Strona 1 z 2 1 2 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 1 do 10 z 13

Wątek: Teatr skrzyżowań...

  1. #1
    Literat Roku 2013

    Awatar trzykropkiinicwiecej
    Na forum od
    04.2007
    Rodem z
    Nigdziebądź nad Osławą
    Postów
    1,841

    Post Teatr skrzyżowań...

    Szmatka, guzik czterodziurkowy, garść piór i orzechów włoskich spięte były czerwoną kokardką, na psa urok taka niespodzianka. Bartek – piec węglowy, dotychczas rzetelnie grzał portret Lenina w kuchni, równie sumiennie fundując warstwy świeżego pyłu na meblach. Wyznaczał tym samym rozkład jazdy na mopie oraz żywot moherowych ściereczek. Mecenas wypraw do wnętrza kominowych rur, piwnicznych składów z węglem, sklepów z chemią gospodarczą, czego to on nie napędzał. Wylot spalin, kluczył w ścianie, jak panie z administracji budynku komisariatu Policji nr 3, w którym to zamieszkiwałem, razem z Bartkiem i feralną niespodzianką znalezioną w kominie. Wysłana przez zarządcę lokalu brygada ratunkowa, nieszczęśliwym trafem utknęła gdzieś, i od siedemnastu dni, z mizernym skutkiem, usiłuje przebić się przez śniegi, zaspy, i mróz.. Widziałem na własne oczy. Miotało nimi jak szatan, tylko na boki i do tyłu, taka siła, taka siła! Opór przyrody za duży, sami wiecie, że nie da się pokonać czterystu metrów za jednym zamachem przy poważnych problemach z grawitacją i ustaleniem współrzędnych innych niż dom. Strategicznie, podzielono więc drogę na kilka etapów. Co wieczór wracali do bazy, w dzień aklimatyzacja, uzupełnianie płynów i podchodzenie. Jeszcze dwa tygodnie temu zakładany był obóz nr 1 niedaleko Biedronki, a już przedwczoraj widziano ich w walecznej desperacji koło Żabki. Szacunek. Liczy się wytrwałość i uparte dążenie do celu, jak mawiał Dziadek, ten z portretu, tak go tu pieszczotliwie nazywali zanim zniknął z budynku Rady Narodowej. Nie był sam, kiedy zaczęła się ewakuacja, Szwagier Bombla wydarł jeszcze czterdzieści takich, tyle, że mniejszych. Zrobił sobie z nich podłogę w kuchni, bo to dobra sklejka była.. Całkiem źle, to im tam na tej podłodze nie było, zawsze komuś coś spadło pod stół przy kolacji, i ciepło w miarę, jak piec hulał i węgla było na dość, a zima niemrawa. Tylko się chłopakom mordki od kapci z czasem poprzecierały.

    Co ranek - biegałem, z salonu do łazienki, będzie z trzy metry delikatnego szczypania w pięty. Po tygodniu treningu na trasie wylądowały dwie baranice, i od tej pory, biegałem dalej, jeno jak król, po perskich dywanach. Tak kończą czarne owce. Próżność do samiutkich kostek, wyżej szron, wszystko, jak bukowe gałęzie, na północno-wschodnim stoku Rawek późną jesienią. Dla lodówki oznaczało to śmierć przez odcięcie prądu. Z zimną krwią jej funkcje życiowe przejął stół, i w zasadzie dowolne miejsce w mieszkaniu. No może oprócz trzech. Nigdy na raz. Kłóciłoby się to z powszechnym prawem wygody, chwilowo obowiązującym w najbliższej okolicy salonowego kominka, w moim śpiworze ( tylko około godziny pierwszej, w nocy, nie później, nie wcześniej), i w wannie nad ranem. A tak, to w szafach i na półkach z książkami „Upał jakby zelżał”, czyli śnieżyce, zaspy… i mróz.
    *

    W Bieszczadach latem, zwykle budzą nas ptaki, poranna zmiana i setki dziobów, produkcja decybeli pełną parą, drą się dopóty, dopóki zmęczone hałasem słońce nie raczy wstać. Człek odrywa wtedy przyklejoną do nosa powiekę, i lekko wzdycha, to przecież szczęście móc obrócić się o tej porze na drugi bok. Audiofile i romantycy planują przewrót ze strategią, tak, by przy jak najmniejszym nakładzie energii, odsłonić na świat choćby jedno ucho i oprócz wyłapywania dźwięków, użyć małżowiny do zebrania osiadającej rosy..
    Na Śląsku, tu gdzie sypiam, też występuje akustyczne zjawisko, tyle, że dograne do miejscowych realiów. Sąsiad, ranny ptaszek, gdy tylko poczuje brzask, sfruwa do piwnicy pod moją sypialnią i narzuca rytmicznie, średni orzech do górnej komory spalania, po krótkim staccato szuflą, zapala w dziobie ukraiński tytoń i poranną salwą z płuca wita dzień. I chyba nie jestem romantykiem.
    Przypływy i odpływy, ciepło, zimno, piekło, niebo...
    Jakąś godzinę później udaje mi się wstać. Zazwyczaj. I to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej, a pszczoły ze szczęścia produkują miód. W rozkoszy życia, ceniąc sobie poranny ciepły sen, gdy ten zaburzony jest z jakiejś przyczyny, zastępuje kąpielą w gorącej, parującej masie podwójnego wodoru z tlenem. I to jest to, za co Królik dałby sobie odciąć łapę, oczywiście nie tę, co trzyma wtedy marchewkę. Tę drugą. Nogą przecież też można sterować strumieniem wody, wystarczy mieć chwytne palce i opanować technikę luźnego kurka. Powoli podnosząca się w stronę głowy kołdra wody, łaskocze i dotyka ucha, po chwili z chlupnięciem zmienia audiosferę poranka. Emocje potrafią zmienić się w człowieku szybciej niż pojawiają się myśli, wyobraź sobie, że leżysz zatopiony w świecie swojego wnętrza, a w boski bulgoczący stan wkradnie się potworny łomot do drzwi, bezczeszcząc sacrum chwili takiej jak ta. Łup! Łup! Łup!
    -No…kurwa! – z silnym akcentem na -k.
    I to nie byli kominiarze, to nie dla nich w ułamku sekundy doprowadziłem się do pionizacji i zawrotów głowy gwałtownym ruchem i równie nagłą zmianą temperatur. To nie dla nich cały mokry znaczyłem mokry ślad na lodowatej posadzce by móc otworzyć drzwi, w samym tylko ręczniku! Stojąc na jeszcze zimniejszej klatce schodowej wyparowywałem teraz całą poranną radość. I to nie był, listonosz z oczekiwaną przesyłką. Oto jak przestraszyć panią od ulotek z Lidla. Mać!
    *
    Zamrożona marchewka nie smakuje tak samo jak świeża. Nawet wtedy, gdy z gracją zetrzesz do niej odrobinę skóry z palców. Ręka, wystrzela wtedy natychmiast, robi łuk nad głową i powraca, tam spotyka się z drugą, która zdążywszy się zorientować o nadchodzącym niechybnie bólu, nakryje ją w odruchu współczucia i wyśle komunikat dalej. Ciało pochyla się do przodu, zaciska zęby i podnosi jedną nogę do góry. W zwolnionym tempie wygląda to jak sekwencja ruchów z Tai Chi. Można poprzestać na tym, albo rozwinąć układ o trafienie przy powrocie ręką w kant talerza, podbijając fajans w powietrze, z fikuśnym piruetem wyląduje na podłodze, zabierając ze sobą surówkę, tarkę, nóż, a łokciem, niechcący wyślesz tam też szklankę z łyżeczką i świeżo zaparzoną herbatą.
    O nie! Nie, Nie.. Wiem, że coś tu jest nie tak. Los napiął się jak barania torba, za przeproszeniem, i drwi. Cynik! Po pierwsze dziś dwudziesty szósty, a nie trzynasty, i nie piątek, a czwartek, po wtóre godzina dziewiąta, minut siedemnaście. Ta zadziwiająca średniość nie może być normalna. Pół księżniczki, jej kurestwo i rękę królika za normalne śniadanie bez wrażeń!
    Nie całkiem przypadkiem, wiem gdzie w tym mieście można dobrze zjeść, i napić się porządnej kawy. I nie żebym tam uciekał często przed zimnem w mieszkaniu, przecież to byłoby tchórzostwo podszyte lekkim snobizmem i hedonistycznym zapędem. O nie… to była najzwyklejsza potrzeba poudawania, że się jest normalnym, co miało mi wychodzić na zdrowie. Ale… jak mawiają… natury nie oszukasz.

  2. #2
    Literat Roku 2013

    Awatar trzykropkiinicwiecej
    Na forum od
    04.2007
    Rodem z
    Nigdziebądź nad Osławą
    Postów
    1,841

    Domyślnie Odp: Teatr skrzyżowań...

    Teatr skrzyżowań zaprasza, konkurs na najszybszy start. W obsadzie studenci architektury, z wielgachnymi teczkami na rysunki, studentki chemii modne, bardzo modne, i ja. Tło: martwa zebra rozjechana przez walec, semafory, oraz mgła z parujących ust, i rur wydechowych warczących samochodów, które oświetlają scenę. W tłumie Babuleńka, w welurowym płaszczu i starych kozakach. Choć już zaplątana w wątek, to ewidentnie jest tu przez przypadek i nie pasuje do reszty. Nie żuje gumy, nie spogląda ukradkiem, nie ucieka wzrokiem, nie wierci się w miejscu. Stoi, …i czeka, do tego ten garb, wielki jak świat. Mogłaby przylecieć z innej bajki latającym dywanem, albo na smoku, a i tak nikt, nie zwróciłby na nią uwagi. Na marginesie, niewidzialną, trzęsącą się ręką, dopisała starannie swój rozdział, sympatycznym piórem! Nie, jakimś tam żelowym długopisem z kulką. Być może narratorka historii sprzed epoki, kiedy to Pan Bóg nie miał jeszcze brody, a plecy miała gładkie jak świeżo krochmalona pościel, i pachniały mydłem.
    Ona niewidzialna. My, napięte podniesione barki, zagryzione wargi, oddechy wstrzymane, ni pary z ust, nosem, parsknięcia i grzebanie kopyt, zawieszeni w pół kroku, oto zaraz, bomba w górę! Kto wie ten wie, ruszy zanim zmieni się światło. Nie zdradzi się gestem, niby nie ciekawy, patrzy w bok na szyby samochodów, w nich odbijają się semafory, trzy pasy, trzy czerwone i można iść, aż półtora sekundy zapasu! Całe dwa kroki do przodu, mogą mieć znaczenie, jeśli akurat jesteś na krawędzi… krawężnika. Każdy krok się liczy. Zniknęli za rogiem.
    Babuleńka mrówczym truchtem, głowa starością przygnieciona do ziemi, usiłuje zdążyć przed ponowną zmianą. Czerwone dopadło ją w połowie przejścia. Samochody zaczynają warczeć. Pierwsze trąbienie z tyłu, znak, że minęła tak zwana sekunda nowojorska, najkrótsza znana kierowcom jednostka czasu.
    Przyznam się, że miałem tremę, pierwszy raz w życiu przeprowadzałem staruszkę. To coś, jak posadzenie drzewa albo spłodzenie syna, rad, więc byłem, że mogę kolejny etap zaliczyć. Nie żebym marudził, bo to drugie bywa wielce przyjemne. Jednak, jakoś mi się do dzieci nie spieszy, mięty do wicia gniazd nie czuję. Gdyby zaplątane w pajęcze tabu słowa, wyrwały się kiedyś i zechciały sfrunąć na kartki, nie omieszkam temat rozwinąć. Póki, co, prawie sza. Samym słowem muskałbym tylko powierzchnię, a ja chciałbym wejść w to głębiej, wpaść po uszy. Tak żeby wystawał jedynie czubek głowy, a Ty możesz sobie po nim przejść, odbijając się lekko, przeskoczyć na drugi brzeg… i pójść dalej, albo złapać mnie za czuprynę i wyciągnąć. Z tym, że będzie się wtedy ubabranym tak samo jak ja. Ale będzie nas dwoje. Nikt nie będzie sam schnąć na trawie. Zapytasz - A nie mogę po prostu przeskoczyć na drugi brzeg i wtedy wyciągnąć za kłak? – A ja, boję się, że znowu wbiję się w dno, wwiercę w muł, zahibernuję. Wtedy nie będzie już innego sposobu, tak czy siak trzeba pobrudzić sobie ręce. Tak, to chyba tam nauczyłem się gadać z rybami, w tym szlamie. Złośliwi twierdzą, że to nic trudnego, wystarczy ruszać ustami i nie wydawać dźwięków. Ja Ci powiem coś Gagatku, z tym głosem to prawda, że go nie mają, tyle, że tylko dla tych, co nie chcą ich słuchać.

    *
    Jesienna ryba to była. Karp. Gchllluup. Zassało mnie do wielkiego brzucha. Siedziałem w mule na początku millenium. Tak, to był ten sam „fatalnie zamulony staw w parku zdrojowym” z mostkiem, takim „bajkowym, rusałkowym…łagodnie wchodząco-schodzącym, spiętym balustradami, na których opierając się kuracjusze, w letnim sezonie karmili tłuste karpie, białe łabędzie i japońskie kaczki.” Ten sam staw, ale gdzie indziej. To nie był Ciechocinek tylko Wola Michowa. Chociaż Mieciu często mówił, że to dom uciech jest, ten domek jak przecinek, ciechodomek, ciecho-cinek. ŻyliśMy, Zubow już nie żył.. Zniknęły złote dłuta i walizka pełna śniegu. Był za to muł, nie z tej epoki, z początku millenium. Był ten staw, namalowany na ścianie. I były kosmiczne ilości grzybów. Wszystko zaczynało się lunarnie. Odklejaliśmy się z Mieciem całymi dniami i nocami, wielbiąc Drogę jak bóstwo jakieś srebrno-niebieskie. Pielgrzymki nocne Od Feszowa do Matragony, od Maniowa do Małej Woli, od Szeligi do Kaczmarków, i tak nieustająco, przez 3 lata, 3 miesiące i 3 dni. Każdy miał swój czas, mógł go sobie wyginać, tak jak klaun wygina baloniki i tworzy z nich różne dziwne i mniej dziwne zwierzęta. Ten księżycowy tylko mieliśmy wspólny. Od pełni do pełni. Dalej mam swój, teraz odmierzam cmoknięcia zegara pomiędzy jednym goleniem a drugim, to jakieś 8 dni. Nie lubię się golić. Tak jest w sam raz, czasem mówię, że jadę gdzieś na jedno golenie, lub dłużej.
    Żaden z nas nie miał telefonu, listów też się nie pisało. To było tylko 55 kilometrów, 55 tysięcy metrów. Dwa dni drogi piechotą, Zanim dotarłby listonosz, my prędzej dojechalibyśmy autostopem, do Woli. Grzybów też było do woli. Ile się da, ile się nazbiera, ile się zje, potem nie miało to już żadnego znaczenia. Chłeptaliśmy „radosną śmierć mózgu” ze sklepu w połowie drogi i jedliśmy grzyby. Zubow też pił, tę smutną, na kościach i jadł kaszę.. Potem biegaliśmy na golasa po trawie i śpiewali harcerskie piosenki. Mieciu, Lewy, Ja, i Zubow, już nie żył, ale pił, a My piliśmy z nim.
    Byłem tam ostatniej jesieni. Ruina. Na krótko, nie zdążyłem się nawet ogolić. Ale staw pozostał, zrobiłem zdjęcie. Wtedy, na początku millenium, chyba wszystko się zaczęło, całe te moje Bieszczady. Ten Nałóg. To wpadanie po uszy. Pomyślą, że nażarł się grzybów, a teraz sennie bełkocze na modłę łowców nadziei, gdzieś pod sklepem w Smolniku, albo w Cisnej na schodkach przed Siekierezadą. Mecyje, wielkie mi halo.

    *
    „To, że był wypranym z nałogów jaroszem, ujmowało mu nieco atrakcyjności, ale budziło szacunek – jak każde inne kalectwo”
    K. Wiktorowicz – Opowieści Bieszczadzkie

    Paradoks chrapania polega na tym, że jednocześnie łączy i dzieli. (Coś jak „paradoks biegunki– jest wtedy rzadko i często”) Najpierw dzieli. Na tych, którzy chrapią i im to chrapanie nie przeszkadza, bo i jak ma przeszkadzać? Przecież wtedy śpią! Albo tych, którym chrapanie nie przeszkadza, i zasypiają lekko, utuleni gardłową kołyską, przypominającą szum fal lub uderzanie o blachę.
    Są też tacy, którzy nie chrapią, i każde, nawet najcichsze chrząknięcie wybudza ich z głębokiego snu, potem zakrzywia czas i trwa całe wieki. Nocą z najłagodniejszego stworzenia na świecie, zmieniają się w morderczą bestię, uzbrojoną w łokcie, kapcie i co tylko jest pod ręką. Rano zwykle w takich przypadkach budzą się z podkrążonymi oczami. Następnie chrapanie łączy zwolenników i przeciwników w podobozy, jakościowo i ilościowo, mogące wpływać na organizowanie kwaterunku i pomniejszej logistyki. Jak każdy porządny proces, trwa to w nieskończoność, tych ostatnich możemy podzielić na ortodoksyjnych i nie ortodoksyjnych. Bywa, że i jednych i drugich strach przed nieprzespaną nocą motywuje do zagrywek politycznych, a te jak wiemy w naszym kraju są bardzo ad persona.
    Podobnie jest z jedzeniem i nie jedzeniem mięsa. Ryba, to też mięso. Tuńczyk to ryba. Taki Karp na przykład, zanim stał się obiadem miał przecież dom, rodzinę, samochód, kredyt hipoteczny i plany na przyszłość, Tym samym, na pewno nie widział się pływającego w Twoim talerzu. Wierzcie mi lub nie, rozmawiałem kiedyś z jednym i wiem, co o tym myślał, ale mogę być ortodoksem. Zdarzają się we mnie skrajności. Zwłaszcza, kiedy w moje, ograniczone, ale moje - pojęcie estetyki, wkrada się lepkie błocko. Tak było tym razem. Uniesiony dumą superbohater, ratujący staruszki przed watahą głodnych wilków, szybowałem nad chodnikiem w kierunku następnego skrzyżowania,
    - Halo! Hop! Hop! Są tu jeszcze jakieś staruszki?!
    Raptem, skrzydła podniecone podciął widok w witrynie wegeteriańskiej knajpki, w której były stałym bywalcem. Makaron z tuńczykiem - 8 zł, porcja bez sałatek. Szok! Nie było by w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że lot miałem swobodny i lekki, niczym niezmącony i nie w smak mi było awaryjne lądowanie w jakimś przyziemnym grajdołku.
    Szyld nad drzwiami głosi WEGE-BAR. I tu nieortodoksyjne podejście poległo, na korzyść jak się później okazało. W trosce o gusta, siłą rozpędu jeszcze, postanowiłem podjąć dialog z obsługą, taka mała, semantyczna wojna podjazdowa. Połowa miała to gdzieś, bo je mięso, druga natomiast, krokiem obronnym z przytupem zagroziła zwolnieniem się z pracy, wyrażając tym samym stanowcze weto umieszczaniu trupów na wystawie. Tak stanowczo, że Tuńczyk nie spływał z menu jeszcze przez kilka dni. Zahaczył się niechcący pomiędzy naleśnikami ze szpinakiem, a makaronem z podgrzybkami, okopał w żaroodpornym naczyniu, nieczuły na rosnącą temperaturę w relacjach Obsługa – Szef. Postanowione, bardziej zaskoczony siłą strachu, który sparaliżował menu, niż jakąś wewnętrzną walką ideową, postanowiłem grzecznie zasugerować, że przecież zawsze można zdjąć denata z witryny i schować w bardziej cywilizowanym miejscu. Ot, pogrzeb mało honorowy, ale skuteczny. Opcja wypaliła, co bolesne zainspirowana groźbą negatywnych opinii w Internecie, a nie zdaniem ludzi pracujących tam od ładnych kilku lat. Od tej pory, otrzymywałem zazwyczaj, naciąganą do granic talerza porcję. Ileż wysiłku kosztowało mnie później zorientowanie się w grafiku nie mięsnej części personelu. Nie z łakomstwa, trochę dla uśmiechu, który pojawiał się ilekroć wstępowałem na obiad. Opłacało się. Uśmiech zawsze się opłaca.

  3. #3
    Literat Roku 2013

    Awatar trzykropkiinicwiecej
    Na forum od
    04.2007
    Rodem z
    Nigdziebądź nad Osławą
    Postów
    1,841

    Domyślnie Odp: Teatr skrzyżowań...

    Wielkie białe płaty spadały z chmur, jakby ktoś w niebie skubał kaczki, albo urządzał bitwę na poduszki. Do lokalu wmaszerowała Baba, na głowie czapa z lisów i futro z setek małych, Babie ducha winnych stworzonek. Usiadła na krześle, zaskrzypiała jak Derkacz, i przez bar rzuciła - sapiąc jeszcze po tych 10 schodach - szklanka soku marchwiowego, tylko żeby to był szklanka a nie naparstek! Ciepłe, pomarańczowe wnętrze knajpki i potop pierza za oknem, skłaniały do wolnego jedzenia i swobodnych myśli, lotów nieokiełznanych, wyfrunąłem przez okno pomiędzy te płatki… chwilę mi tam zeszło, dopóki Baba nie zrobiła awantury, o sok, który właśnie jej podano.
    - mętny! Tego się nie da pić! – skrzeczała- proszę mi to natychmiast przecedzić!
    Mam wrażenie, że istnieje typ ludzi, którzy tylko narzekają, opozycją stoi nadzieja, że mi się tylko wydaje. Wylatując przez okno obiecałem sobie napisać parę listów. Od paru miesięcy, tylko w ten sposób możesz mnie jakoś znaleźć. W portfelu prócz powietrza, tak na wszelki wypadek, mam zawsze kilka pocztowych znaczków. Człowiek, chcąc nie chcąc to zwierzę stadne. Wybrać, co ważne i napisać, tak żeby nie uderzać, powiedzieć jak najwięcej, nie musieć kłamać, przekazać całą prawdę, nawet, jeśli nie jest taka słodka i migdałami nie pachnie. Kawa pomaga mi pozbierać rozsypane w głowie myśli, mimo że czasem po niej tak się trzęsę, że zamiast zlepiać się w całość, powinny z niej wypadać na podłogę jak małe szklane kuleczki. Zdałoby się je osiodłać, oswoić łagodnie. Pójdę w ten puch, niech mnie zasypie. Do Ciebie, kilometr dwieście, sto dwadzieścia tysięcy centymetrów żeglugi w bieli sączącej się z nisko zawieszonego nieba. I się jest. Dworzec…
    Ale jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz. Zatem. Trzy skrzyżowania, jeden zielony lew na cokole, zakład pogrzebowy, park, szkoła muzyczna, sąd i, co prawda w przeciwną stronę, ale za to jest! Kawa, Kawusia, Kawunia… Po co się chodzi do kawiarni? Żeby patrzeć, podsłuchiwać, żeby nic nie musieć, nie tylko po to żeby Ją pić. Oskar Wilde powiedział kiedyś, że „to jedyne miejsce gdzie możesz być sam, nie będąc samotnym”. Świeżo zmielone i zaparzone ziarno to nie tylko napój, choć może być nim tylko. Rozcieńczonym niedbalstwem. Każdy pije to, co lubi. Z mlekiem lub bez, po turecku czy wiedeńsku, orzechowe sweet espresso, drip o czekoladowym finiszu, kawiarka stawiana na ruszcie w ognisku, z przypaloną rączką, czy zalewajka, koniecznie w szklance, a najlepiej jak jeszcze z koszyczkiem. Arabica czy robusta? Masala z korzeniami, czy latte z syropem? Jedni robią z tego rytuał, wtedy może być sztuką rozwijania zmysłów, inni nadają mu rangę kultury bycia po swojemu. Parę spraw jest jasnych: rozpuszczalniak to nie kawa, jak nie założysz sitka do makinetki i za słabo zakręcisz to wybuchnie, brudna dysza – słaby barista… aha, i nie ma tam żadnego –k w espresso! A tutaj, podają kawę tak jak lubię. Opieram plecy o ścianę, nurkuję w filiżance i zaczynam pisać.
    …Szmatka, guzik czterodziurkowy, garść piór i orzechów włoskich spięte były czerwoną kokardką…
    ***

  4. #4
    Literat Roku 2013

    Awatar trzykropkiinicwiecej
    Na forum od
    04.2007
    Rodem z
    Nigdziebądź nad Osławą
    Postów
    1,841

    Domyślnie Odp: Teatr skrzyżowań...

    ...tak wiem, przydługie, żeby to uhonorowane "literat" - nie było przypadkiem od "literatka"
    Dziękuję... i oby nie znudziło... a jak już, to mam nadzieję że się przyśni ciekawsze .
    Pozdrawiam
    Trzykropny

  5. #5
    Forumowicz Roku 2018
    Kronikarz Roku 2018
    Forumowicz Roku 2017
    Kronikarz Roku 2014
    Ekspert Roku 2013
    Korespondent Roku 2008
    Awatar sir Bazyl
    Na forum od
    09.2005
    Rodem z
    Resmiasto
    Postów
    3,102

    Domyślnie Odp: Teatr skrzyżowań...

    Pięknie Stachu malujesz słowem! Wyobraźnia aż buzuje emocjami podgrzewana. Dzięki za tą wyrypę uczuć!
    "Rozum mówi nie raz: nie idź, a coś ciągnie nieprzeparcie i tylko słaby nie ulega; każdy z nas ma chwile lekkomyślności, którym zawdzięcza najpiękniejsze przeżycia." W. Krygowski

  6. #6
    prowydnyk chaszczowy Awatar Browar
    Na forum od
    01.2006
    Rodem z
    Kraków
    Postów
    2,823

    Domyślnie Odp: Teatr skrzyżowań...

    "A wszystko zaczęło się od małego, złotego posążka faunowaqtego Belzebuba! I nagle - Belzebub ożył,nie przestając być martwym złotym Belzebubem,uśmiechał się,strzygł oczami i nawet kręcił głową.Mimo to dobrze wiedziałem ,że to, co widzę przed sobą,jest tylko kawałem szczerego złota."
    Pozdrav

  7. #7
    Fotografik Roku 2010
    Fotografik Roku 2009
    Fotografik Roku 2008

    Awatar bartolomeo
    Na forum od
    07.2005
    Postów
    4,243

    Domyślnie Odp: Teatr skrzyżowań...

    Cytat Zamieszczone przez trzykropkiinicwiecej Zobacz posta
    mam nadzieję że się przyśni ciekawsze.
    Ku mojej rozpaczy ja nie pamiętam swoich snów Kładę się wieczorem, wstaję rano a pomiędzy tymi dwoma momentami nie ma nic. Teraz, czytając Twoje opowiadania, sen wypełnił tę lukę w odwrotnej kolejności: między pobudką a zaśnięciem. Śniłem na jawie i za to Ci dziękuję
    Czterech panów B.

  8. #8
    Poeta Roku 2010
    Poeta Roku 2009
    Poeta Roku 2008

    Awatar WUKA
    Na forum od
    07.2006
    Rodem z
    Toruń
    Postów
    3,907

    Domyślnie Odp: Teatr skrzyżowań...

    Trzykropku! Życzę sobie jeszcze wielu wielokropków, kropek i przecinków w Twojej niezwykle malowniczej prozie ! Pozdrawiam!

  9. #9
    mari
    Guest

    Domyślnie Odp: Teatr skrzyżowań...

    zapomniałam o sobie dziękuję..

  10. #10
    Bieszczadnik Awatar Josif
    Na forum od
    01.2011
    Rodem z
    Okęcie
    Postów
    28

    Domyślnie Odp: Teatr skrzyżowań...

    bardzo fajne. takie troche dickensowskie w stylu... fajne.

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Teatr jesienny.
    Przez WUKA w dziale Poezja i proza Bieszczadu...
    Odpowiedzi: 9
    Ostatni post / autor: 11-11-2010, 10:36
  2. Moze nie Proza i nie Muzyka ale się łączy -> TEATR
    Przez trzykropkiinicwiecej w dziale Poezja i proza Bieszczadu...
    Odpowiedzi: 3
    Ostatni post / autor: 17-01-2008, 23:02

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •