Jak Go znamy, to dorzuci do ognia... za cztery lata, albo zagadnie w zagadkowym wątku i... odpowie sobie sam.
Ale żeby nie było, że to nie było, bo tylko jeden to widział, to niech będzie:
Gr14.JPG.
A w załączeniu bajeczka, na dobre południe, znaleziona ad ACTA tutaj: http://g2zofia.prox.pl/pod/legendy/leg2.htm.
Żeby nie zginęło:
A, i jeszcze ilustracja do jakiejś Pana Turnauowej pieśni /np. "Szli tędy ludzie"/Rabia Skała...
W tygodniu poprzedzającym Zielone Świątki zwane
z bojkowska Rusala, w Biszczadach pojawiły się rusałki. Przychodziły z węgierskiej strony Karpat, grzbietami górskimi na Paportną, skąd później rozchodziły się po całej okolicy.
Na Paportnej zawsze czekały na nie czady, dobre duszki tych gór. Przyrządzały na powitanie nalewkę
z suszonych leśnych jagód i miodu dzikich pszczół
w wielgachnej beczce, której i we czterech chłopa, nie dał by rady objąć. Rusałki chętne były takiemu powitaniu i do zabawy skore. A po dobrej nalewce, wiadomo, zawsze następują tańce i swawole. Zazdrościły im biesy owej nalewki i spotkań z rusałkami; tych zabaw i wzajemnych przymilań. Postanowiły przeto do beczki napaskudzić.
Na Kremenarosie, gdzie zawsze w tę porę biesy się spotykały, w glinianym garcu sporządziły wywar z jagód wilczego łyka, korzeni nadrahuli i kwiatów arniki. Dodały do tego jeszcze parę siarczystych przekleństw i kilka łyżek dziegciu. Paskudztwo straszne wyszło, że aż od samego zapachu we łbach im się kręciło. Żaden z biesów nie odważył się tego paskudztwa spróbować i choćby tylko jedną kropelkę na ozór wziąć. Teraz należało wlać je do beczki
z czadzią nalewką. Podjął się tego Czerenin, największy chwat, pośród tej całej biesiej gawiedzi.
Tuż przed świtem, gdy księżyc zakryły chmury, wzbił się w powietrze i niósł garniec z paskudztwem nad granicznymi szcztami. Wiadomo jednak, że biesy tracą swoją moc wraz z pierwszuym, porannym pianiem kogutów. Czerenin był już niedaleko Paportnej, gdy nagle zapiał jakiś kogut w Moczarnem. Natychmiast Czerenina opuściła czarcia moc i z rąk wypadł mu niesiony garniec. Upadając roztrzaskał się o skałę w dole, a owo paskudztwo rozbryzgało się po niej. W jednej chwili wszędzie tam gdzie padły krople biesowego wywaru, szara skała zmieniła kolor, tak silny był ten zajzajer. Po chwili cały szczyt był już upstrzony rdzawymi plamami.
Bojkowie, bieszczadzcy górale, którzy tu dotarkli jako pierwsi, nazwali go rjabia skała, czyli pstra. I tak już zostało. Kto nie wierzy niechaj wybierze się z Wetliny poprzez Jawornik i Paportną na Rabią Skałę, a na własne oczy ujrzy pstry kamień, spaskudzony przez biesy...
Gr16.JPG
Zakładki