Strona 4 z 5 PierwszyPierwszy 1 2 3 4 5 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 31 do 40 z 49

Wątek: Przez Pikuj, Borżawę, Negrowiec, Krasną, zakarpackie błota, Świdowiec do Kamieńca

  1. #31
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: Przez Pikuj, Borżawę, Negrowiec, Krasną, zakarpackie błota, Świdowiec do Kamieńc

    Don Enrico: Na wstępie przepraszam, że dopiero dziś odpowiadam, ale nie miałem przez weekend dostępu do komputera (wesele w rodzinie ).
    Dzięki bardzo za tak pochlebną opinię, ale wydaje mi się, że chociażby na tym forum (i nie tylko) jest sporo osób, które znają Karpaty Wschodnie znacznie lepiej ode mnie .
    Co do wyprawy, to przygotowywałem się dość dokładnie przed wyjazdem jeśli chodzi o szlaki, po których mieliśmy się poruszać, przede wszystkim mapy:
    -co do Bieszczadów Wschodnich to oczywiście mapa W. Krukara i "Użański Park Narodowy" Compassu
    -Borżawa: - ukraińska mapa "Miżhirskij Rajon" 1:75000 (nowszej polskiej bądź czeskiej chyba nie ma)
    -następne pasma (jak sama nazwa wskazuje) to oczywiście "Gorgany, Poł. Krasna, Świdowiec"
    -"Czarnohora" W.Krukara
    -oprócz tego przewodnik Bezdroży pt. "Ukraina Zachodnia"
    -no i oczywiście bardzo wiele można się dowiedzieć czytając relacje w wątku "Wschodni Łuk Karpat" na tym forum .
    Dużo daje też zapoznanie się z terenami, przez które ma się chodzić, oglądając je przed wyjazdem na zdjęciach satelitarnych, a najlepiej w połączeniu z programem odwzorowującym ukształtowanie terenu (np. Google Earth).
    A tak poza tym to od dawna interesuję się geografią, zwłaszcza wschodniokarpacką (nie był to nasz pierwszy wyjazd w te strony; oprócz tego byliśmy dwukrotnie w Rumunii w latach 2007 i 2010, a ja dodatkowo raz zahaczyłem o Karpaty Wschodnie w trakcie wycieczki na Ukrainę w 2006 roku), a historia to mój "konik" .
    Co do mojej profesji, to hmmm, zdaje się (sądząc po relacjach, które od dawna czytam z zapartym tchem na forum niniejszym), że jestem kolegą po fachu Buby .

    P.S. Dalsza część relacji już wkrótce (jak tylko starczy mi czasu).

  2. #32
    Kronikarz Roku 2011 Awatar buba
    Na forum od
    02.2006
    Rodem z
    Oława
    Postów
    3,646

    Domyślnie Odp: Przez Pikuj, Borżawę, Negrowiec, Krasną, zakarpackie błota, Świdowiec do Kamieńc

    Cytat Zamieszczone przez luki_ Zobacz posta
    [ że jestem kolegą po fachu Buby ]
    No nie mow!! jak na razie to w calym swoim zyciu spotkalam 1 osobe (slownie "jedną") "po fachu" ktora lubi jezdzic w gory na wycieczki dluzsze niz jednodniowe i to jeszcze na wschod. Milo wiedziec ze jest ich wiecej!

    Cytat Zamieszczone przez luki_ Zobacz posta
    [ A tak poza tym to od dawna interesuję się geografią, (...), a historia to mój "konik" ]
    tez mi sie zawsze marzylo studiowac geografie.. historia tez bym pewnie nie pogardzila ale rodzina odwiodla mnie od tego pomyslu... sama nie wiem czy dobrze sie stalo..
    Ostatnio edytowane przez buba ; 19-09-2011 o 16:30
    "ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną - cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam.. "

    na wiecznych wagarach od życia...

  3. #33
    Bieszczadnik Awatar tomas pablo
    Na forum od
    01.2009
    Rodem z
    pod karpacie
    Postów
    1,461

    Domyślnie Odp: Przez Pikuj, Borżawę, Negrowiec, Krasną, zakarpackie błota, Świdowiec do Kamieńc

    chyba ŻLE ...czasem nie warto słuchać rodziców !!!

  4. #34
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: Przez Pikuj, Borżawę, Negrowiec, Krasną, zakarpackie błota, Świdowiec do Kamieńc

    Cytat Zamieszczone przez buba Zobacz posta


    tez mi sie zawsze marzylo studiowac geografie.. historia tez bym pewnie nie pogardzila ale rodzina odwiodla mnie od tego pomyslu... sama nie wiem czy dobrze sie stalo..
    Ja z kolei dochodzę do wniosku, że chyba lepiej zajmować się tym hobbistycznie. Wtedy można np. jakiś ewentualny błąd merytoryczny w relacji na niniejszym forum wytłumaczyć brakiem profesjonalizmu .
    A co do "naszych" na szlaku, to cóż, wielu moich "ziomków" chodzi po górach, może nie we Wschodnich Karpatach poza granicami Polski, ale w naszych "Biesach" to już na pewno.
    Poza tym jeśli chodzi o szeroko pojęte zainteresowania tematyką górską i w szczególności bieszczadzką wśród "naszych" to np. mój kumpel z roku jest gitarzystą (i autorem muzyki do części kompozycji) jednego z bardziej znanych zespołów "górskich" młodszego pokolenia.

  5. #35
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: Przez Pikuj, Borżawę, Negrowiec, Krasną, zakarpackie błota, Świdowiec do Kamieńc

    DSCN1939.jpgDSCN1941.jpgDSCN1950.jpgDSCN1967.jpgDSCN1973.jpgDSCN1986.jpgDSCN1989.jpgDSCN1996.jpgDSCN1997.jpgDSCN2004.jpg
    Dzień 10:
    Pewnie zastanawiacie się, czemu nie zamieściłem w tytule mojej relacji również Czarnohory, skoro "zdobyliśmy" także Howerlę . Przyczyna jest prozaiczna - nie starczyło możliwych do wykorzystania liter w tytule mojej opowieści i z czegoś trzeba było zrezygnować. Wybór padł na Howerlę, bo parafrazując Encyklopedię Staropolską "Howerla, jaka jest każdy widzi",a takie zakarpackie błota już nie...
    Ale do rzeczy: Ponieważ z Jasini jest na główny grzbiet Czarnohory dosyć daleko, w każdym razie na tyle daleko, że ciężko było by "obrócić" w dwie strony w jeden dzień, poważnie rozważaliśmy możliwość podjechania jakimś "taxi" gazikiem np. do Koźmieszczyka u podnóży Howerli, gdy tymczasem niespodziewanie nadarzyła sie zupełnie inna okazja. Podczas rozmowy z czeskimi turystami z naszej turbazy jeszcze podczas wycieczki na Bliźnicę okazało się, że następnego dnia także oni wybierają się na Howerlę i jeśli chcemy, to możemy się z nimi zabrać. Dwa razy nie trzeba było nam tego powtarzać, tak więc umówiliśmy się, że będziemy na nich czekać następnego dnia rano przed turbazą.
    Jak się umówiliśmy, tak zrobiliśmy. Szczerze mówiąc przekonany byłem, że skoro Czesi "szturmują" Howerlę całą grupą, to będziemy jechać, zapewne gruzawikiem do najbliższego z Jasini punktu startowego, czyli właśnie do Koźmieszczyka. Tymczasem rano okazało się, że wsiadamy do autokaru i jedziemy na... Zaroślak! Czyli będziemy zdobywać Howerlę od strony północnej, czy też jak kto woli galicyjskiej lub dawnej - polskiej. Bardzo ucieszyło mnie, że będziemy mieli sposobność znaleźć się w tym tak niegdyś ważnym dla polskiej turystyki miejscu.
    W końcu ruszyliśmy z pewnym opóźnieniem (Czesi wymieniali jeszcze pieniądze) i przez przełęcz Jabłonicką zjechaliśmy do Worochty. W samej Worochcie zachowłao się jeszcze trochę przedwojennych polskich willi (a może i jeszcze starszych, z czasów galicyjskich), ale głównie dominują już nowe konstrukcje, często drewniane, zazwyczaj wielkich rozmiarów. Po drodze ucinam sobie pogawędkę z siedzącym obok mnie Czechem, który m in. wyjaśnia mi sekret niezmiennie dobrej kondycji ich 82-letniego przewodnika (o którym to panu wspomniałem w poprzednim odcinku mojej relacji) - otóż powodem jest to, jak twierdzi mój autokarowy sąsiad, że pozostawał on przez całe życie w stanie bezżennym . Czech trochę opowiada mi o swoich stronach rodzinnych, a w pewnym momencie zwraca się do mnie z pytaniem: "Kde se bydlujesz?", a widząc, że nie bardzo rozumiem dopytuje jeszcze "Bydlo - Twoje bydlo?". Jakie "bydło" myślę sobie, kiedy dociera do mnie w końcu, że pyta mnie o miejsce zamieszkania .
    Tymczasem przed Zaroślakiem w Zawoleji zatrzymujemy się przy szlabanie. Okazuje się, że od tego roku pobierane jest myto w wysokości 20 hrywien od osoby! (ponoć do zezłego roku były to 2 hrywny). Cóż, płacimy wszyscy i jedziemy dalej.
    Z Zawoleji do Zaroślaka jedziemy chyba z godzinę - nasz autokar ledwo sobie daje radę na kamienisto - szutrowej nawierzchni, zwłaszcza na wąskich zakrętach pod górkę, a kiedy łapiemy przechył, bywa nieprzyjemnie. W końcu docieramy do Zaroślaka i ludzie biją kierowcy brawo.
    Jeszcze podczas jazdy, kiedy oglądam swoją mapę Czarnohory, współpasażerowie, zorientowawszy się, że jest dość dokładna fotografują ją (dysponują bowiem tylko kserówkami jakiś map ukraińskich nienajlepszej jakości).
    Ponieważ zrobiła się już godzina jedenasta, czeski przewodnik proponuje, że zejdą z Howerli w to samo miejsce ( w wersji pierwotnej mieliśmy isć do Łuhów, gdzie też miał podjechać nasz autokar). Słysząc to postanawiamy się odłączyć i zejść z Howerli na Koźmieszczyk - powinniśmy mieć jeszcze wystarczająco dużo czasu, żeby przed zmrokiem dotrzeć do Jasini. Ponieważ czas nas trochę goni, postanawiamy bezzwłocznie ruszyć w trasę - zresztą okolice Zaroślaka to nic ciekawego - pełno straganów z bananami, snickersami i innymi przysmakami.
    Szlak na Howerlę jest zupełnie odmienny od reszty tras, po jakich przyszło nam wędrować do tej pory na Ukrainie - przede wszystkim jest starannie wyznakowany i pełno na nim ludzi (Ukraińcy chyba za swój honor poczytują sobie chociaż raz w życiu wejście na najwyższy szczyt swojego kraju). Z dwóch możliwych najkrótszych tras na wierzchołek Howerli my wybieramy wersję przez Małą Howerlę, czyli po dawnej granicy. Po krótkim czasie, wędrując lasem faktycznie dochodzi się do miejsca, gdzie przed wojną przebiegała polsko- czechosłowacka granica (zachowało się na tym odcinku kilka słupków). Wędrując wzdłuż niej wyraźną scieżką wspinamy się najpierw bardzo stromo na Małą Howerlę, by po ok. pół godziny zdobyć główny wierzchołek. Na samym szczycie i w jego okolicach tłok nieopisany (tłok porównywalny z naszym Giewontem, chociaż na tym ostatnim nie byłem ze dwadzieścia lat, może coś się zmieniło ) - wycieczki czeskie, polskie i przede wszystkim pełno Ukraińców. Jak na najwyższy szczyt Ukrainy przystało jest on "przyozdobiony" godnie - dwa "tryzuby" ( w tym jeden stojący, jeden wymalowany na kamieniu), oprócz tego obelisk i metalowy słup, na którym wiszą strzępy ukraińskich flag (flagi porwane przez wiatr). Widoczność tego dnia jest równie piękna, jak poprzedniego - znowu podziwiamy w całej okazałości najbliższe pasma rumuńskie, a także Gorgany i resztę grzbietu Czarnohory.
    Po krótkim odpoczynku i pstryknięciu niezliczonej ilości zdjęć ruszamy w dół, początkowo w kierunku na Pietros, by po chwili po zejściu na przełęcz odbić w pawo na wyraźną drogę prowadzącą w kierunku Koźmieszczyka. Pierwszy odcinek idący grzbietem jest bardzo widokowy - można podziwiać do woli groźne zbocza zostającej coraz dalej za nami Howerli. Po wejściu w las droga staje się bardziej kręta i miejscami stroma, by w końcu doprowadzić na dno doliny w rejonie Koźmieszczyka (w porównaniu do trasy z Zaroślaka szlak ten jest o wiele mniej "zaludniony"). Tam też spotykamy grupę turystów ukraińskich z Kijowa, którzy pytają nas o drogę na Pietrosa. Kiedy dowiadują się, że jestesmy z Polski od razu jeden z nich zachwyca się: "Polsza - Ukraina, Euro 2012!" Ci turyści, w odróżnieniu od większości pędzących na Howerlę od strony Zaroślaka (na której to trasie królują klapki, adidaski, a nawet szpilki) są porządnie turystycznie wyekwipowani (ciekawe, że spotykając kogoś na Ukrainie, kto ma porządne buty górskie, dobry plecak i ogólnie ekwipunek turystyczny na poziomie, zawsze okazywało się, że jest z Kijowa; chyba tylko w tym mieście istnieje coś w rodzaju "klasy średniej", bo pozostali turyści spotykani w górach albo mieli "sprzęty turystyczne" w opłakanym stanie - niestety, widać, że ludzie tam "groszem nie śmierdzą", albo wręcz przeciwnie - wszystko nowe, drogie, błyszcące - aczkolwiek byli to bardziej tacy "turyści" dolinno- szosowi ).
    Od Koźmieszczyka zaczął się 9-cio kilometrowy płaski odcinek szlaku, prowadzący szeroką drogą jezdną dnem doliny. Szczerze mówiąc liczyliśmy na to, że uda nam się z kimś po drodze zabrać, ale na całym odcinku do Lazeszczyny przejechały najwyżej dwa, "zapakowane" całkowicie gaziki. Po drodze mijaliśmy jeszcze źródełko, które wg. mapy Krukara miało być mineralnym i faktycznie, było - lecz o intensywnym zapachu zgniłych jaj (prawdopodobnie źródło siarkowe), więc z napełnienia pochodzącą z niego wodą naszych butelek zrezygnowaliśmy .
    W końcu, po przebrnięciu tych dziewięciu kilometrów dotarliśmy do szlabanu w Lazeszczynie. I tu niespodzianka - w kierunku przemęczonych całodzienną trasą turystów (czyli do nas) ze strony strażnika pilnującego tego miejsca pada pytanie, czy zapłaciliśmy za wstęp na Howerlę! Kiedy opdpowiadamy, że tak, że zapłacilismy po dwadzieścia hrywien, zaprasza nas do środka, jeszcze raz upewnia się, że opłata została uiszczona (nie wiem, czy chciał jeszcze coś dodatkowo wyłudzić, czy tylko tak pytał) i spisuje nasze nazwisko (przy okazji zobaczyłem, że na stole, obok telefonu i grubej księgi wejść- wyjść leży sobie rozłożona mapa Czarnohory ... reprint przedwojennej polskiej WIG-ówki! ).
    Uwolniwszy się w końcu od "nadgorliwego" strażnika ruszamy dalej, już nie lasem, ale wśród pierwszych zabudowań Lazeszczyny. Robi się już całkiem późno, a przed nami jeszcze szmat drogi do Jasini. Postanawiamy więc intensywnie łapać stopa - każdego jaki się nadarzy. Ale niestety nienadarza się nic - czasem tylko pzrzejeżdża zaprzężona w konie furmanka. W końcu zatrzymuje się pan jadący małą półciężarówką. Ponieważ fotel w kabinie jest już przez kogoś zajęty, proponuje nam miejsce na pace - z czego oczywiście bez wahania korzystamy. Muszę przyznać, że jazda na skrzyni po wyboistej ukraińskiej drodze to ciekawe doznanie, aczkolwiek dyskomfort rekompensują nam wieczorne widoki na pozostawioną daleko w tyle Howerlę i Pietrosa. Po wjechaniu na drogę główną kierowca naszej "furki" zatrzymuje się i pyta, dokąd dokładnie chcemy się dostać. Kiedy mówię, że do "Edelweisa" oferuje podwiezienie. Umawiamy się więc na 20 hrywien i w drogę. Do Jasini pozostało już tylko kilka kilometrów, ale oczywiście najwyraźniej nie mogło być tak, żeby nic już tego dnia się nie wydarzyło, bo po chwili pojawia się za nami duży biały autokar ... na rejestracji czeskiej . Po chwili rozpoznajemy siedzących w nim "naszych" Czechów. Machamy i oni też w końcu nas rozpoznają. Ich kierowca głośno trąbiąc wyprzedza naszą furkę, a Czesi robią nam zdjęcia.
    W końcu zajeżdżamy naszym "taxi" pod same drzwi turbazy. "Obciach" kompletny - wszyscy rozpoznają nas i się śmieją - pani siedząca w barze obok turbazy, gdzie poprzedniego dnia się stołowaliśmy, nasza gospodyni z "Edelweisa" również (jak do tej pory była na dystans, teraz też próbuje, ale widocznie nie może powstrzymać śmiechu), a nasi czescy współwycieczkowicze pytają jeden przez drugiego "jak się jechało tą taksówką?".
    Ciężko było się nam uwolnić od ich towarzystwa i pytań o to, jak sobie załatwiliśmy taki środek transportu, na szczęście wszyscy w końcu udali się na kolację, którą mieli zamówioną w "Edelweisie".
    Tego wieczora niestety przyszło nam się już żegnać z Karpatami - następnego dnia rano mieliśmy autobus do Kamieńca...
    c.d.n.
    P.S. Zdjęcia z tego dnia:
    1) przedwojenny słupek graniczny pod Małą Howerlą
    2) widok ze szlaku w kierunku Howerli
    3) Na Małej Howerli: pamiątkowa płyta chłopaka i dziewczyny, którzy zginęli na szlaku 1.01.2009
    4) na szczycie Howerli
    5) widok ze szczytu na Pietrosa
    6) Howerla ze szlaku na Koźmieszczyk
    7) duża rzecz, a cieszy
    8 ) jazda na "pace"
    9) Howerla i Pietros widziane z "furki"
    10) wreszcie pod turbazą
    Ostatnio edytowane przez luki_ ; 20-09-2011 o 14:58

  6. #36
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: Przez Pikuj, Borżawę, Negrowiec, Krasną, zakarpackie błota, Świdowiec do Kamieńc

    DSCN2008.jpgDSCN2012.jpgDSCN2018.jpgDSCN2021.jpgDSCN2022.jpgDSCN2023.jpgDSCN2025.jpgDSCN2026.jpgDSCN2027.jpgDSCN2123.jpg
    Dzień 11 i 12:
    Ponieważ tego dnia opuszczamy już Karpaty, w zasadzie wypadało by zakończyć też relację na forum niniejszym, które dotyczy przecież jak sama nazwa wskazuje wschodniego łuku Karpat. Trudno jednak tak przerwać opowieść w Jasini i pozostawić czytelników w niepewności co się dalej wydarzyło, tym bardziej, że do końca tej relacji zostało już bardzo niewiele.
    Ale wracając do tematu: Zgodnie z tym, co wcześniej planowałem o 8.25 rano mieliśmy z Jasini autobus relacji Sołotwino - Kamieniec Podolski ( być może komuś przyda się w przyszłości ta informacja, jeśli chciałby wędrując po Wschodnich Karpatach zahaczyć też w drodze powrotnej o Kamieniec; celowo piszę "we Wschodnich Karpatach" a nie "w ukraińskich Karpatach", ponieważ np. również Ci, którzy wędrują sobie po rumuńskim Maramureszu mogą mieć to połączenie na uwadze i zamiast wracać bezpośrednio z Sołotwina pociągiem do Lwowa, może wybiorą wariant przez Kamieniec).
    Tak więc rano kupujemy w kasie na przystanku autobusowym bilety i wsiadamy do autobusu, który punktualnie o czasie odjeżdża z Jasini. I znów, tak jak dnia poprzedniego przejeżdżamy przez przełęcz Jabłonicką (Tatarską), tym razem omijając jednak Worochtę i drogą główną kierując się na Jaremcze. Pogoda znów dopisuje i po porannych chłodach w autokarze robi się powoli gorąco.
    Za Jaremczem kierujemy się na Kołomyję, po czym za Śniatyniem mijamy granicę obwodów Iwano-Frankowskiego i Czerniowieckiego, czy też jak kto woli dawną polsko- rumuńską (w Śniatyniu przed budynkiem chyba urzędu miejskiego zauważamy jeszcze uszykowane pięknie flagi ukraińskie przeplatające się z polskimi - pewnie z okazji wizyty jakiejś "naszej" delegacji).
    W Czerniowcach nasz autokar krąży z dobrą godzinę po przedmieściach, po czym wtacza się w końcu na dworzec autobusowy. Między Czerniowcami a Chocimiem kilka razy zatrzymujemy się, by zabrać przygodnych pasażerów. I tu ciekawostka: wchodzący do autobusu podróżni już nie dziękują kierowcy zwyczajowym ukraińskim "diakuju" tylko rosyjskim "spasiba". Cóż, w międzyczasie przejechaliśmy kolejną niewidzialną granicę - tym razem dawną Cesarstwa Austro-Węgierskiego i Imperium Rosyjskiego. Język rosyjski jest używany na tych terenach równie często, jak ukraiński (czasami nie wiemy nawet, którm z tych języków posługuje się nasz rozmówca, prawdopodobnie większość jak to się brzydko nazywa "chachłaczy", czyli używa mieszanki języków ukraińskiego i rosyjskiego.).
    Za Chocimiem przekraczamy w końcu most na Dniestrze, mijając z kolei granice obwodów Czerniowieckiego i Chmielnickiego, czyli przedwojenną granicę rumuńsko - radziecką, a jescze wcześniejszą I Rzeczpospolitej i Hospodarstwa Mołdawskiego, uzależnionego od Turcji (można powiedzieć granicę polsko - turecką). Żeby więcej nie utrudniać napiszę po prostu - wjeżdżamy na Podole .
    Muszę się tu zwierzyć, że zupełnie inna myśl zaprzątała mnie w tamtym momencie - otóż mój pierwotny, chytry plan zakładał, że po zwiedzaniu Kamieńca następnego dnia udamy się nocnym pociągiem sypialnym do Odessy, po czym po kąpieli w morzu Czarnym i zwiedzeniu centrum tego miasta ruszymy kolejnym nocnym pociągiem, tym razem z powrotem - do Lwowa. Tym sposobem, oszczędzając na dodatkowych noclegach miałem zamiar upiec kolejne "pieczenie na jednym ogniu". Ponieważ, jak wiadomo, na ukraińskich kolejach są kłopoty z dostępnością biletów, w celu zrealizowania tego planu mieliśmy zamiar udać się bezpośrednio po dojechaniu do Kamieńca na dworzec kolejowy, aby od razu zakupić bilety - na dzień następny relacji Kamieniec - Odessa, oraz na kolejny - Odessa - Lwów. Tak też robimy, gdy nasz autobus, jakieś 1.5 godziny przed czasem wjeżdża do Kamieńca. Do "Że-De Wokzału" (jak tu z rosyjska nazywają mieszkańcy dworzec kolejowy) nie jest daleko. Dworzec jest ogromny (jak na tak niewleką, a zwłaszca z aż tak niewielką liczbą połączeń miejscowość), w stylu chyba "chruszczowowskim", z marmurowymi posadzkami. Kierujemy się od razu do kasy. Pani w kasie jest niestety typu, jak to się kolokwialnie mówi "bez kija nie podchodź". Z wielką niechęcią udziela odpowiedzi na temat dostępności miejsc w pociągach, udeje, że nas nie rozumie i każe sobie napisać o co nam chodzi na kartce (!). Z wysiłkiem rysuję więc "bukwy" (oj, łatwiej się mówi, niż pisze, zwłaszcza jak od szkoły średniej nie używało się cyrylicy), po czym dowiaduję się, że z Kamieńca na jutro, owszem zostały jeszcze, ale z Odessy do Lwowa na czwartek miejsc nie ma. Postanawiemy na razie odłożyć więc sprawę "ad acta" i przyjść tu ponownei jutro - może coś się zmieni.
    W niewesołych humorach opuszczamy dworzec i wsiadamy do pierwszej-lepszej marszrutki, jaka podjeżdża. Jadąc do Kamieńca nie sprawdzałem nawet, jakie są tu możliwości noclegowe, pamiętam jednak z przewodnika, że jakiś hotel jest zdaje się na ulicy Łesi Ukrainki. Prosimy więc kierowcę, żeby wysadził nas możliwie najbliżej tego miejsca. Na szczęście okazało się, że przejeżdża w pobliżu tej ulicy i kiedy wysiadaliśmy - wskazał nam kierunek. Szczerze mówiąc nie miałem pojęcia, czy dobrze robimy wysiadając w upale, z plecakami w tym miejscu, gdy nie miałem pewności czy cokolwiek znajdziemy do spania i czy moja pamięć co do hotelu mnie nie myli.
    Ruszamy jednak we wskazanym kierunku i po kilkudziesięciu metrach, na rogu ul. Łesi Ukrainki faktycznie, jest! Na sporym terenie położonych jest kilka budynków, a nad bramą prowadzącą do tego wszystkiego zachęca napis "Hotel Gala". Pędzimy więc do recepcji, w której otrzymujemy klucze od pokoju typu "ekonom" - jak się okazało był to dory wybór, ponieważ pokój ten położony był na piętrze w osobnym drewnianym budynku, na którego parterze mieściła się sauna, a nam z góry dawał możliwość podziwiania całego kompleksu hotelowego (szczególnie, kiedy wieczorem z winkiem zasiadaliśmy na tarasie).
    Ponieważ jeszcze przed wieczorem tego dnia chcieliśmy przejść się na stare miasto i zjeść jakąś (po "odchudzającym" pobycie w górach ) porządną kolację, najchętniej z widokiem na zamek, niezwłocznie opuszczamy więc hotel. Jako że ja już byłem raz w Kamieńcu (2006 rok) jestem więc przekonany, że wiem jak stąd dostać się na starówkę. Ruszamy więc jak mniemam, w kierunku nowego mostu, kiedy orientuję się, że nasza ulica całkiem niespodziewanie "wyrzuca nas" w jak się okazało przeciwnym kierunku. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, dzięki temu idąc "na skróty" trafiamy na fajnie położony w parku na skarpie Smotrycza taras z widokiem na południową część starego miasta z koszarami de Wittego na pierwszym planie. Trochę klucząc parkiem, dochodzimy w końcu do nowego mostu, którym nad fascynującym skalistym jarem Smotrycza przeprawiamy sie do starego miasta. Ponieważ jest już dosyć późno, przemykamy tylko wzdłuż katedry (zwiedzanie zostawiamy sobie na jutro) i mijając ratusz polski i kościół Trynitarzy dochodzimy do mostu tureckiego prowadzącego na twierdzę. Widok stąd zapiera dech w piersiach - nad przepaścią, otoczony z trzech stron zakręcającą w tym miejscu rzeką Smotrycz stoi sobie zamek, o wyglądzie zupełnie jak z bajki (chciało by się nawet powiedzieć "Disneyland" ). Ponieważ przy wejściu na most turecki znajduje sie knajpa z widokiem na fortecę, nie możemy sobie odmówic tej przyjemności i siadamy tam na kolację. Część tego lokalu położona jest na otwartym powietrzu, za daszek "robią" tylko płożące się na specjalnym ruszcie winogrona. Kiedy siadamy, okazuje się, że przy sąsiednim stoliku zajmują miejsca czterej mężczyźni, z których jeden, wyraźnie już podchmielony, przez cały czas gada, pozostali trzej jedynie go słuchają i odpowiadają tylko, gdy tamten ich wyraźnie o coś zapyta. Ponieważ dzisiaj jest wigilia obchodzonego uroczyście na całej Ukrainie dnia niepodłegłości (24 sierpnia) - i to nie byle jaka rocznica, bo okrągła dwudziesta - facet z sąsiedniego stolika sili się na jakieś okolicznościowe mowy, ale że jest już solidnie wcięty, przeradza się to trochę w bełkot (szczerze mówiąc to ochrzciliśmy go w myślach "kierownikiem kołchozu", sądząc po jego powierzchowności i protekcjonalnym tonie do pozostałych trzech współbiesiadników, na pewno jego podwładnych). Jeden z jego współtowarzyszy stołu pali cały czas nerwowo papierosa i co chwila wychodzi, sprawdzić, jak sam mówi, czy samochód , którym przyjechali, jeszcze na pewno stoi . Muszę przyznać, że "kierownik" jest jednak bardzo pocieszny i kilka razy próbuje też coś do nas zagadać, do mojej żony, najwyraźniej widząc, że nie jeteśmy miejscowi, zwracając się przez "madame" . Na koniec biesiady zamawia jeszcze szampana, którym wznosi toast za "Dien Nezależnosti", a po szampanie domawia jeszcze dla każdego po ... czekoladzie ( przypomniałem sobie dzięki temu, że tu na wschodzie ciągle w modzie jest zamawianie na deser w restauracji zamiast ciastka bombonierki bądź czekolady właśnie). Nasi sąsiedzi jeszcze ucztują, kiedy my wychodzimy.
    Ponieważ słońce właśnie zachodzi za twierdzę, robimy pare fotek, po czym ruszamy w drogę powrotną do naszego hotelu. Po drodze, już poza obrębem starego miasta, w dzielnicy "nowy plan" wstępujemy na chwilę do sklepu i pytamy, czy nie ma stąd jakiejś maszrutki w potrzebnym nam kierunku. Pani sklepowa odpowiada, że co prawda jest, ale jeździ rzadko, można więc śmiało iść pieszo, bo po drodze jest jeszcze ogród botaniczny i ogólnie jest "szczo posmatrit". Zbudowani postawą pani sklepowej ruszamy więc pieszo, po drodze mijając faktycznie bramę ogrodu botanicznego (nie wiedziałem, że coś takiego w Kamieńcu istnieje) i szereg ciągnących się wzdłuż ulicy budynków z przełomu XIX i XX wielku, przeważnie parterowych, bardzo charaktaerystycznych dla prowincjonalnych miast rosyjskiego imperium.
    Następnego dnia po śniadanku, które w hotelu "Gala" jest w cenie (och, co za cudowna odmiana po turystycznych serkach topionych), ruszamy znów w kierunku starego miasta. Dziś jest dzień niepodległóści Ukrainy, i już po drodze widać w wielu miejscach przygotowania do tego święta. Wchodząc na nowy most naszym oczom ukazuje się kierujący się w naszą stronę pochód, z wielką ukraińską flagą, na którego czele suną na nas Kozacy. Orkiestra, która pochodowi towarzyszy, rypie na całego pieśń "Nalewajmy bracia" znaną m in. z filmowej wersji "Ogniem i Mieczem" ( http://www.youtube.com/watch?v=542XpqBy4kY - to tak dla przypomnienia, o co mi chodzi; gdyby jednak zamieszczenie tego linka było niezgodne z regulaminem forum, proszę niniejszym moderatora o usunięcie go). Staje mi natychmiast przed oczami ów filmowy obraz, kiedy kozackie zastępy pod wodzą Chmielnickiego szły prosto na polski obóz pod Żółtymi Wodami i robi mi się trochę nieswojo. Kiedy jednak dochodzimy do czoła pochodu, okazuje się, że wielką flagę Ukrainy niosą poprzebierane w stroje ludowe dzieci, a idący za nimi kozacy wyglądają (gdyby nie strój) jakby przed chwilą wstali od biurka .
    W pierwszej kolejności udajemy się na zwiedzanie katedry, przed którą stoi minaret - "pamiątka" z czasów tureckich (kiedy w 1672 roku Turcy zajęli miasto, zamienili katedrę w meczet, dobudowując minaret; warunkiem przekazania Kamieńca Polsce z powrotem w wyniku pokoju Karłowickiego było m in. pozostawienie tego minaretu, ale nasi sprytni przodkowie wybrnęli z tego tak, że na szczycie umieścili figurę Matki Boskiej). Po zwiedzeniu katedry ruszamy na zamek. Po drodze mija nas wycieczka z Polski, do której, naszym starożytnym z żoną zwyczajem (wstyd się przyznać, ale czasem zdarza się nam tak postąpić ), na chwilę się dołączamy, ponieważ jednak jej przewodnik opowiada głównie jakieś "bajki z lasu" ruszamy sami dalej.
    Po zwiedzeniu twierdzy jedziemy marszrutką na Że-De-Wokzał, dowiedzieć się, czy coś nie zmieniło się z dostępnością biletów na pociąg z Odessy do Lwowa. Na miejscu okazuje się, że niestety, miejsc brak (moglibyśmy ryzykować jazdę z Kamieńca do Odessy, bo zazwyczaj przed samym odjazdem są jakies zwroty i w końcu bilet zazwyczaj się dostanie, ale ponieważ musimy po weekendzie wracać do pracy, nie możemy sobie jednak za barzdo na takie ryzko pozwolić). Wracamy więc podłamani do hotelu, po drodze zastanawiając się, co robić. Możemy jeszcze dziś jechać popołudniowym autobusem do Lwowa, ale ponieważ dociera on na miejsce dopiero po 22-giej, odstrasza nas myśl o szukaniu po nocy noclegu. Postanawiamy więc jeszcze na jeden nocleg zostać w Kamieńcu i następnego dnia ruszyć do Lwowa porannym autobusem. Wracamy więc do hotelu, po czym po raz drugi tego samego dnia udajemy się na stare miasto. Tym razem wybieramy jednak miejsca mniej uczęszczane turystycznie, czy też jak kto woli "niekomercyjne". Snujemy się trochę bocznymi uliczkami wzdłuż dawnych murów miejskich, oglądając jak wygląda zagospodarowywanie zniszczonej przestrzeni starego miasta "made in Ukraine". Otóż w niektórych miejscach pojawiają się, otoczone jak to tutaj w modzie wysokimi płotami, wille - sądząc po gabarytach - jakichś ukraińskich bogaczy. Na szczęście nie wszędzie tak jest - niektóre stare uliczki, wykładane "kocimi łbami" ominął ten los, nic się na nich od dawna nie zmieniło i dzięki temu są dalej urokliwe. Idziemy więc na tyłach rynku ormiańskeigo w kierunku zachowanej dzwonnicy ormiańskiej, a następnie na dół, w kierunku zrujnowanych koszar de Wittego. Po drodze mija się zaciszne zaułki, stare domki oplecione winem, a na niewielkich placykach nawet blaszane "magaziny" jakby żywcem przeniesione z jakiejś karpackiej wioski. Jakże inny jest ten Kamieniec od tego pozostawionego na górze - z nowymi hotelami, straganami, willami bogaczy i całym tym hałasem ulicznym. Robimy sobie rundkę dookoła miasta i idąc ciągle wzdłuż dawnych murów dochodzimy na przeciwległy jego kraniec - do baszty Batorego. Po drodze zaczepia nas pewna zgarbiona staruszka, wyglądająca na obłąkaną i pyta, czy nie widzieliśmy jej syna. Odpowiadamy, że nie i staramy się oddalić, ale staruszka, widząc, że jesteśmy "zamiejscowi" pyta skąd pochodzimy. "Z Polszy" - odpowiadam. -"O z Polszy! Moj dieduszka iz takiego naroda, kotory żywiut mieżdu Polszu a Giermańcami". "Jaki naród między Polską a Niemcami, o co jej chodzi?" zastanawiam się i przed oczami stają mi Serbowie Łużyccy, kiedy babcia przypomina sobie: "Uże znaju, Ślązacy!" . Opowiada nam jeszcze o swoich problemach z synem, którego szuka milicja, o astrologii, którą zainteresowała się w czasach Gorbaczowa i pewnie jeszcze o wielu innych rzeczach, których niestety nie rozumiemy. Ponieważ robi się późno, a my chcemy jeszcze coś zjeść, udaje się nam wreszcie pożegnać tą ciekawą, aczkolwiek nieszczęśliwą osobę i udajemy się na kolację, po czym wracamy do hotelu.
    Wieczorkiem wychodzimy sobie jeszcze na piwko do hotelowej knajpki na wolnym powietrzu, kiedy w pewnym momencie zwracją naszą uwagę nietypowi goście siadający przy sąsiednim stoliku. W tym miejscu mała retrospekcja - na początku naszego pobytu na Ukrainie zastanawialiśmy się z żoną, czy docierają tu gdzieś Japończycy. Ja doszedłem do wniosku, że pewnie bywają w Kijowie, Odessie, może we Lwowie. A tymczasem właśnie dziś okazało się, że docierają też do Kamieńca Podolskiego, a nawet siadają przy stoliku obok .
    Z biegiem wieczoru nasza knajpa coraz bardziej się zaludnia - wielu miejscowych postanowiło właśnie tutaj świętowac dzień niepodległości Ukrainy. Nasz ostatni dzień w Kamieńcu kończy pokaz sztucznych ogni, puszczanych późnym wieczorem z okazji dwudziestej rocznicy uzyskania przez Ukrainę niepodległości.
    A jutro - niestety już nasz ostatni dzień w tym pięknym kraju...
    c.d.n.
    P.S. Zdjęcia z Kamieńca:
    1) widok z tarasu nad Smotryczem na stare miasto
    2) twierdza zachodzącego słońca
    3) takim głębokim i groźnym jarem Smotrycza otoczony jest stary Kamieniec
    4) pochód z okazji dnia niepodległości
    5) dzieci niosą flagę...
    6) ...a za nimi ciągną kozacy
    7) brama tryumfalna do katedry...
    8 ) ...i jej fragment z napisem ku czci króla Polski Stanisława Augusta Poniatowskiego
    9) katedra kamieniecka od strony bramy...
    10) ...i od strony murów

  7. #37
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: Przez Pikuj, Borżawę, Negrowiec, Krasną, zakarpackie błota, Świdowiec do Kamieńc

    DSCN2040.jpgDSCN2042.jpgDSCN2048.jpgDSCN2050.jpgDSCN2053.jpgDSCN2054.jpgDSCN2056.jpgDSCN2062.jpgDSCN2082.jpgDSCN2093.jpg
    c.d. zdjęć:
    11) tablica ku czci Jerzego Wołodyjowskiego przed katedrą
    12) nagrobek Laury Przeździeckiej w katedrze
    13) ratusz polski
    14) kościół trynitarski...
    15) ...za którym w stronę twierdzy sprowadza urokliwa uliczka
    16) powoli...
    17) ...wyłania się...
    18 )... twierdza w całej okazałości
    19) widok na stare miasto z wąskiego okienka na murach obronnych
    20) wracamy...

  8. #38
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: Przez Pikuj, Borżawę, Negrowiec, Krasną, zakarpackie błota, Świdowiec do Kamieńc

    DSCN2094.jpgDSCN2104.jpgDSCN2105.jpgDSCN2107.jpgDSCN2108.jpgDSCN2115.jpgDSCN2117.jpgDSCN2124.jpgDSCN2125.jpgDSCN2100.jpg
    c.d. zdjęć:
    21) ...przez rynek ormiański
    22) urokliwy zaułek
    23) kot kamieniecki
    24) ruiny budowli...
    25) ...przy wieży ormiańskiej
    26) dolny Kamieniec...
    27) ...jest cichy i urokliwy
    28 ) baszta Batorego...
    29) ...i jej fragment z napisem ku czci fundatora
    30) jutro Ukrainy

  9. #39
    Bieszczadnik
    Na forum od
    03.2011
    Rodem z
    Wrocław
    Postów
    231

    Domyślnie Odp: Przez Pikuj, Borżawę, Negrowiec, Krasną, zakarpackie błota, Świdowiec do Kamieńc

    DSCN2134.jpgDSCN2137.jpg
    Dzień 13 (ostatni): Powrót, czyli o tym, jak Asia została bohaterem narodowym Ukrainy (a przynajmniej czterdziestu osób w autobusie ).

    Dosyć wcześnie rano ruszamy z hotelu na dworzec autobusowy. Autobus do Lwowa jest co prawda o 9.45, ale zawsze lepiej byc wcześniej (jak by nie było biletów, miejsc itp.), ale ponieważ jest dziś czwartek, mamy także inną możliwość - raz na tydzień w czwartki właśnie kursuje autobus bezpośredni z Czerniowców, przez Kamieniec, do Pragi. Z internetowego rozkładu jazdy wynikało, że jedzie on także przez Lwów, będąc tam dużo szybciej (jakieś 3 godziny wcześniej) niż autokar wyruszający z Kamieńca o 9.45. Plan mamy taki - jak najszybciej dostać się do Lwowa, po czym spróbować załapać się na jakąś marszrutkę do granicy tak, żeby zdążyć na ostatni wieczorny pociąg z Przemyśla do Wrocławia, lub (jeśli plan z marszrutką nie wypali) przejść się jeszcze na Wysoki Zamek oraz trochę po mieście i wrócić ze Lwowa do Wrocławia bezpośrednim pociągiem o 23.50 (jeśli dostaniemy bilety). Jest w tym wszystkim wiele niewiadomych, a nie uśmiecha się nam szukanie noclegu na kolejną noc we Lwowie.
    Po zajechaniu na dworzec idę więc od razu do okienka kasowego i pytam, czy ten autobus do Pragi jedzie przez Lwów. - Chyba tak - odpowiada pani z okienka - ale to rejs międzynarodowy i biletów na odcinki krajowe nie sprzedaje się. Pytam więc, którędy on dalej do tej Pragi jedzie, bo jeśli gdzieś przez Polskę, to pasowało by nam nawet wysiąść w Przemyślu. - On jedzie dalej chyba przez Słowację - odpowiada - ale bilety sprzedajemy tylko do Czech. Ale tak w ogóle - ciągnie kobieta - "jesli wy choczecie w Polszu, wam nada wieczerom awtobusem na Warszawu". -"Nam nie nada na Warszawu, ale na Wrocław" - odpowiadam i odchodzę. Coś mi jednak zaczyna świtać, że ten autokar do Pragi jedzie jednak przez Polskę i to w dodatku przez Kraków, po czym dopiero dalej na czeską Ostrawę. Postanawiam więc jednak zagadać bezpośrednio z kierowcą, gdy autokar nadjedzie.
    W oczekiwaniu na nasz autobus siadamy w dworcowej knajpce popijając kawę. Czas ten Asia wykorzystuje m in. na pstrykanie fotek sytuacyjnych (zdjęcie 1 ). W pewnym momencie zauważamy naszych Japończyków (widzianych przez nas wczoraj na hotelowym tarasie) sunących do busa jadacego do Lwowa o 9.45 .
    Kilka minut przed dziewiątą na peron przy naszej "kaiwarence" zajeżdża autokar do Pragi. Od razu idę do kierowcy: - "My choczem w Lwiw" mówię. A on na to krótkie "niet". -"Paczemu niet?"- pytam - "wy idete czerez Lwiw!". Kierowca powtórzył mi więc to samo, co kasjerka w okienku - że to autobus międzynarodowy i na trasę krajową pasażerów nie zabiera się. "Jesli tak, to skażite mienia, czerez Polszu idete?" - pytam. On na to, że tak, ale i tak można jechać tylko do Czech, bo to autokar tranzytowy, bez prawa postojów w Polsce. Więc jeszcze z czystej ciekawości pytam, którędy on przez tą Polskę jedzie, na co pada odpowiedź: "Korczowa, Rzeszów, Kraków, Katowice, Wrocław". Wrocław? No to by nam przecież najbardziej pasowało! Spoglądam na Asię - no przecież możemy sobie ostatecznie tym razem darować ten Lwów. Ja już byłem tam dwa razy, żona raz... . -"Nie da rady?" -"Niet".
    Po chwili jednak kierowca oddala się i idzie do okienka, położonego na tyłach dworca. Wkrótce wraca z jakąś panią, która chyba, o ile pamiętam na identyfikatorze miała napisane "kierownik zmiany". -"Wy chocieli w Lwiw, ili w Polszu?" - pyta. -"Najłutsze nam w Polszu, no możet byt i do Lwiwa". Kobieta odwraca się i chwilę jeszcze rozmawia z kierowcą, po czym mówi - "No w Polszu nie lzia. Nam nie nada tam kartoczek prodawat' ". Nagle wpadam na genialny pomysł - nie można do Poski, to jedziemy do Czech!
    -"Gdzie tam na trasie jest pierwszy przystanek w Czechach?". -"Liberec". -"No to dawaj!". Patrzę na zegarek - jest trzy po dziewiątej (9.05 odjazd!) więc biegiem za kobietą do okienka na tyłach dworca. I tak, jak tu zwykle w kasach trzeba czekać, prosić się o informację itp., tak nagle okazuje się, że w tym okienku już czekają jakieś dwie dodatkowe panie i jakiś facet: -"Dawaj, bystriej" - krzyczy do babki, która w pośpiechu drukuje nam bilety do Liberca. -"Skolka?" - pytam - kiedy nagle okazuje się, że nie mam wystarczającej ilości hrywien. -"A ewro u tiebia jest?" - pyta facet. -"Jest" odpowiadam. -"A po skolka siewodnia ewro?" - pyta mnie . Na szczęście ostatni raz wczoraj wymieniałem, więc znam kurs, który podaję facetowi. Ten na to "dobra, to dawaj, obmieniom!". Wyciagam więc portfel, a tu - prawie nic, resztę euro ma Asia, więc ja znów biegiem z plecakiem do autobusu i już z dala krzyczę: - "Dawaj mi 50 euro!". Otrzymawszy je biegnę z powrotem. Tam facet łapie je i migiem przelicza należne mi hrywny. "Kierowniczka zmiany" stoi przy mnie i poklepując mnie po ramieniu powtarza w kółko: "budiet charaszo, budiet charaszo!" ( w tym całym zamieszaniu to chyba oni byli bardziej przejęci, nam aż tak na tym akurat rejsie nie zależało). Otrzymuję w końcu dwa bilety do Liberca i należną resztę w hrywnach, po czym biegnę do autobusu. Zajmuję miejsce koło Asi, kiedy wpada jeszcze do środka "kierowniczka" i wręczając mi jeszce jakieś pare hrywien reszty, które ponoć mi się należały, jeszcze raz przeprasza za zamieszanie i życzy nam szcęścia. Jesteśmy bardzo mile zaskoczeni; wyobrażacie sobie coś takiego na naszym PKS-ie?
    W końcu z kilkuminutowym opóźnieniem spowodowanym naszymi kombinacjami ruszamy w drogę. Przez Skałę Podolską, Czortków i Tarnopol podążamy do Lwowa. W tym mieście jesteśmy ok. godziny 14-tej i od razu kierujemy się na autobusowy dworzec stryjski (po drodze udaje mi się jeszcze uchwycić aparatem budujący się stadion we Lwowie - zdj. 2). Na stryjskim wsiada dosyć dużo osób, jeszcze chwila "przepychanek" związanych z zajmowaniem miejsc i ruszamy dalej. Okazuje się jednak, że autobus nie rusza bezpośrednio na obwodnicę, ale jedzie jeszcze na dworzec kolejowy, gdzie dosiada się kolejna porcja pasażerów. Wreszcie, koło 15-tej wyjeżdżamy ze Lwowa. Jedziemy na przejście Krakowiec - Korczowa, a po drodze czas umila nam jakiś rosyjskojęzyczny serial (w sumie chcąc niechcąc oglądaliśmy tego z 10 odcinków ). Po dojechaniu do przejścia okazuje się, że panuje tam jak zwykle duży ruch. Ukraińcy odprawiają nas dosyć sprawnie, ale i tak trzeba czekać, aż polskie służby uporają się z kilkoma autokarami stojącymi przed nami. W końcu przychodzi nasza kolej i do autokaru wsiadają polscy celnicy. Trochę dziwią się, widząc między samymi ukraińskimi także dwa polskie paszporty. Jeszcze "kilka" minut świecenia latarkami po pokładzie i bagażniku, po czym szczęśliwie, po ok. 3 godzinach od przyjazdu ruszamy.
    Dalsza podróż przebiega już sprawnie, robi się ciemno i za Rzeszowem zaczynam przysypiać (od czasu do czasu słysząc tylko początkową muzyczkę kolejnych odcinków serialu ), kiedy nagle budzi nas nerwowy głos drugiego kierowcy: - przygotować paszporty, będzie kontrola! Patrzę przez okno i widzę, że w tym momencie skręcamy na leśny parking, na którym stoi już ukraiński autokar, który oczekiwał przed nami w Korczowej na wjazd do Polski; pasażerowie stoją w dwuszeregu na krawężniku, a po otwartym bagażniku autokaru hula pies. -No ładnie - mówię do Asi - popatrz jak "nasi" traktują naszych słowiańskich sąsiadów. Okazuje się, że zatrzymuje nas lotny patrol straży celnej. Zatrzymujemy się i do autobusu wchodzi "wopista". -"Paszporty na wizę!" - mówi głośno. Ukraińcy są zestrachani i posłusznie szybko otwierają paszporty. Kiedy strażnik dochodzi do nas, mówię do niego - "A ja nie mam wizy!". Trochę zbity z tonu bierze do ręki mój paszport. Za chwilę każą wszystkim wysiadać. Jesteśmy z Asią dosyć nabuzowani, ale staramy się nie wybuchnąć, żeby nie sprowokować odwetu tych panów na naszych ukraińskich współpasażerach. Pierwsza wychodzi Asia i od razu zagaduje do celnika: - "Wie Pan, a ja nie życzę sobie, żeby po moim plecaku łaził pies!". - "Wie Pani, Niemcy i Szwajcarzy też się nie cackają z takimi autokarami"- i zaraz komenderuje pasażerom: - "ustawić się w dwuszeregu na krawężniku!". -"Co nie znaczy, że musimy z nich brać przykład. Przecież wszyscy jesteśmy ludźmi!" - odpowiada Asia. Trochę zbity z tropu próbuje się od nas oddalić, ale Asia jeszcze pyta: - "ile to będzie trwało?". -"No jakieś 2 godziny". Wbrew komendzie o zbiórce przy autokarze odchodzimy w kierunku odległej ławki stojącej przy jakimś opuszczonym zajeździe, rzucając jeszcze na odchodne, że jesteśmy w swoim kraju i na pewno nie będziemy stawać na rozkaz na jakimś krawężniku.
    Trzeba przyznać, że miejsce wybrane jest świetnie - noc, stary, opuszczony nieczynny zajazd, wokół las, nawet żadnego kibelka - przygodny kierowca na pewno się tu nie zatrzyma (zresztą chyba i tak nikt nie przejmuje się ciężkim losem naszych wschodnich sąsiadów w konfrontacji z polską władzą).
    Jako się rzekło, odchodzimy. Asia wyciąga telefon i zaczyna dzwonić do mamy. - "Daj spokój" - mówię - "po co niepokoisz mamę. Będzie się niepotrzebnie martwić". Odkłada więc słuchawkę i siadamy. Nagle słyszymy i widzimy rejwach - każą ludziom wsiadać z powrotem! Wracamy więc szybko do autokaru, wsiadając słyszę jeszcze fragment rozmowy celnika z kierowcą, który poucza tego ostatniego: - "to wy zaprzepaściliście "pomarańczową rewolucję" i dlatego tak macie!". -"Nauczyciel się znalazł!" - mówię oburzony do drugiego kierowcy i zajmuję swoje miejsce. Asia wbiega ostatnia, bo wyrzucała jeszcze śmieci (w tej głuszy, jak się okazało był jednak śmietnik!). Ruszamy od razu, ale kierowcy każą jej zostać z przodu. -"Czy coś się stało? Coś źle powiedziałam?" - pyta wystraszona. - "Nie! wprost przeciwnie. Dzięki Pani nie musieliśmy tu stać!" i ściskają jej ręce. Osoby siedzące z przodu autokaru czynią zresztą to samo . -"Wiedzą Panowie" - ciągnie Asia - "ja wiem jak to jest. Pamiętam jak kiedyś dawno temu, jeszcze w latach dziewięćdziesiątych kiedy jechałam do Włoch, Austriacy zatrzymali autokar i wybrawszy do kontroli akurat mnie, kazali mi wyciągać przy wszystkich moje brudy z plecaka. Wiecie, to jest takie traktowanie ludzi jak..." - "Psów" - kończy kierowca .

    . . .
    Jeszcze w trasie, kiedy zatrzymujemy się na postój na przydrożnej stacji benzynowej, idziemy z Asią kupić coś do picia w stacyjnym sklepiku. Asia, otrzymując resztę zostawia kasjerowi zwyczajowy grosik mówiąc: - "To na szczęście" - i dodaje - "Wie Pan, wracam z takiego kraju, w którym na pożegnanie ludzie życzą sobie szczęścia".
    - "To musi być jakiś cudowny kraj... " - odpowiada.
    Ostatnio edytowane przez luki_ ; 23-09-2011 o 11:44

  10. #40
    Bieszczadnik Awatar tomas pablo
    Na forum od
    01.2009
    Rodem z
    pod karpacie
    Postów
    1,461

    Domyślnie Odp: Przez Pikuj, Borżawę, Negrowiec, Krasną, zakarpackie błota, Świdowiec do Kamieńc

    fajnie się czytało ! dzięki ! ...( akurat rok temu robiłem część z tej trasy )

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Kamień z rybą w Beniowej
    Przez sarmata w dziale Dyskusje o Bieszczadach
    Odpowiedzi: 36
    Ostatni post / autor: 26-11-2012, 20:08
  2. Przez karpackie przelecze, czyli z Czerniowiec do Worochty przez Hryniawe ;)
    Przez Petefijalkowski w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 24
    Ostatni post / autor: 18-10-2012, 15:30
  3. Kamień Dobosza w Jaremczu
    Przez wtak w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 22-02-2011, 23:01
  4. szlak inicjacyjny - Dwernik Kamień :) ?
    Przez Cami w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 3
    Ostatni post / autor: 01-08-2010, 16:47
  5. Złota piątka
    Przez Marcin w dziale Dyskusje o Bieszczadach
    Odpowiedzi: 30
    Ostatni post / autor: 05-02-2009, 19:07

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •