc od razu do okienka kasowego i pytam, czy ten autobus do Pragi jedzie przez Lwów. - Chyba tak - odpowiada pani z okienka - ale to rejs międzynarodowy i biletów na odcinki krajowe nie sprzedaje się. Pytam więc, którędy on dalej do tej Pragi jedzie, bo jeśli gdzieś przez Polskę, to pasowało by nam nawet wysiąść w Przemyślu. - On jedzie dalej chyba przez Słowację - odpowiada - ale bilety sprzedajemy tylko do Czech. Ale tak w ogóle - ciągnie kobieta - "jesli wy choczecie w Polszu, wam nada wieczerom awtobusem na Warszawu". -"Nam nie nada na Warszawu, ale na Wrocław" - odpowiadam i odchodzę. Coś mi jednak zaczyna świtać, że ten autokar do Pragi jedzie jednak przez Polskę i to w dodatku przez Kraków, po czym dopiero dalej na czeską Ostrawę. Postanawiam więc jednak zagadać bezpośrednio z kierowcą, gdy autokar nadjedzie.
W oczekiwaniu na nasz autobus siadamy w dworcowej knajpce popijając kawę. Czas ten Asia wykorzystuje m in. na pstrykanie fotek sytuacyjnych (zdjęcie 1). W pewnym momencie zauważamy naszych Japończyków (widzianych przez nas wczoraj na hotelowym tarasie) sunących do busa jadacego do Lwowa o 9.45
.
Kilka minut przed dziewiątą na peron przy naszej "kaiwarence" zajeżdża autokar do Pragi. Od razu idę do kierowcy: - "My choczem w Lwiw" mówię. A on na to krótkie "niet". -"Paczemu niet?"- pytam - "wy idete czerez Lwiw!". Kierowca powtórzył mi więc to samo, co kasjerka w okienku - że to autobus międzynarodowy i na trasę krajową pasażerów nie zabiera się. "Jesli tak, to skażite mienia, czerez Polszu idete?" - pytam. On na to, że tak, ale i tak można jechać tylko do Czech, bo to autokar tranzytowy, bez prawa postojów w Polsce. Więc jeszcze z czystej ciekawości pytam, którędy on przez tą Polskę jedzie, na co pada odpowiedź: "Korczowa, Rzeszów, Kraków, Katowice, Wrocław". Wrocław? No to by nam przecież najbardziej pasowało! Spoglądam na Asię - no przecież możemy sobie ostatecznie tym razem darować ten Lwów. Ja już byłem tam dwa razy, żona raz... . -"Nie da rady?" -"Niet".
Po chwili jednak kierowca oddala się i idzie do okienka, położonego na tyłach dworca. Wkrótce wraca z jakąś panią, która chyba, o ile pamiętam na identyfikatorze miała napisane "kierownik zmiany". -"Wy chocieli w Lwiw, ili w Polszu?" - pyta. -"Najłutsze nam w Polszu, no możet byt i do Lwiwa". Kobieta odwraca się i chwilę jeszcze rozmawia z kierowcą, po czym mówi - "No w Polszu nie lzia. Nam nie nada tam kartoczek prodawat' ". Nagle wpadam na genialny pomysł - nie można do Poski, to jedziemy do Czech!
-"Gdzie tam na trasie jest pierwszy przystanek w Czechach?". -"Liberec". -"No to dawaj!". Patrzę na zegarek - jest trzy po dziewiątej (9.05 odjazd!) więc biegiem za kobietą do okienka na tyłach dworca. I tak, jak tu zwykle w kasach trzeba czekać, prosić się o informację itp., tak nagle okazuje się, że w tym okienku już czekają jakieś dwie dodatkowe panie i jakiś facet: -"Dawaj, bystriej" - krzyczy do babki, która w pośpiechu drukuje nam bilety do Liberca. -"Skolka?" - pytam - kiedy nagle okazuje się, że nie mam wystarczającej ilości hrywien. -"A ewro u tiebia jest?" - pyta facet. -"Jest" odpowiadam. -"A po skolka siewodnia ewro?" - pyta mnie. Na szczęście ostatni raz wczoraj wymieniałem, więc znam kurs, który podaję facetowi. Ten na to "dobra, to dawaj, obmieniom!". Wyciagam więc portfel, a tu - prawie nic, resztę euro ma Asia, więc ja znów biegiem z plecakiem do autobusu i już z dala krzyczę: - "Dawaj mi 50 euro!". Otrzymawszy je biegnę z powrotem. Tam facet łapie je i migiem przelicza należne mi hrywny. "Kierowniczka zmiany" stoi przy mnie i poklepując mnie po ramieniu powtarza w kółko: "budiet charaszo, budiet charaszo!" ( w tym całym zamieszaniu to chyba oni byli bardziej przejęci, nam aż tak na tym akurat rejsie nie zależało). Otrzymuję w końcu dwa bilety do Liberca i należną resztę w hrywnach, po czym biegnę do autobusu. Zajmuję miejsce koło Asi, kiedy wpada jeszcze do środka "kierowniczka" i wręczając mi jeszce jakieś pare hrywien reszty, które ponoć mi się należały, jeszcze raz przeprasza za zamieszanie i życzy nam szcęścia. Jesteśmy bardzo mile zaskoczeni; wyobrażacie sobie coś takiego na naszym PKS-ie?
![]()
W końcu z kilkuminutowym opóźnieniem spowodowanym naszymi kombinacjamiruszamy w drogę. Przez Skałę Podolską, Czortków i Tarnopol podążamy do Lwowa. W tym mieście jesteśmy ok. godziny 14-tej i od razu kierujemy się na autobusowy dworzec stryjski (po drodze udaje mi się jeszcze uchwycić aparatem budujący się stadion we Lwowie - zdj. 2). Na stryjskim wsiada dosyć dużo osób, jeszcze chwila "przepychanek" związanych z zajmowaniem miejsc i ruszamy dalej. Okazuje się jednak, że autobus nie rusza bezpośrednio na obwodnicę, ale jedzie jeszcze na dworzec kolejowy, gdzie dosiada się kolejna porcja pasażerów. Wreszcie, koło 15-tej wyjeżdżamy ze Lwowa. Jedziemy na przejście Krakowiec - Korczowa, a po drodze czas umila nam jakiś rosyjskojęzyczny serial (w sumie chcąc niechcąc oglądaliśmy tego z 10 odcinków
). Po dojechaniu do przejścia okazuje się, że panuje tam jak zwykle duży ruch. Ukraińcy odprawiają nas dosyć sprawnie, ale i tak trzeba czekać, aż polskie służby uporają się z kilkoma autokarami stojącymi przed nami. W końcu przychodzi nasza kolej i do autokaru wsiadają polscy celnicy. Trochę dziwią się, widząc między samymi ukraińskimi także dwa polskie paszporty. Jeszcze "kilka" minut świecenia latarkami po pokładzie i bagażniku, po czym szczęśliwie, po ok. 3 godzinach od przyjazdu ruszamy.
Dalsza podróż przebiega już sprawnie, robi się ciemno i za Rzeszowem zaczynam przysypiać (od czasu do czasu słysząc tylko początkową muzyczkę kolejnych odcinków serialu), kiedy nagle budzi nas nerwowy głos drugiego kierowcy: - przygotować paszporty, będzie kontrola! Patrzę przez okno i widzę, że w tym momencie skręcamy na leśny parking, na którym stoi już ukraiński autokar, który oczekiwał przed nami w Korczowej na wjazd do Polski; pasażerowie stoją w dwuszeregu na krawężniku, a po otwartym bagażniku autokaru hula pies. -No ładnie - mówię do Asi - popatrz jak "nasi" traktują naszych słowiańskich sąsiadów. Okazuje się, że zatrzymuje nas lotny patrol straży celnej. Zatrzymujemy się i do autobusu wchodzi "wopista". -"Paszporty na wizę!" - mówi głośno. Ukraińcy są zestrachani i posłusznie szybko otwierają paszporty. Kiedy strażnik dochodzi do nas, mówię do niego - "A ja nie mam wizy!". Trochę zbity z tonu bierze do ręki mój paszport. Za chwilę każą wszystkim wysiadać. Jesteśmy z Asią dosyć nabuzowani, ale staramy się nie wybuchnąć, żeby nie sprowokować odwetu tych panów na naszych ukraińskich współpasażerach. Pierwsza wychodzi Asia i od razu zagaduje do celnika: - "Wie Pan, a ja nie życzę sobie, żeby po moim plecaku łaził pies!". - "Wie Pani, Niemcy i Szwajcarzy też się nie cackają z takimi autokarami"- i zaraz komenderuje pasażerom: - "ustawić się w dwuszeregu na krawężniku!". -"Co nie znaczy, że musimy z nich brać przykład. Przecież wszyscy jesteśmy ludźmi!" - odpowiada Asia. Trochę zbity z tropu próbuje się od nas oddalić, ale Asia jeszcze pyta: - "ile to będzie trwało?". -"No jakieś 2 godziny". Wbrew komendzie o zbiórce przy autokarze odchodzimy w kierunku odległej ławki stojącej przy jakimś opuszczonym zajeździe, rzucając jeszcze na odchodne, że jesteśmy w swoim kraju i na pewno nie będziemy stawać na rozkaz na jakimś krawężniku.
Trzeba przyznać, że miejsce wybrane jest świetnie - noc, stary, opuszczony nieczynny zajazd, wokół las, nawet żadnego kibelka - przygodny kierowca na pewno się tu nie zatrzyma (zresztą chyba i tak nikt nie przejmuje się ciężkim losem naszych wschodnich sąsiadów w konfrontacji z polską władzą).
Jako się rzekło, odchodzimy. Asia wyciąga telefon i zaczyna dzwonić do mamy. - "Daj spokój" - mówię - "po co niepokoisz mamę. Będzie się niepotrzebnie martwić". Odkłada więc słuchawkę i siadamy. Nagle słyszymy i widzimy rejwach - każą ludziom wsiadać z powrotem! Wracamy więc szybko do autokaru, wsiadając słyszę jeszcze fragment rozmowy celnika z kierowcą, który poucza tego ostatniego: - "to wy zaprzepaściliście "pomarańczową rewolucję" i dlatego tak macie!". -"Nauczyciel się znalazł!" - mówię oburzony do drugiego kierowcy i zajmuję swoje miejsce. Asia wbiega ostatnia, bo wyrzucała jeszcze śmieci (w tej głuszy, jak się okazało był jednak śmietnik!). Ruszamy od razu, ale kierowcy każą jej zostać z przodu. -"Czy coś się stało? Coś źle powiedziałam?" - pyta wystraszona. - "Nie! wprost przeciwnie. Dzięki Pani nie musieliśmy tu stać!" i ściskają jej ręce. Osoby siedzące z przodu autokaru czynią zresztą to samo . -"Wiedzą Panowie" - ciągnie Asia - "ja wiem jak to jest. Pamiętam jak kiedyś dawno temu, jeszcze w latach dziewięćdziesiątych kiedy jechałam do Włoch, Austriacy zatrzymali autokar i wybrawszy do kontroli akurat mnie, kazali mi wyciągać przy wszystkich moje brudy z plecaka. Wiecie, to jest takie traktowanie ludzi jak..." - "Psów" - kończy kierowca.
. . .
Jeszcze w trasie, kiedy zatrzymujemy się na postój na przydrożnej stacji benzynowej, idziemy z Asią kupić coś do picia w stacyjnym sklepiku. Asia, otrzymując resztę zostawia kasjerowi zwyczajowy grosik mówiąc: - "To na szczęście" - i dodaje - "Wie Pan, wracam z takiego kraju, w którym na pożegnanie ludzie życzą sobie szczęścia".
- "To musi być jakiś cudowny kraj... " - odpowiada.



Odpowiedz z cytatem
Zakładki