Hej hej,
Czas na relację z zimowego pobytu w Sękowcu – zimowego, bo było to jeszcze przed nawet kalendarzową czyli teoretyczną zmianą pory roku. Cóż, jak na wielbiciela B. miewam jakieś dziwne zwyczaje, muszę się bowiem przyznać, iż chyba pierwszy raz w życiu byłam w Bieszczadach w porze zimowej... no co ja poradzę na to, że nigdy jakoś się nie złożyło inaczej??? Teraz zresztą wpadło mi to do głowy tylko ze względu na chęć potupania sobie na nartach po różnych dzikich zakątkach. No i już wiem, ze zimowe wypady w Bieszczady (człowiek nie czuje, jak mu się rymuje) wpiszę sobie w kalendarz na stałe.
Żeby się nie rozwlekać, podzielę się w miarę zwięźle kilkoma szczegółami pobytu.
Po pierwsze, uroki zimy. W trakcie mojego pobytu popadało na nowo, trudno było w niektórych miejscach dojrzeć własne ślady sprzed 2 godzin. Czar śnieżnego krajobrazu chyba znacie, więc się rozpisywać nie będę. Dwa zdjęcia tu zamieszczę, niestety jakość nie jest rewelacyjna, ale wtedy po prostu sypało. Zdjęcia są z trasy Krywe-Hulskie. (Ha, ciekawe, czy umiem wstawiać załączniki... :))
Po drugie, narty. Owszem, w okolicach Sękowca jest gdzie powłoczyć się na „płaskich” nartach, nie przewidziałam tylko jednego – wyręby trwają, więc co i rusz kawałek drogi się okazywał zbyt rozjeżdżony, żeby się śnieg utrzymywał. Oczywiście nie dotyczy to to takiego np. grzbietu Otrytu, ale przyznam, że liczyłam nieco bardziej na relaksacyjne plątanie się po stokówkach... Udawało się to właściwie tylko krótko po opadach.
Po trzecie, a propos wyrębu właśnie. Była tu już dyskusja o smolarzach, o pracy w Bieszczadach. Przyznam że było mi jakoś głupio, kiedy przechodziłam obok takich jednych, w sąsiedztwie. No bo oni przy ciężkiej robocie, a ja tu na spacer, na narty itp. No wiem, ja w Krakowie też pracuję, tam miałam prawo wyjechać na wypoczynek, zapłaciłam, więc niby o.k., ale jednak jakoś głupio. Za to ciekawie było z nimi pogadać, a to o ich pracy, a to o tym, że misie jeszcze śpią, a to o śladach dzika. Tylko do dziś nie wiem, czy pytając mnie, czy się nie boję tak sama chodzić, mieli na myśli ewentualny strach przed ludźmi czy przed zwierzętami...
Niestety z racji braku towarzystwa (ludzkiego, bo chodziła ze mną wilczurka) nie wyprawiałam się nigdzie wysoko. Za to daleko, ot choćby do Tworylnego i z powrotem, ponad 30 km (narty); wypróbowywałam też rakiety, bo faktycznie śniegu było w lesie okrutnie dużo miejscami (z rakiet najbardziej zadowolony był... pies!). Widoczność nie była rewelacyjna, a słońce pojawiło się dopiero w ostatni dzień, więc wiekszość zdjęć wyszła smutno – biel, czerń i szarość chmur. I spokój, spokój, spokój...
Z życzeniami udanych wyjazdów dla wszystkich
Zakładki