Wyjechaliśmy ósmego dnia października tj. w sobotę... Teście z mą Połowicą przyjechali z Chojnic dzień wcześniej i przekimali się u mnie... humory wyśmienite, choć pół tysiąca kilometrów do przejechania przed nami... Trzy noclegi z rzędu zaklepane w Kalnicy koło Cisnej...
Tego dnia mieliśmy tam dojechać i tak się stało, krajową jedynką po tym czwórką i w Pilznie na Jasło, do Leska i z niego przez Baligród do Cisnej, a z niej do Kalnicy, wyjechaliśmy koło dziewiątej byliśmy na miejscu przed siedemnastą... Rano spadł śnieg, wszędzie były jego resztki, co poniektórzy turyści z Bieszczad uciekli obawiając się obfitszych opadów... Mnie`w to mi graj`. Super! Na miejscu jesteśmy. Wypakowanie, przeglądanie map, rozmowy co dalej dnia następnego, wypad do Biesiska na pierogi huculskie, piwo, wino, powrót, grzane wino i spać.
Niedziela... Mgły. Jedziemy do Wołosatego i podejmujemy marsz na Przełęcz Bukowską, mając nadzieję że do południa mgłę rozwieje... Niestety, a może `stety`, było przytulnie w tej mgle, chodziliśmy `jak chrupki w mleku`... Mgłę rozwijało, lecz po czternastej przy schodzeniu z Tarnicy... Teście stwierdzili, że nie wracają, brak sił, szkoda, bo to pierwszy ich wypad w Bieszczady był i taki dzień, eh... Widoczność w dal pod koniec dnia znacznie się poprawiła, no cóż, pozostał wypad do Biesiska - pierogi, piwo, wino i powrót do wyrka w Kalnicy...
Zakładki