Poczatkowo nie planowalam jechac w tym roku na Podlasie. W wielu miejscach trasy bylam już w latach 2004-2006. Zwykle staram się nie wracac w odwiedzone miejsca, skoro tych nieznanych jest tyle , ze zycia nam nie starczy. Ale nagly przyplyw duzej ilosci wolnego czasu oraz chec spedzenia tych kilku dni w wybornej ekipie, pozwolily na podjecie wlasciwych decyzji

Wyjazd zaczynamy z Eco i Grzesiem od zwiedzania opolskich knajpek.



Udaje się poznac kolejnego forumowicza z forum.sudety.it- odwiedza nas Cezaryol. Eco zabiera nas na pyszne nalesniki z serem i szpinakiem. Na dworcu PKP wpadam przypadkiem na Krymke z rosjapl.info/forum. Kolejka do kasy dluga więc jest czas na pogawedke. Babka w kasie, gdy kupujemy bilety do Warszawy, kwituje to jednym słowem: „Szaleńcy”!! Dowiadujemy się, ze nasz pociag jedzie okrezna trasa, bo pod Piotrkowem miala miejsce katastrofa kolejowa- wykoleil się pociag jadacy do Katowic, są zabici, ranni, zerwana trakcja, rozwalone szyny.. Faktycznie, pociagi z Warszawy maja po 250 min opoznienia..
Nasz pociag przyjezdza nabity jak szlag. Ciezko się wbic nawet do korytarza więc zakladamy oboz pod kiblem.



Eco trafia na wyjatkowo pechowe miejsce, kazdy kto przechodzi kopie go w nerki. Ludzie cała noc łażą po pociagu jakby mieli owsiki. Przepychaja się przez tłum, skacza po bagazach, rozdeptuja dzieci i psy, kopią Eco i zmierzaja w dal, ku nastepnym wagonom, bo pewnie tam będzie dużo miejsca i konduktorzy beda podawac szampana. Po dluzszej chwili wracaja, ze zwrokiem wbitym w dal.. Zawsze intryguja mnie te pociagowe„wedrowki ludów” pt: „jak pieknie wiatr układa piach, tam gdzie nas nie ma”. Daje się tez we znaki wprowadzenie zakazu palenia w pociagach. Dawniej jak ktos chcial, to sobie ćmił fajeczke w przedziale dla palacych albo w korytarzu. Dziś, nałogowi palacze dołączaja do „wedrowek ludów” i chodza palic do kibla. Kazdy delikwent delektuje się tam chwila przez co najmniej 10 min, co powoduje tworzenie się kolejek (glownie innych palaczy) i ktos, kto ma potrzebe skorzystac z kibla zgodnie z przeznaczeniem, ma niemały problem aby się dopchac.
W nocy jakiś podpity koles męczy Grzesia: „skad wasza ekipa się zna”?? I drąży temat, kołuje i nawraca, bo za nic nie może zrozumiec grzesiowej odpowiedzi , ze poznalismy się na wyjazdach.
„Bo ludzi się zna ze szkoly, z pracy, z podworka albo z wojska. Nie ma innej opcji. A wy skad się znacie???”

W Warszawie mamy ponad 3 godziny opoznienia więc szlag trafil wszystkie zaplanowane przesiadki. Okolice dworca Warszawa Zachodnia robia bardzo dobre wrazenie- jak jakieś małe, senne miasteczko przy bocznych szlakach. Sniadanie zjadamy w parku, przy gorce pachnacej siankiem.
Do Siedlec wiezie nas nowy, malo sympatyczny szynobus, nabity ludzmi do granic mozliwosci. Ech.. Tęskne marzenia lecą ku przestronnym wnetrzom ukrainskich elektriczek.

Pociag do Czeremchy to tez szynobus, ale dużo milszy. Jest przedzial bydlecy, zwany obecnie rowerowym. Czeka tam na nas usmiechnieta geba Romka.



Można zajrzec również do kabiny maszynisty, z której jazda pociagiem prezentuje się zupelnie inaczej :)



Temat rozmowy schodzi jakos na grzyby- czy kanie można pomylic z muchomorem? Sympatycy tego grzyba zapewniaja ze nie.. I oblizuja się prawie na wspomnienie czarujacego zapachu. A marynowanie maslaków? A rydze w jajecznicy? A tu nawet pociag wyczuł klimat i wjezdza na stacje „Borowiki”



W Czeremsze czeka na nas Iza.

Pod domem kultury spotykamy imprezujacych emerytów, którzy zapraszaja nas na impreze, ale z zastrzezeniem , ze bez jedzenia i picia. Jeden z nich opowiada cos o swojej młodosci oraz:
emeryt: „Bo teraz jestem stary, podłysiały, siwy ale nie impotent”
iza: „Reklama dźwignią handlu”


Z racji braku knajpy w Czeremsze obiad zjadamy pod sklepem. Eco gotuje upragniona kawę. Jej smak jest specyficzny i niespotykany, taki jakby landrynkowy.. Odkrywamy, ze zakupiona woda mineralna miala aromat cytrynowy!!

Michał jedzie na rowerze obadac teren i znajduje nam super miejsce na nocleg w Opace Wielkiej kolo świetlicy wiejskiej. Skoszona , pachnaca trawa, stół z ławeczkami, za domem sławojka i Białoruś.

Romek idzie z nami prowadzac rower. Bierze na bagaznik mój plecak! Kochany Romek!! Na lekko idzie się zupelnie inaczej!



W lesie, już o zmierzchu, spotykamy patrol strazy granicznej na hiszpanskich motorach, które są podobno do d... Spisuja nas, przestrzegaja przed chodzeniem po zaoranej ziemi (są ponoc czujniki ruchu). Uczulają , aby nikt z nocy, po pijaku nie polazł za chałupe bo wpadnie w łapki znudzonych , białoruskich pogranicznikow.





Już po ciemku mija nas auto. Nie zatrzymuje się na stopa. Jednak za chwile wraca- specjalnie aby nas podwiesc do wsi. Przeprasza, ze nie zabral nas poprzednim kursem, ale wiozl rodzine.