Jedziemy elektryczka na Izjum. W Gorłowce pusto, dopiero w Nikitowce przybywa pasazerów i handlarzy. Wreszcie są pierozki- i to jeszcze jaki wybór: z kartoszka, z kapusta, z mięsem i z dynia. Z dynia jemy po raz pierwszy i zdecydowanie są najlepsze!
Ciekawy jest dziadek handlujacy tajemniczymi ziolami z Abchazji. Ziola są popakowane we większe i mniejsze woreczki, koloru od jasnej zieleni, przez brąz, szarość az do czerni (nie wiem jakie ziola przypominają pokruszony węgiel drzewny). Ceny tez zróznicowane, wahaja się kilku hrywien do kilkudziesieciu. Zainteresowanie ziolami jest spore, zwłaszcza przyciagaja wzrok miejscowych woreczki zwane „rabaj”. Ktos obok sprzedaje ksiazki o medycynie ludowej, hydroterpii czy wspomnienia zakonnika, który zyl 116 lat. Sprzedawca najbardziej poleca ksiazke „Rozumna milosc”- czyli „poradnik dla waszych dzieci i wnukow, które jeszcze nie wyszly za mąż”
Roznosi się zapach ryb: wędzonych, suszonych , rozwieszonych na drucianym kółeczku albo swiezych, prosto z wiaderka.
Jest tez chlopak z harmoszką, który dwa razy odwiedza nasz wagon.
Przygodzi tez facet ze sporym magnetofonem, włącza muzyke i zaczyna do niej spiewac. Pyta nas pozniej czy się nam podobala piosenka. Nie wiem co odpowiedziec bo ¾ slow nie zrozumialam, więc mowie, ze podobala nam się melodia. Facet opowiada , ze ow przeboj ułożyl jego kolega z Nowego Jorku, ale nie trafila jeszcze do lokalnego radia bo tam mafia siedzi i nie dopuszcza prawdziwych artystow. Ale jest przekonany , ze piosenka zrobi kariere i pozna ją caly swiat. Co dziwne jak na elektriczkowego grajka- facet nie chce od nikogo pieniedzy- jego spiew ma na celu jedynie „promocje tego przeboju”. Po skonczonym wystepie wdaje się tez z nami w dluzsza rozmowe. Cieszy się naszym widokiem, mowi, ze bardzo lubi Polaków. Mial nawet kiedys dziewczyne z Polski. Mimo, ze minelo już sporo lat nadal za nia teskni i żałuje, ze tak potoczyl się los.
Atmosfera w elektriczce jest na tyle wciagajaca, ze prawie wogole nie mam czasu patrzec za okno. A również jest na co. Mijamy szyby kopalni soli, zarówno działajace jak i opuszczone. W koncu bardzo niedaleko stad jest Soliedar, ponoc to taka ukrainska Wieliczka, ale niestety brakuje czasu by się tam wybrac. Jedziemy tez przez przepastne (jak na Ukraine) lasy sosnowe. Kręci się w nich sporo ludzi z siatkami, koszykami- wygląda to na grzybobranie. Koszyki jednak zawieraja bardzo mało grzybów, częsciej wystaje z nich szyjka jakiejs butelki, serwetka lub bochenek chleba. Albo grzyby nie obrodzily w tym roku albo „ukrainskie grzybobranie”ma cos wspolnego z „rosyjskim polowaniem” ;-)
Od czasu do czasu las się przerzedza, pojawiaja się malenkie wioski, czasem wrecz osady po kilka chałup zgromadzone przy jakiejs stacyjce czy nastawni. W lasy odchodza piaszczyste drogi, gdzie samochody grzęzna po osie. Widoki miejscami bardziej przypominają Polesie niż Donbas.
W Swiatogorsku nie wiedziec czemu biora nas za Anglików i nie chca wpuscic do marszrutki, ze niby „plecaki za duze” i doradzaja taksówke do miasta. Gdy mowimy, ze my z Polski, to wpuszczaja nas od razu, nawet pomagaja wnieśc plecaki, bo „my sasiedzi” i„my Euro razem robimy”
Nocujemy w domku-baraczku u babuszki. Możemy zostać tylko na dwie noce bo "potem bedzie wesele".
Oprowadza nas po pokoju, tu talerze, tu łyzki. Prezentuje tez mały stakańczyk wymownie patrząc na toperza i szepcząc mi na ucho „zeby mużyk czul się tu jak w domu”![]()
Babuszka martwi się, ze może być nam zimno. Pokazuje jak włączyc kaloryfer, przynosi puchową kołdre. Ma tez kilka porad dodatkowych jak się rozgrzewać gdy inne sposoby zawiodą ;-)
Ruszamy ochoczo w stronę „gór”, pamietając z wielu relacji opisy licznych atrakcji czekajacych tu na turyste. Zastanawiamy się czy dwa dni nam starczą aby to wszystko zwiedzic? A może trzeba będzie zostać dłuzej.
Przechodzimy przez rzekę Doniec, znad której ladnie widac tutejszą skalną ławrę.
Na kompleks składa się chyba dwie albo trzy cerkwie, zabudowania klasztorne oraz kilkaset metrów podziemnych korytarzy, które można zwiedzac tylko ze zorganizowaną wycieczką i chyba nie codziennie.
Latem rzeka Doniec jest miejscem kąpielowym dla okolicznych mieszkanców i ponoc tłumnie przybywających tu turystów z całego Donbasu. Jednak nie wolno się kąpac w rzece naprzeciwko cerkwi- o czym przypominją liczne tabliczki straszace mandatami
Wchodzimy betonową aleją na „grzbiet” tzw Świętych Gór. Mijamy drewniany monastyrek o wielu wieżyczkach , kopułkach i wycinanych pięknie zdobieniach. Przypomina mi cerkiewki z dalekiej, rosyjskiej północy, takie jak np. na wyspie Kiżi.
Kawałek dalej, na szczycie jednej z gór stoi monumentalny komunistyczny pomnik rewolucjonisty Artioma.
Widac go z kazdego miejsca w tym miasteczku. Również spod ławry
Obok Artioma znajduje się cały kompleks pomników, płyt pamiatkowych i wzniosłych haseł ku pamięci żołnierzy walczacych i poległych w „Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej”.
Z pomnikowego wzgórza rozciaga się piekny widok na skalne monastyry i dolinę rzeki Doniec... Ech.. zeby dziś był sloneczny dzien..
I tym samym w dwie albo trzy godziny zwiedzilismy wszystkie polecane turystom atrakcje Swiatogorska ;-) Przeszlismy spory kawałek tutejszych górek, była ławra, Artiom, pomniki, drewniana cerkiewka, „dąb Kamyszewa”, most na rzece, park, widok na miasto ze skałek.. Jakos to wszystko zgromadzone było na strasznie małej przestrzeni...eeeeee, to co my będziemy robic jutro??
Wieczorem idziemy do cerkwi, mimo długich, szerokich spodni karzą owinąc mi się jakąś szmatą. Jaki w tym jest cel?
Kobiety w spódnicach nawet przed kolano mogą wchodzic bez szmaty...
Zawsze w takich momentach przypomina mi się kolezanka, której nie chcieli wpuscic do jakiegos monastyru „bo nie ma przykrytej glowy”. Sprytna kumpela zdjęła z siebie koszulkę, zawiązała na glowie i poszła dalej zwiedzac w staniku. Strażnik z wrażenia zakrztusił się, osłupiał i zaniemówił, a gdy odzyskał mowe to my zapewne byłysmy już daleko ;-)
W cerkwi trafiamy nie na msze tylko na jakieś „odczyty”, więc siedzimy, siedzimy i czekamy az w koncu zaczną spiewac. Atmosfera ogolnie bardzo klimatyczna, pełgaja swiece oswietlając migoczącym swiatłem powazne twarze świętych, w powietrzu unosi się zapach kadzidełek, co chwile przemknie jakiś przystojny zakonnik. ( z tego co slyszalam prawosławni mnisi i księża maja nakaz zapuszczania włosów i brody- więc prawie kazdy się ładnie prezentuje)
Czasem przewinie sie osoba porządkująca swieczki, albo musimy sie przesiąść w inne miejsce bo następuje "czas okadzania"- brodaty pop przechadza sie z buchająca wonnymi dymami lampka na długich łancuchach.
Dwie rzeczy z „cerkiewnego zycia” robia na nas wrażenie. Co chwile chodzi zakonnik i myje obślinione obrazy. Jest tu zwyczaj aby po skonczonej modlitwie pocałowac obraz- w porzadku, ale dlaczego od razu tak żeby po nim spływało? Gdyby nie zamontowane szklane szybki to by chyba już dawno wierni zjedli farbę... Drugim ciekawym obrazkiem są babuszki. Przychodzą nieraz z laseczka, noga za nogą, siadają na ławkach z widocznym trudem. A chwile pózniej kłaniają się przed ikonami do ziemi, dotykając ręką podlogi, bez zginania nóg. Potrafia zrobic raz po raz kilkanascie takich skłonów.
Kolejnego dnia łazimy troche wśród pensjonatów, których jest sporo a powstaje jeszcze więcej. Na slupach reklamują się dwu i trzytygodniowe turnusy wakacyjne. Co można tu robic przez 3 tygodnie???
Odwiedzamy polecane wszedzie „Bezdenne jezioro”. Mamy szczescie, ze jest po sezonie bo latem samo podejscie do tego „cuda” jest platne, wisi tez cennik korzystania z wiat, palenia ogniska itp.
Samo jeziorko przypomina najmniejsze z bytomskich stawow w miechowickim lesie w czasie niskiego stanu wody
Gdzieś na uboczu mijamy domek z przepieknie rzeźbionymi balkonikami, framugami okiennymi, okapami i balustradami. Musi tam mieszkac jakiś artysta majacy dużo czasu. Wszystkie ozdoby są drewniane a wygladają jak koronka
![]()
Zakładki