Wielkie białe płaty spadały z chmur, jakby ktoś w niebie skubał kaczki, albo urządzał bitwę na poduszki. Do lokalu wmaszerowała Baba, na głowie czapa z lisów i futro z setek małych, Babie ducha winnych stworzonek. Usiadła na krześle, zaskrzypiała jak Derkacz, i przez bar rzuciła - sapiąc jeszcze po tych 10 schodach - szklanka soku marchwiowego, tylko żeby to był szklanka a nie naparstek! Ciepłe, pomarańczowe wnętrze knajpki i potop pierza za oknem, skłaniały do wolnego jedzenia i swobodnych myśli, lotów nieokiełznanych, wyfrunąłem przez okno pomiędzy te płatki… chwilę mi tam zeszło, dopóki Baba nie zrobiła awantury, o sok, który właśnie jej podano.
- mętny! Tego się nie da pić! – skrzeczała- proszę mi to natychmiast przecedzić!
Mam wrażenie, że istnieje typ ludzi, którzy tylko narzekają, opozycją stoi nadzieja, że mi się tylko wydaje. Wylatując przez okno obiecałem sobie napisać parę listów. Od paru miesięcy, tylko w ten sposób możesz mnie jakoś znaleźć. W portfelu prócz powietrza, tak na wszelki wypadek, mam zawsze kilka pocztowych znaczków. Człowiek, chcąc nie chcąc to zwierzę stadne. Wybrać, co ważne i napisać, tak żeby nie uderzać, powiedzieć jak najwięcej, nie musieć kłamać, przekazać całą prawdę, nawet, jeśli nie jest taka słodka i migdałami nie pachnie. Kawa pomaga mi pozbierać rozsypane w głowie myśli, mimo że czasem po niej tak się trzęsę, że zamiast zlepiać się w całość, powinny z niej wypadać na podłogę jak małe szklane kuleczki. Zdałoby się je osiodłać, oswoić łagodnie. Pójdę w ten puch, niech mnie zasypie. Do Ciebie, kilometr dwieście, sto dwadzieścia tysięcy centymetrów żeglugi w bieli sączącej się z nisko zawieszonego nieba. I się jest. Dworzec…
Ale jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz. Zatem. Trzy skrzyżowania, jeden zielony lew na cokole, zakład pogrzebowy, park, szkoła muzyczna, sąd i, co prawda w przeciwną stronę, ale za to jest! Kawa, Kawusia, Kawunia… Po co się chodzi do kawiarni? Żeby patrzeć, podsłuchiwać, żeby nic nie musieć, nie tylko po to żeby Ją pić. Oskar Wilde powiedział kiedyś, że „to jedyne miejsce gdzie możesz być sam, nie będąc samotnym”. Świeżo zmielone i zaparzone ziarno to nie tylko napój, choć może być nim tylko. Rozcieńczonym niedbalstwem. Każdy pije to, co lubi. Z mlekiem lub bez, po turecku czy wiedeńsku, orzechowe sweet espresso, drip o czekoladowym finiszu, kawiarka stawiana na ruszcie w ognisku, z przypaloną rączką, czy zalewajka, koniecznie w szklance, a najlepiej jak jeszcze z koszyczkiem. Arabica czy robusta? Masala z korzeniami, czy latte z syropem? Jedni robią z tego rytuał, wtedy może być sztuką rozwijania zmysłów, inni nadają mu rangę kultury bycia po swojemu. Parę spraw jest jasnych: rozpuszczalniak to nie kawa, jak nie założysz sitka do makinetki i za słabo zakręcisz to wybuchnie, brudna dysza – słaby barista… aha, i nie ma tam żadnego –k w espresso! A tutaj, podają kawę tak jak lubię. Opieram plecy o ścianę, nurkuję w filiżance i zaczynam pisać.
…Szmatka, guzik czterodziurkowy, garść piór i orzechów włoskich spięte były czerwoną kokardką…
***