Ranek wita nas pogodny i sloneczny. Widac w dole cała wieś a wśród namiotow są całe łany pajęczyn! Kazda o innym ksztalcie, nie tylko takie zwykle, płaskie, ale tez jakby tworzące kokony. Wszystkie pełne kropelek rosy i podświetlone porannym słoncem!







Na grzbiet idzie się dobrze, nie pamietam kiedy tak dobrze szło mi się pod góre. Szybko wychodzimy z lasu i pojawia się widok na Czarnohorę, który to nie opusci nas do konca wyjazdu. Łatwo można rozpoznac znajome miejsca- chatke „u Kuby” na zboczu pod masztem, obserwatorium na Popie Iwanie, skałki Wuchatych kamieni, „cycek” na szczycie Smotreca czy majacząca z oddali Howerle. Cieszy mnie to wyjatkowo bo zwykle za cholere nie umiem rozpoznac w widoczku, która góra gdzie jest. A tu wszystkie takie charakterystyczne ze nawet ja rozpoznaje :)))





Kawałek dalej mijamy bacówke, która by swietnie nadała się na nocleg. Opuszczona, acz w dobrym stanie, woda blisko. Tylko jest dopiero 13 :( więc przydaloby się isc dalej.



Pocieszamy się pluskaniem w poidle wydrążonym w pniu drzewa. Pamietam, kiedys w Beskidzie Sądeckim było takich dużo.. Potem znikneło bydlo, wiejskie życie , więc i poidła stracily racje bytu.. Tu na szczescie jedno i drugie ma się wciąż dobrze :) W czasie calej trasy mijamy przynajmniej kilkanascie pluszczących korytek, zarówno nowych, z pachnacego drewna jak i starych, zbutwiałych, zadgryzionyc przez ząb czasu i ząb głodnej krówki, wygrzanych słoncem i omszałych w cienistych wąwozach.




Dni trafily nam się upalne, więc cieszy częste uzpełnianie wody i zraszanie się w chłodnych czeluściach koryta. Zdarzaja się nawet korytka „pełne nieba”.



Na obiad zatrzymujemy się przy źródełko i wyschnietym korycie. Siedzimy tam ze dwie godziny. Gotujemy makaron, z koncentratem pomidorowym, przyprawami i żółtym serem. Spotykamy dwójke rosyjskojezycznych turystów, acz nie gadamy z nimi nic więcej, tylko jakieś zdawkowe pozdrowienia i pytania. Jak się pozniej okaze- są to jedyni turysci jakiś spotkalismy przez tydzien na Połoninach Hryniawskich.

Po obiedzie robie sobie jeszcze herbate i wtedy przyłażą mysliwi. Jest ich kilkunastu, ze trzy psy. Twierdzą, że musimy się przenieść z biwakiem na inne miejsce- o tam, za lasem, bo oni zaraz zaczną tu strzelać. Rozdzielają się, otaczajac gorke z dwoch stron. Jeden zostaje z nami- chyba nas pilnowac czy się odpowiednio szybko zbieramy i potem dac znac ekipie, ze już droga wolna.



Wkurza mnie troche, ze nie moge w spokoju dopic herbaty (wędrówka z goraca menazka w rece nie należy do przyjemnosci...) Ale cóż robic.. Ich jest więcej i na dodatek mają strzelby Zagaduje jednego z nich- „Na co będziecie polowac? Na sarny?”, „Nie, na niedzwiedzia”.. Na usta się cisnie: „Tu to chyba tylko na krowy”, ale w ostatniej chwili gryziemy się w język. Choc może jest szansa, ze jakiś glupi misiek przeszedl przez granice z Rumunii, ktos go zauważyl i się skrzyknęly dwie wsie Nie zapomne rozmowy przed sklepem kilka lat temu, gdzieś w Bieszczadach Wschodnich, gdy sprzeczałam się z miejscowym na temat niedzwiedzi. Ja twierdziłam, ze w polskich Bieszczadach jest ich więcej, a tu ani ja nie widziałam miśka ani nie slyszalam, zeby ktos widział. Facet upierał się, ze u nich niedzwiedzie są i to calkiem dużo. Na poparcie swoich słów zabrał mnie do swojej chalupy- a tam na scianie wielka skóra niedzwiedzia, z łbem. „Wot i miedwied! A ty glupia nam nie wierzyla! Stawiasz flaszke!”

Po drodze mijamy jeszcze kilka bacówek, połozonych na niezmiernie widokowych halach. Oprócz krów, koni czy owiec hodują tu także prosięta.









Słonce chowa się już za Czarnohore gdy zaczynamy szukac miejsca na nocleg.





Stawiamy namioty u stóp połoniny Skupowa.
Wieczor spędzamy przy gitarze i „kliukwie” czyli żurawinówce, która nie wiedziec czemu ma moc wina a nie wódki i nie za bardzo rozgrzewa.. A wieczór jest chłodny. W tle jeżdza gdzieś gruzawiki, które cholera wie czego szukaja nocą po połoninach.