Już wcześniej, z zainteresowaniem snuliśmy przypuszczenia, co też licznie i w jednym kierunku podążające niewiasty mają w torbeczkach i puszeczko - garach barwnie ozdobionych motywami kwiatowymi i nie tylko. Każda to niosła, a wszystkie do cerkwi zmierzały, bo w jej bezpośredniej bliskości, jak się okazało, kazała się wysadzić nasza współpasażerka. Jakoś tak w trakcie krótkiej znajomości o czym innym polsko – ukraińska dyskusja snuta była, a istotne pytanie nie zostało zadane. Babeczka opuściła gościnne polskie progi, a zatem – pssst! Gul – dobre! Gul – lepsze! Gul – miodzio! Gul – odlot! Gu.. – co, już koniec?! Jazdy też, bo jak się okazało, mapa, przypuszczenia i droga zbiegły się w jednym miejscu – o dziwo w pobliżu baro – sklepu /hmm/. Hamulec, jedyneczka, hamulec – tu nie; jedyneczka, hamulec – tu też nie. A ten dziadzio za płotem może kawałek łąki, coby się maszyna przez dwa dni spokojnie popasła, udostępni?
- Dobryj den. Pan, u was maszynu… parking dwa dnia / i noczi/… yyy?
- Yyy, uuu, ooo…! Dźwięki przez dziadzia wydawane jakieś dziwne takie, nijak do mowy z innych ukraińskich wyjazdów niepodobne, ale wola wyraźnie okazana poprzez: zdjęcie desek zaporowych /u dołu/, usunięcie belek podpierających /u góry/, skuteczne wskazanie kogutowi butem miejsca stałego zakwaterowania, wreszcie otwarcie bramy/ ręce i nogi w akcji/ i dodatkowo - uniesienie grabiami przewodu sielsko ścielącemu się na wysokości nosa opowiadającego. No to fruu, z lekka płosząc kuraki docieramy pięć metrów dalej tj. pod z lekka wzniesioną drugą granicą rozległego ogrodu.
Zakładki