Regularnie od paru lat, jak najczęściej wyjeżdżam na moje ukochane biebrzańskie bagienka. Słowo ukochane nie jest słowem na wyrost tak po prostu jest. Wprawdzie mówię swojemu szczęściu że jest na pierwszym miejscu nawet przed błotkiem BPN ale nie jestem pewien czy to jest prawda.
Na drugim miejscu są oczywiście góry, szczególnie zimową porą i nie przeszkadza mi nawet specjalnie że mnie sześćdziesięciolatkowi dupa marznie.
Bagna nie są spektakularne. To nie góry gdzie co parę kroków zmienia się widok. Nie każdy je doceni. Tak jak dar wiary nie do końca od nas zależy tak i nie każdy ma to szczęście cieszyć się pobytem w tym rejonie.
Pierwszy mój wyjazd to koniec marca. Szeroko rozlana woda, ciepły kolor trzcin i oczywiście miliony mniejszego i większego ptactwa.
Niestety z zasobnością u mnie nie jest najlepiej, mój aparat to zwykła prymitywna małpeczka nie oddająca „reality”.
Start w Kuligach, Jegrznia
Rzeczka jeszcze do końca nie odmarzła.
Bliziutko obozowiska tacy mili goście – konik polski, pewnie tatuś
mamusia i dziecko
Wieczorem oczywiście koncert – wszelakie ptaszęta, klangor żurawi i oczywiście śpiew wilków. Podkreślam, nie wycie a śpiew. (bytuje tam ok 30 sztuk)
Następny dzień to wycieczka po okolicznych wydmach i bagienkach
Warto marznąć, warto moknąć dla takich widoków
i takich
Oczywiście cały czas widzimy masę ptactwa, lata toto, pływa a przede wszystkim drze dzioby.
Bywało zimno, mokro, wietrznie i deszczowo ale nie było najkrótszej chwili żalu że nie jestem gdzie indziej.
Polecam zdjęcia z galerii chociaż „to nie to”.
http://picasaweb.google.pl/tadekperek6
Zakładki