Rano się rozdzielamy. Franek i Piotrek początkowo planują isc na Popa Iwana, ale gdy odkrywaja , ze połamaly im się pałąki w namiocie decyduja się jechac do Werchowyny i wracac. My z toperzem zostawiamy namiot na łące, plecaki chowamy w domu Lwowiaków i na lekko ruszamy w strone Burkutu. Zeszliśmy tak z gór, ze jestesmy już po drugiej stronie „zastawy” ale i tak pogranicznicy nas wyhaczają na drodze. Krotka pogawędka, skąd, dokąd, po co, na co i dlaczego- i odsyłaja nas do wieżyczki strażniczej w celu spisania dokumentów. Problemów żadnych nie stwarzają- acz bardzo ciekawe czy byliby tak samo wyrozumiali gdybysmy mieli duze plecaki i mówili, ze idziemy na Czywczyn..
I wreszcie ON- Burkut.. Wioska, do której zamarzyło mi się dotrzec już wiele lat temu- chyba wtedy, kiedy po raz pierwszy dostala mi się w rece mapa Czarnohory i okolic. Czemirnego na tamtej mapie nie było, więc Burkut zdawał się mieć ta magie miejscowosci ostatniej, zagubionej w wąskiej dolinie, a dalej już tylko lasy, góry i granica...
Próbowaliśmy dojechac do Burkutu z rodzicami w lipcu 2004. W Zełenym spotkalismy Kolę z ekipą. Na drodze stał gazik,któremu skończyła się benzyna. Poprosili nas czy mozemy im dać troche benzyny by mogli dojechac do stacji. Nie sposob odmowic takiej prośbie. Sasza, który ściagał wężykiem benzyne, już za bardzo nie wiedział na jakim świecie żyje. Sporo benzyny rozlał, sporo wypił, troche wpuścił do gazikowego baku. Ostatecznie w naszym baku zostało niewiele, tak , ze balismy się czy nam starczy na powrót do stacji a co dopiero na zwiedzanie długiej doliny..
Kolejny raz mielismy zaplanowany Burkut we wrzesniu 2009. Acz wtedy skodusia rozsypała się na kawałki już przed Osmołodą. Zabrakło nam odwagi by sprawdzać wytrzymałosc zespawanej na szybko ośki od łady na kamienistej burkuckiej drodze...
I wreszcie teraz, we wrzesniu 2011 udaje się nam dotrzec do owej wsi. Wychodzi, ze co wlasne nogi to nie awaryjne maszyny jeżdżące :)
Po drodze mijamy dwa źródelka z pyszna, mineralna wodą.
Sama wioska nie jest całkowicie opuszczona. Leśniczówka oraz trzy domy zdają się mieć jakiś sezonowych lokatorów. Gdzies pasą się konie, gdzieś suszy pranie w ogrodzie, gdzieś stoi auto w obejsciu.
Na wzgórzu nad wsią trwa budowa. Wygląda na drewniany pensjonat, wille noworuskich albo jakiś inny „ośrodek burżujstwa”.
Dalsza część wsi jest rzeczywiście wymarła. Spora część domów już się zawaliła lub dachy są w takim stanie, że troche strach wchodzić do środka, bo mogą zaraz runąć. Stan niektórych umożliwia zwiedzanie i wnętrz.
W jednym z domów istne śmietnisko- butelki, puszki , worki.. Echh.. tyle zostaje z naszej, wielkiej cywilizacji...
„Po Egipcjanach zostały piramidy.. Po nas zostana góry śmieci i szare resztki betonowych ruin”
Kolejne domy jakby lepiej zachowane. Tu piec, tu kredens, tu kalendarze czy plakaty na scianach. Wiszą czapki uszanki , zarosłe pajęczyną i kurzem wielu lat, tkwiac na tym samym gwożdziu, na który odwiesił je ich własciciel. Można znaleźć stare rysunki, zabawki, konstytucja komunistycznej Ukrainy, słoiczki po jedzeniu dla niemowląt, resztki swiatecznych choinek czy gospodarskich naczyń. Piekne beczki są już nie do odratowania- runęły na nie ciężkie belki stropu...
I kartki- świąteczne, z wakacji, okolicznosciowe, na dzien kobiet, dzien matki, urodziny.. Pisane dla mamy niewprawną, dziecinną raczką.. Kiedys będace czymś ważnym, odzwierciedleniem uczuć, powagi chwili czy pamięci. Teraz leżą wśród pogniecionych puszek i końskiego łajna..
Często w takich momentach zastanawiam się co teraz robi to dziecko.. Ile ma lat? Jakie ma obecnie układy z matka? Jak wspomina dzieciństwo w wiosce zagubionej w karpackiej dolinie? Pewnie wogóle nie przejdzie mu przez mysl, ze jego świateczna kartke sprzed lat może czytac jakiś zagraniczny turysta. I może czyta ją właśnie po raz ostatni.. bo strop domu najprawdopodobniej nie przetrwa kolejnej zimy i wszystko odejdzie w niepamięc.
Jeden dom jest dziwny. W 1/3 zawalony dach. Otwarte drzwi bez zamkow czy nawet klamki, zarosłe pajeczyną ubrania na wieszakach- ale posłane łóżka i dziwny porządek w pokoju. Wyglada jakby tu czasem pomieszkiwal jakiś leśnik, myśliwy czy drwal. Wycofujemy się z tego domu szybko, bo należy do takich miejsc gdzie „czuc na plecach czyjs wzrok”.
Dalej w głąb doliny rzeczywiście nie ma drogi. Trzeba by isc górami albo brodzic korytem potoku. Nie mamy już zbyt dużo czasu a do przysiołka Albin droga (tzn. bezdroze) daleka. Wracamy na Szybene.















Odpowiedz z cytatem
Zakładki