Rano budzą nas dzwoneczki i muczenie krów.



Mijamy Skupową bokiem i wchodzimy w rejon przepieknych, wysoko położonych przysiółków np. Stowpni. Szczytami gór wije się droga o ogromnych koleinach, gdzie chyba tylko gruzawik, wóz z koniem i motor da rade przejechac.



Zimą wioska jest chyba odcięta od świata, bo jakos nie bardzo umiem sobie wyobrazic tu pług (albo nie doceniam miejscowych).

Skrzyzowanie drog we wsi:



Towarzyszą nam w słonecznej wedrowce chałupki, stogi siana, stada bydełka, raz po raz trzeba przekraczac płoty.














Napotykamy również konia z irokezem



W wiosce mają swoj osrodek zdrowia i cerkiewke.



Jest tez chyba sklep w przyczepie ale dziś wyglada na zamkniety.

Piotrek znajduje na drodze nabój. Taki nie byle jaki- w mosiężnej osłonce. Chyba na niedzwiedzia bo w środku nie śrut ale duza kulka, prawie 8mm. Początkowo jest plan aby wymienić go na piwo we wsi, ale w koncu porzucamy ta myśl. Słonce mocno dogrzewa, głupio jakby go komuś rozerwalo w rece lub plecaku. Rozważamy minę celnika na granicy, który grzebie w plecaku za fajkami a tu „pierduutt!”



Napotkany gruzawik niestety nie jedzie do Probijniwki, więc czeka nas nudne zejście doliną

W Probijniwce schodzimy poczatkowo do tartaku gdzie siadam w żywice. Będe się cała kleić do konca wyjazdu.
Gdy idziemy przez wieś Piotrek robi zdjęcie małej kapliczce. Babuszka specjalnie otwiera szeroko drzwi, zeby wyszlo ladniejsze zdjęcie wnetrza.
Rozsiadamy się w wiatce pod sklepem. Sprzedawczyni świetnie mówi po polsku. Okazuję się , ze miała kiedys faceta z Polski. Chyba był sympatyczny, bo babka usmiecha się na samo wspomnienie.
Miejscowe dzieciaki przygladaja nam się nawet z wieksza ciekawoscia niż gruzawikowi, który ładuje wielka łapą ścinki drzewa na pake.

Pytamy o miejsce na namioty gdzies we wsi. Sprzedawczyni załatwia z gospodarzami , ze mozemy się rozbic nad wsia przy budującym się domu. Miejsce jest zaciszne, z ładnym widoczkiem, blisko potoku. Jedynym minusem jest żwirowa ziemia, w która nie chca wchodzić śledzie, ale noc jest na szczescie bezwietrzna.
Co dziwne- w Probijniwce są latarnie! Nawet dosyć gęsto występuja. Mało chyba takich wsi w Karpatach.
Siedzimy dość dlugo przed namiotami na zalanej ksieżycowym swiatłem łace. Gramy, spiewamy lub rozważamy czy ksieżyc obecnie dodaje czy cofa, jak to było naprawdę z wyprawami w kosmos i czy ktos nam się teraz nie przygląda z dalekiej przestrzeni



Rano robie duze pranie w pobliskim potoczku. Pachnace świeżoscia ubranka rozwieszam na plecaku. Dzien jest słoneczny to zapewne wyschną.
Potem uderzamy pod sklep, gdzie w otoczeniu gdakających kur zjadamy pyszna jajecznice.


Obok na łące odbywa się właśnie lokalny mecz piłki nożnej. Gra głównie polega na wydawaniu ochoczych okrzyków, prężeniu nagich torsów przez kibicującymi dziewczętami oraz bieganiu do sklepu po piwo. Czasem tylko piłka wypadnie na drogę, co jest pretekstem by po raz kolejny odwiedzic sklep.
W sklepie kupuję na drogę piwo, cole i kwas. Plecak automatycznie robi się o jakieś 4 kg cięższy. Trudno mi go podnieść a co dopiero z nim iść. Ba! Trzeba go tachać go na góre na samą połonine.. Pojawiaja się ciche marzenia- jakby było pięknie jakby plecak miał nóżki i sam wchodził pod góre. A ja bym tylko wyjmowa z niego co mi akurat potrzeba... echhhh.. Niesamowite jest , ze niektóre marzenia się tak szybko spełniaja! Dosłownie w oka mgnieniu!!

Kawałek dalej zatrzymujemy się nad potoczkiem. Piotrek myje menażke, a my przygladamy się lokalnemu zyciu. Z połoniny właśnie zeszli jagodziarze. Mają pełne bańki brusznic, które sprzedaja na wiadra miejscowym. Ponoć ten rok jest wybitnie obfity w czarną jagodę i brusznice, a za to brakuje grzybów. Zwłaszcza trudno o prawdziwki, zwane tu „białym grzybem”.