Pytamy w sklepie o której jutro marszrutka. 6:30...Ratunku! Czemu tak wczesnie?? Toz to ciemna noc!
Ową ciemna nocą opuszczamy Szybene sunąc w stronę Kołomyi.
Marszrutka podjeżdza taka, jakie lubie najbardziej- ogórek o wysokim zawieszeniu.
Mily autobusik sunie dzielnie przez wyboiste drogi, wspina się na wysokie przełęcze. Droga z Szybenego do Kołomyi zajmuje 5 godzin, z 15 min. postojem w Werchowynie. Trasa jest bardzo popularna, marszrutka pęka w szwach. Spora część trasy jadą z nami kurczęta w koszyku, na kazdym wyboju czy zakręcie rozlega się piiiii piiiiii. Z Kołomyi jedziemy na Iwanofrankiwsk, gdzie okazuje się , ze do nastepnego pociagu do Lwowa jeszcze 4 godziny. Szukamy więc autobusu. W okolicach dworca w IF można dosłownie dostac wscieklizny i pogryzc wszystkich wokół. Wszystko to z powodu wyjatkowo natrętnych taksówkarzy , którzy prawie ciagna cie za plecak do swojego auta. Chyba muszą czasem znalezc „jelenia” bo za kazdym razem gdy odwiedzam to miasto to jest ich więcej.
Kierowca autobusu do Lwowa jezdzi wybitnie „po kozacku”- wyprzedza na trzeciego zmuszając jadace z naprzeciwka auta do ostrego hamowania lub zjezdzania do rowu, wchodzi w zakrety z zawrotnymi predkosciami oraz uwielbia hamowac na skrzyzowaniu w ostatniej chwili. No i się doigrał- w Bursztynie łapie go policja.
Po kilkunastominutowym postoju, podczas którego nasz kierowca siedzi w radiowozie i dużo macha rekami, jedziemy dalej.
Spod kól co chwile czmycha stado gęsi
a z okien widac szerokie pola , na których trwaja wykopki. Co chwile mijamy wóz wyładowany worami kartofli.
Nasz autobus, jak to autobusy maja w zwyczaju, zawozi nas na stryjski dworzec. Robimy ostatnie zakupy na pobliskim osiedlu, a wokół nas płynie leniwe osiedlowe zycie- dzieci się bawią w chowanego w zaroślach, kobiety plotkują na ławkach a grupki starszych panów ochoczo grają w szachy.
Wsiadamy w autobus do dworca kolejowego , który nas wozi przez godzine chyba po wszystkich blokowiskach miasta. Potem marszrutka do Szegini, która chyba pobiła swoj kolejny rekord- jedzie prawie 3 godziny. Nie wiem czy zmienila trase, czy się czesciej zatrzymuje, czy wolniej jedzie, ale zaszła jakas zmiana. Nastepnym razem jak się da to chyba pojedziemy elektriczka na Dierżkordon, bo czasowo prawie tak samo a wiele wygodniej i przyjemniej. W marszrutce potworny tłum, większość ludzi wiezie druciane, puste wózeczki. Dostaje sms od Piotrka, ze na granicy jeszcze parę godzin temu były ogromne cyrki i wyjątkowo wolno przesuwała się kolejka. My przyjezdzamy koło 20-21 i jest pusto. Przechodzimy znów w 10 min. Az się czuje z tym jakos nieswojo ;-)
W Medyce tłum, głównie Ukrainców. Ale nie są to te tłumy co zwykle, co wołaja :papierosy, wódka.. Wszyscy zapychają na przejscie z marketowymi wózkami kopiasto załadowanymi jakimis paczkami. Inni troczą siaty, pudła i pudełka do drucianych wózeczków, które uginają się pod obfitościa towaru. Nie mam pojęcia co oni tam przewoża, ale jedno widac jasno- towar pozyskują w „Biedronce”, która stoi 100m od przejscia granicznego. Biegnę szybko do środka aby sprawdzic co oni tam kupują, ale już powoli zamykają, wyganiają klientów. Zaobserwowałam tylko dwie babki, które pakowały jakieś proszki do prania, oleje i soki „kubuś”.
Tak jak przekroczenie granicy idzie wyjatkowo sprawnie to wydostanie się z Medyki do Przemysla nie jest już mozliwe. Następne połaczenie jutro rano. Próbujemy złapac stopa, ale większość aut jadących od granicy konczy swoj kurs pod „Biedronka”. Nieliczne inne auta ani myslą się zatrzymywac. Mocno przyspieszają na widok autostopowicza. Nie pozostaje nam nic innego jak dzwonic po taksówke...
W Przemyslu jesteśmy kolo 22, a najblizszy pociag na Wrocław jest o 3:30. Trwa remont dworca (ponoc dla dobra podroznych) więc nie można się już wyspac w poczekalni jak kiedys.. W PTSMie maja jakas grupe więc nie przyjmują indywidualnych turystów. Plusem jest calodobowa knajpa, która odkrywamy kolo dworca PKS. Ale siedziec w niej 5.5 godziny?? Kręcimy się więc po okolicy w poszukiwaniu jakiegos noclegu- przykuwa uwage szyld na kamienicy pisany cyrylicą- ale nie mozemy znalezc polecanego numeru. Pytamy w knajpie o nocleg. „Jest hotel, tu naprzeciwko”- „Gdzie???”- patrzymy w ciemna sciane kamienicy po drugiej stronie ulicy. Chłopak ciezko wzdycha, wychodzi z baru i zaprowadza nas pod nieoznaczoną w żaden sposób bramę. Faktycznie- wewnatrz ciemnej bramy wisi napis „recepcja – pierwsze pietro”. Nie wiem czy dlatego, ze przekroczenie granicy poszlo tak sprawnie, ale wciąż mam wrazenie, ze jestesmy jeszcze na wschodzietam, gdzie nie ma rzeczy niemozliwych :)
Wspinamy się skrzypiacymi drewnianymi schodami na pietro. Dzwonimy. Otwiera starsza pani. „Gdzie tu jest hotel”- „No tu..”. Miejsce się dla nas znajduje, cena 15 zl. Jest nawet czajnik w pokoju (o bardzo krotkim kablu niedostającym do kontaktu) ale dzieki temu nie muszę rozgrzebywac plecaka i wyciagac butli. Fajnie, ze nie musimy spac na ulicy. Taki hotelik to ja rozumiem
Rano na dworcu wita nas piekny mglisty świt.
W takie dni powinno się ruszać w góry a nie wsiadac do pociagu z perspektywą 11 godzinnej podrozy.. i to jeszcze powrotnej..
Ale na poprawe humoru wyciągam sobie bilety- „9 pazdziernik, plackarta, trasa Lwów- Mariupol”... To już niedługo....![]()
![]()














Odpowiedz z cytatem
Zakładki