DZIEŃ TRZECI:
Klasycznie wstaję o świcie bo już dłużej mi się nie chce leżeć w namiocie. Zapowiada się kolejny dzień pięknej pogody.
Ruszamy dalej Świdowcem. Jest ciepło a wręcz gorąco. Czasami zawieje jakaś błogosławiona bryza. Widoczność jest zdecydowanie lepsza niż dzień wcześniej.
Przez Świdowiec leci wyznakowany szlak przez zapaleńców z Czech, Polski, Ukrainy itd. Jak widać bez znaków żyć się nie da. Oglądamy te poustawiane od czas do czasu drogowskazy i już na pierwszy rzut oka nie podobają nam się czasy przejść, są zawyżone i to miejscami mocno. Widać że komuś się nie chciało iść piechotą tylko pewnie jechał jeepem a czasy wziął "na oko". Taki straszak na niezdecydowanych turystów
Jeziorko pod todiaską.
Świdowieckie stoki.
W połowie dnia dopada mnie kryzys. Problem ze stopami. Niby nowe buty ale wygodne nigdzie nie obcierają, brak obtarć i odcisków za to boli mnie podeszwa stopy, taka obita jakaś. Im dalej tym gorzej. Do tego dochodzi oszczędność wody bo nie mam jej za wiele. Coraz częściej towarzysze muszą na mnie czekać co jakiś czas bo się wlokę :(
Wdrapujemy się na ostatni większy pipant Świdowca, Tempa 1635m, teraz "już tylko" kilkanaście km bocznym ramieniem i jesteśmy w Ust-Czornej :)
Szukamy miejsca na biwak z wodą.
Dochodzimy do niewielkiej ale mocno wciętej przełęczy na skraju lasu. Szukamy wody. Jak się okazuje po oby stronach grzbietu są małe źródełka. Rozbijamy obóz. Uff, to był ciężki dzień. Ognicho, herbatka, żarełko, ostatnie nalewki z plecakowych zapasów, regeneracja stóp cudownymi maściami. Sen.
C.D.N.











Odpowiedz z cytatem
Zakładki