Ruszamy stromą ścieżką na połonine. Przed nami idzie dziewczyna z koniem (tym samym, który przed chwilą zwiózł w dól baryłki jagód). Uśmiechamy się do siebie. Nagle słyszę: „Wy na połoninę? Może wam zabrać plecaki?”. Nie trzeba mi tego dwa razy powtarzac!!! W ten sposób poznajemy dwie siostry z pobliskiej wioski Hryniawa- Hanne i Ninę z półtoraroczna córeczka Antoninką. Idą właśnie do chaty swojego ojca, który, od kiedy jest na emeryturze, mieszka wraz z chudobą na połoninie Ryża. Dziewczyny przychodzą do niego w odwiedziny, „otdychac na daczy”, zbierac jagody albo robic przetwory. Nina zarzuca na plecy mój plecak, wskakuje na konia, bierze na kolana dzieciaczka i ruszamy.





Jeszcze godzine temu marzyło mi się ,ze mój plecak ma nózki! No i myk! I ma- nie dość, ze cztery nóżki to jeszcze dorodny ogon!!



No tak.. Moje swieżo wyprane ubranko suszyło się na plecaku- więc teraz leży na końskim zadzie.. Jeszcze wczoraj się martwiłam, ze trzeba by je wyprac w potoku bo pachnie nieumytą bubą... A od dziś będzie walić końskim potem...

Po drodze parę razy przystajemy by konik Zirka złapał oddech, Nina wypaliła kolejne bezfiltrowe wynalazki, a mała Antoninka pobawiła się patykami, błotkiem czy co innego akurat wpadnie jej w łapki. Aby umilić nam czas Nina puszcza z komórki rózne przeboje- zarówno takie co są modne u nich czy typowo huculskie grane przez chłopaków z Hryniawy na weselach, których uroku nie umiem w pełni docenic, bo nie rozumiem słów. A są podobne wesołe, zabawne czasem troche frywolne. Nina jest ogromnie dumna, ze ma na komórce również jedna polska piosenke: „żono moja, serca moje”. Puszcza nam ja wielokrotnie.
Dziewczyna opowiadaja także o zimie w tych okolicach, że na połonine brnie się po pas w sniegu i że mała Antoninka uwielbia zimowe zabawy na powietrzu , które rozpoczęła w wieku 9 miesięcy (wtedy tez nauczyła się chodzic).
W ogóle Nina mi się bardzo udała- większość ukrainskich młodych dziewczyn kreuje się na typ „lalunia”- wymalowane pazury, wysokie obcasy, 2 cm tynku na twarzy. Nina jest tego zaprzeczeniem- to taka dziewczyna co i drewna narąbie, dach naprawi, a i da facetowi w morde jak trzeba. Ma do tego niesamowita krzepe- mój plecak zarzuca sobie na ramie jedna ręka jak piórko, podnosi go i wkłada na konia bez najmniejszego wysiłku. A ja wpełzam pod niego, zeby go załozyc na plecy, nie ma szans zebym go przeniosła w rekach dalej niż na metr.. Waży niemało bo koło 20 kg...

W koncu dochodzimy do domku ojca. Az nie chce się wierzyc, ze można mieć dom z takim widokiem!



Zapraszają nas do środka. Dom jest duzy. W obejściu biegaja szczenięta. Na werandzie widać jakieś dziwne maszyny. Wszedzie suszą się owoce, zioła i grzyby. Wchodzimy do kuchni, gdzie od razu zwraca uwagę ogromny piec- ponoc wykonany własnorecznie przez pradziadka Niny i Hanny.





Dziewczyny czestuja nas rosołem „po huculsku”. Ja i Piotrek dostajemy dokładke, mimo, ze się bronimy. Jest tez chleb, masło, bryndza i fasola z czosnkiem. Wszystko oczywiscie swojskie, nie ze sklepu. Pyszne jest to wszystko, ale jestesmy już przejedzeni do nieprzytomności gdy dziewczyny donoszą kolejne smakołyki.



Podoba mi się bardzo jak Nina wychowuje córeczke. Widac ogromne uczucie, często przytula mała, dużo z nia rozmawia, zapewne by zabiła gdyby ktos chcial skrzywdzic dziecko. Ale tez dzieciak nie wyje od razu jak się uderzy, przewróci czy dorosli nie podaja natychmiast zabawki. Gdy Antoninka zaczyna się dobierac do mojej komórki czy chlebaka- Nina krzyczy „zostaw” i mała od razu odskakuje jak oparzona. Ma póltora roczku, a zdaje się rozumiec polecenia i dobrze wie co jej wolno a co nie. Jest bardzo samodzielna, potrafi sama zejsc z wysokiego łózka czy zapiąc buciki. Jest zupelnie inna niż te rozwydrzone, rozkapryszone, ciagle drące morde bachory, które często spotykam w sklepach, w autobusie czy na ulicach swojego miasta.

Nina wciąż karmi piersia. Pytam ją czemu tak dlugo. Twierdzi, ze z wygody, zawsze to latwiej niż targac wszedzie butelke z piciem oraz ze to taki fajny kontakt z dzieckiem. Tak normalnie wyciąga cyca- czy to w domu czy w lesie i karmi córeczkę. Zupelnie jak na świetym obrazie wiszącym na scianie w kuchni- gdzie Matka Boska karmi dzieciątko. A pod obrazem Nina z Antoninka. Są momenty, które są tak cudne układowo, ze chcialoby się zrobic zdjecie- ale się nie da. Momenty,
które pozostaje tylko zapamietac. Piękny obraz macierzynstwa.
Przypomina mi się scenka z apteki, gdy zebrałam po głowie od kierowniczki, bo pozwoliłam babce na fotelu nakarmić dziecko. Karmienie piersią „w miejscu publicznym” spotkało się z niechęcia, ba! nawet oburzeniem, zarówno personelu jak i innych pacjentów. Na szczescie w Karpatach jest normalniej.. Dobrze, ze są na swiecie jeszcze miejsca pozbawione obłudy, gdzie ludzie nie stwarzają sobie sztucznych problemów.

Dziewczyny nas namawiaja abysmy zostały na nocleg, a jutro będziemy miały okazje poznac ich ojca. Jest dopiero 15, reszta ekipy chyba chce ruszyc w dalsza droge (a teraz to mi trochę żal, żesmy nie zostali..)
Dostajemy kawał wędzono-solonego mięsa na droge oraz kilka jabłek.



Niestety nie mam pomysłu co bysmy mogli zostawic dziewczynom na pamiątke. Obiecuje wysłac list i zdjecia. Wymieniamy adresy. Już odeszlismy kawałek jak sobie przypominam, ze przeciez mam aniołka, specjalnie zabrany podarek dla miejscowych babuszek. Wracam więc pędem do chaty. Spotykam przy bramie Hanne, która bardzo się cieszy, gdy zdyszana wręczam jej aniołka.

Pniemy się dalej w góre, mijajac kolejne bacówki i „fototapety lasu”.



Wchodzimy chyba na górke Tarnycja, której szczyt wyznacza jedynie usypany z kamieni kopczyk. A może to jakas inna góra, tylko my źle patrzymy na mape? Jakie to fajne, ze udało nam się dotrzec w te góry przez znakarzami, ze mozemy przez tydzien wędrowac grzbietem nieupstrzonym jeszcze farbą i tysiacami tabliczek. Że można jeszcze mieć rozterke na skrzyzowaniu dróg -dokąd pójść, że można się jeszcze swobodnie zgubić. Że można tu jeszcze poczuc magie „wolnej wędrówki”.





Na nocleg rozbijamy się koło opuszczonej bacówki. Bardzo chcemy spać w środku, zwłaszcza ,że cosik się chmurzy. Ale niestety się nie da.. Cała podłoga jest szczelnie wyłożona końskim g... Może dało by się je jakos zdrapac a potem powymiatać? Zapach by pewnie pozostal, ale przeciez można wyprac karimate po powrocie.. W tym momencie przykuwa uwage dach, a raczej to co z niego zostało i trzyma się na spróchniałych belkach... Jest szansa , ze może nie wytrzymac kolejnej burzy czy silnego wiatru.. Jednak namiot , nawet taki z przeciekajaca podłoga, wydaje się być lepszą opcją..
Wieczorem robimy ognisko przed bacówką. Momentami ma ono trochę dziwny zapach bo palimy płytami pilśniowymi, których sporo jest rozwłóczonych wokół bacówki. Zwykle nie mam problemu jak ognisko dymi w moją strone. Ten dym jakos dusi i wyciska łzy z oczu więc przed nim uciekam.





Pyszne mięsko, które dostalismy od dziewcząt z Hryniawy świetnie się nadaje jako zagryzka pod wódeczkę.



Obserwujemy czerwony ksieżyc, Czarnohorę zjadaną przez chmury...a wokół totalna ciemność gór...

W nocy pogoda się psuje.. Zaczyna lać.