Vademecum don Enrico, vademecum!
Gdy już ku Lucie skręt drogi nas powiódł, przecinając bieg ważnej linii kolejowej, język z charakterystycznym chrzęstem podążał za myślą: napić się tego. Gdzieś tu, na tym forumie, padło niebiańsko doskonałe określenie tego – „złociste krople optymizmu”. Tak, tego nam /mi / trzeba. Gdzie myśl, tam magazin. Problem był tylko w obfitości, a wynikał on pewnie też z faktu, że Lutowe okolice mają ciekawy charakter kurortowo – biedęklepiący, ze zdaje się wyciągiem narciarskim związane. Na szczęście obok pensjonatowych całkiem, całkiem lokali gastro, nie wiadomo na jakim prawie lokowane były w domciu, zwykłe skarbnice tego, co potrzebne jeszcze niestrudzonemu wędrowcowi. Radości i zapobiegliwym zabiegom nie było końca. W jednym z takowych miejsc wymian towaru za pieniądz nastąpiła transakcja i po wygodnym ulokowaniu się na fotelu samochodowym już miało nastąpić to, co powinno nastąpić rozkosz kubeczkom smakowym zapewniając, gdy nagle kierowcę urzekła jedna z licznie mijanych po drodze babulek, machając bez większego przekonania ręką, coby podwodę zatrzymać. Rozgardiasz i udawana ciasnota nie przeszkodziły zacnemu kierowcy gentelmanem szarmanckim być i tym samym moment spożycia znacząco opóźnił się był, albowiem w obecności damy jakoś tak łyso z gwinta sączyć, zamglonym z rozkoszy wzrokiem wodząc po urokliwych krajobrazach. Nieprawdaż?





Odpowiedz z cytatem
Zakładki