Strona 5 z 5 PierwszyPierwszy 1 2 3 4 5
Pokaż wyniki od 41 do 47 z 47

Wątek: Chory na Horę

  1. #41
    Bieszczadnik Awatar iaa
    Na forum od
    09.2008
    Rodem z
    Podkarpacie
    Postów
    465

    Domyślnie Odp: Chory na Horę

    Na rozgrzewkę, efekt czystki:
    gęsi za wodą,
    L1.JPG
    niezły numer,
    L2.jpg
    za czym kolejka ta stoi,
    L3.JPG
    my ze spalonych zboczy,
    L4.jpg
    Pikuj na celowniku,
    L9.JPG
    dowody zbrodni,
    L8.JPG
    Wy Równa,
    L5.JPG
    po sąsiedzku,
    L7.JPGL6.JPG.

  2. #42
    Bieszczadnik Awatar maciejka
    Na forum od
    07.2009
    Postów
    1,862

    Domyślnie Odp: Chory na Horę

    Cytat Zamieszczone przez iaa Zobacz posta
    (...) Czas na sprawdzenie tego, co zarejestrowała karta pamięci aparatu – taka higiena elektroniki, bo nie wiadomo, co przyniesie jutro.
    Zatem czas na deser...mniam..., ale wiadomo jak to jest z tym apetytem....

  3. #43
    Bieszczadnik Awatar iaa
    Na forum od
    09.2008
    Rodem z
    Podkarpacie
    Postów
    465

    Domyślnie Odp: Chory na Horę

    I nastał Hory dzień.
    Dzień to może zbyt wiele powiedziane, bo o 4.30 to jeszcze całkiem jasno nie jest, aliści chęć przyjrzenia się światu o tak dziwnej porze chyba w każdym tkwi.
    O ile chęć uczyniła pobudkę, o tyle jej bliźniacze tworzywo – ciało miało inny pogląd na oczekiwane estetyczne i fotograficzne doznania.
    Ostatecznie do zarżenia z udawanej rozkoszy nakłoniła je /tzn ciało/ dawka porannej rosy skrytobójczo spływająca z tropiku za kołnierz t-shirta, a potem gdzie bądź, gdy wychyliło lękliwie wiodącą część w celu zbadania sytuacji zewnętrznej.
    Już przez powłoki namiotu dawał się dostrzec charakterystyczny blask Łysego, raźnie przemieszczającego się znad jednej góry nad drugą. Kształty tychże, ostro cięte, dominowały nad mglistą doliną bez światła. Opar dusił sny mieszkańców i nie pozwalał im wydobyć się z kotłującego się dolinnego otumanienia.
    Trawa, wieczorem jeszcze zielona, teraz zdawała się bielić od obfitej rosy, której temperatura dawała do myślenia stopom niechlujnie obutym i ciągnącym nieszczęsne sznurowadła, chyba tylko w ramach udawanej kosmetyki.
    Nerwowym, zajęczym krokom /skokom/ dwóch ludzi z aparatami towarzyszyło życzliwe pochrapywanie pozostałych mieszkańców namiotowego obozowiska.
    Gdy ciemność wzbogaciła się o różowości, czerwienie i fiolety, a z wioskowej mgły wyłaniać się zaczęła, i skromnie chować, wieża cerkwi, menażki i butle zaczęły zmieniać swe z instrukcji wyprowadzone funkcje i stały się statywami, głowicami, jednym słowem – prawie stabilnymi, a na pewno nowatorskimi, wspornikami.
    A można było zamiast karimat, śpiworów i całego tego zbędnego tałatajstwa wyposażyć się godnie i działać wygodnie, prowizorki uniknąwszy…

    Jak się okazało, w sumie przez przypadek, wybraliśmy miejsce noclegowe z dużą ilością gwiazdek, jego urok, w całej okazałości, można było dostrzec właśnie dopiero o tak wczesnej porze. Rozległe łąki zbiegające trawersami ku dolinie, poprzecinane śródpolnymi zadrzewieniami; otoczka światła, kształtu, czasu i czegoś nieuchwytnego. Czy tylko ja tak mam, że nie wiem jak to opisać?
    Ach! Cóż to był za poranek!

    Czas posiłku - squaw udawały, że przygotowują smaczne kanapki, a wodzowie udawali, że im one smakują. Westalek /a może lepiej Westalski/ dobył płomień z butli, wodę na używki gotując; obozowisko ożywało, ziewając i ciesząc się niezgorszą aurą poranka.

  4. #44
    Bieszczadnik Awatar iaa
    Na forum od
    09.2008
    Rodem z
    Podkarpacie
    Postów
    465

    Domyślnie Odp: Chory na Horę

    Jak najłatwiej wziąć prysznic z rana w miejscu, gdzie nie ma do tego odpowiednich urządzeń? To proste - wystarczy próbować obniżyć wagę namiotu, strząsając niewyobrażalną ilość drobnych kropelek. Techniki bywają różne – wszystkie mało skuteczne, za to wielce odświeżające.
    Jak zwykle sprawnie inaczej przeszliśmy przez piekło pakowania spuchniętych dóbr doczesnych i, a jakże, umieściliśmy w łożach dwulitrowe butle z ukraińskim paliwem rakietowym na cały dzień.
    Wydając otworem paszczowym jęcząco – westchnieniowe dźwięki, powoli opuszczaliśmy gościnną łąkę i krowim traktem zdobywaliśmy kolejne metry w pionie i poziomie, mijając: a to zarośniętą polanę z małą wiatką, a to źródełko wybijające spod korzeni krzywulcowego buka, a to płytki wąwóz powstały od pochodu ludzi i zwierząt chodzących tędy, bagatela, może i siedemset lat.
    Dnia poprzedniego, na chwil kilka przed wybraniem miejsca biwakowego, spotkanie z ludnością tubylczą skutkowało pozyskaniem informacji o odległości, jaka dzieliła nasze aktualne miejsce od celu wyjazdowego - trójwierzchołka Ostrej Hory. Jak wynikało ze sprawnej translacji, kobieta kierunkująca nasze ścieżki też udaje się czasem na tę górkę, zwykle w celach zbierackich, gdy wypoczywa w drodze, to zajmuje jej to ze dwie godziny, a gdy się spieszy to „słabe” półtorej. W ferworze dyskusji oznajmiła też, że jest byłą sportsmenką.
    Wiadomość pierwsza bardzo nas uspokoiła, a druga nie wzbudziła większego zainteresowania. Dziś, z perspektywy czasu wiem, że ta ostatnia informacja miała niesłychanie istotne powiązanie z wcześniejszą; waga pierwszej była przez nas wielokrotnie tego dnia weryfikowana i interpretowana wielorako.
    Próżno by jednak szukać wspólnego mianownika między byłymi sportowcami ukraińskimi a polskimi łazikami górskimi, zwłaszcza jeśli pod uwagę weźmiemy czasy przejść.

    Pewno uniknęlibyśmy gruntownej eksploracji pasma, zwłaszcza w jego zachodnim pochyleniu, gdyby nie jedno, błędne rozczytanie któregoś tam dylematu – na tym rozwidleniu to w zarośnięte lewo, czy w dobrze przetarte prawo? Co powinno się wybrać w takiej sytuacji? Wiadomo, tak też uczyniliśmy. Potem było już tylko: sympatycznie, w cieniu w dół, sympatycznie, w cieniu ostro w górę, mniej sympatycznie w słońcu ostro w górę, i od nowa /odnowa organizmu odbywała się przy użyciu paliwa z dwulitrowego zbiornika/.
    Mniemam, że w zbiorniku tym dżinna zastąpiła wena, która podpowiadała: teraz „sympatycznie, w cieniu w dół, sympatycznie, w cieniu ostro w górę….
    A któż nie słuchałby weny?

    Gdy Helios ostro tego dnia rydwanem sobie poczynał, odciskając na naszej skórze swoje piętno, uznaliśmy za zasadne wykorzystanie jego mocy do wysuszenia tego, co powinno być suche, więc w najdogodniejszym do tego celu miejscu obwiesiliśmy okoliczne krzaki materiałami mniej lub więcej przepuszczalnymi i drzemaliśmy sobie, słodko śniąc o górach.

  5. #45
    Botak Roku 2016 Awatar asia999
    Na forum od
    11.2008
    Rodem z
    jakieś 73 cm od Tarnicy ... w skali 1:1.000.000
    Postów
    1,683

    Domyślnie Odp: Chory na Horę

    Cytat Zamieszczone przez iaa Zobacz posta
    A któż nie słuchałby weny?
    oby wena pozwoliła jak najdłużej snuć tę opowieść... :))

  6. #46
    Fotografik Roku 2010
    Fotografik Roku 2009
    Fotografik Roku 2008

    Awatar bartolomeo
    Na forum od
    07.2005
    Postów
    4,243

    Domyślnie Odp: Chory na Horę

    Cytat Zamieszczone przez iaa Zobacz posta
    piekło pakowania spuchniętych dóbr doczesnych
    Nigdy nie potrafiłem tego tak pięknie nazwać, teraz już wiem co mnie spotyka każdego ranka w górach
    Czterech panów B.

  7. #47
    Bieszczadnik Awatar iaa
    Na forum od
    09.2008
    Rodem z
    Podkarpacie
    Postów
    465

    Domyślnie Odp: Chory na Horę

    Upłynęło czasu mało - wiele, suszki spakowane i z radością można nurknąć w chłód jedliny, buczyny i innej – iny, szukając ścieżki, śladu ścieżki, krótko mówiąc przejścia przez krzaczory. Po krótkich targach - puśćże ty p…* ostrężyno /*pachnąca słońcem/, wyrywamy się ku górze;. mozół znów pokrył czoło solanką, ale kolejne polanki wynagradzały trud marszu bez GPS-a. Co rusz można było zatoczyć okiem po południowo – zachodnich połaciach lasu, traw, światła i cienia.
    Zamknąć powieki, utrwalić obraz na osobistym dysku – przyda się w listopadzie, lutym i kiedyś tam.

    Ni stąd, ni zowąd, minimalnie poniżej grzbietu, objawia się prawie przejezdny płaj, taki wypasiony - nie jakimiś tam kamulcami i rozjeżdżonym błotem pokryty, ale pradawny, zakarpacki – trawą porośnięty z przycupniętymi przy nim nielicznymi, steranymi zmaganiem z wiatrem, czasem i śniegiem, pokręconymi drzewami. Nim też podążamy, czując niepokój, gdy przejawia co rusz ochotę na odsuwanie się od swych najwyższych rejonów i zamiast wznosić się, obniża loty i sunie po poziomicach w dół . W jednym z miejsc zawahania, jego i pewności kompasowej, umyślny udał się przez świerkowy las ku górze, w celu sprawdzenia co jest za. Za była polana, z której widok na pikujski grzbiet zapierał dech w piersiach, a kępy jagodowych krzaczków porastały ścieżki wołowin poszukujących czegoś na ząb.

    Przełęcz oddzielająca pasmo od szczytu wykazuje zupełny brak litości – ot tak sobie z, do niedawna, 1060m spadamy na 850, by natychmiast ruszyć „w górę, ciągle w górę, choć cel się w chmurach skrył”, a cel ów był na wysokości 1405 m. Rozpacz - aby się do niej dobrać, trzeba wędrówkę rozpocząć niemalże od początku.
    Kocham góry!!!
    Tu też podkusił jakiś uczepiony u plecaka Bies alboli Czad /lepiej wena albo muza/, żeby zamiast po krętych, acz przetartych ścieżkach, własny trakt wyznaczyć. Solanka z czoła w obfitości spłynęła w niższe rejony body, a wdzięczność wobec Pana (z)Wodziciela wyrażana była dzikim błyskiem nie tylko błękitnych ocząt, ale, o ile zielone zarośla pozwalały dojrzeć, błyskiem noża trzymanego w zębach /Na co im ten nóż, skoro konserw już nie stało?/

    Pieśń powyżej przytoczona oddawała istotę aury – do niedawna złocistą witką smagani po uszach, nosach i łydkach, musieliśmy poznać okoliczności powstawania cienia w bezdrzewnym terenie. Potężne polany – kraina jagodowych krzaczków i goryczki trojeściowej - oddzielone od porastającej zachodnie zbocza nieprzebytej buczynowej gęstwiny pasami kwitnącej jeszcze i puszącej się już tu i ówdzie wierzbówki kiprzycy, były powodem częstego schylania się po wypadające z wrażenia szczęki /oryginalne, żeby nie było/.
    Były też takie okoliczności przyrody, gdzie z przyjemnością brodziliśmy przez łany zielonego i chłodnego szczawiu alpejskiego.
    Gdzieś mi się obiło o uszy, że rośnie obficie w miejscach, w których znajdował się koszar, a zatem brodziliśmy w dobrze przetworzonym łajnie. A co, nie wolno?!

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Z Pikuja na Ostra Horę
    Przez pioabram w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 03-10-2010, 20:13

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •