Zenobiusz Pręgowski
"ZŁOTA KSIĘGA NARCIARSTWA POLSKIEGO
KARPATY WSCHODNIE"
Tym spośród Was, którzy lubią zimową turystykę, niekoniecznie narciarską, bądź bliskie są Karpaty Wschodnie, z pewnością przypadnie do gustu ta książka, będąca zapiskiem historii związanych z pierwszymi krokami stawianymi w tych górach przez naszych przodków, wędrujących na „łopatach” inaczej zwanych „ski”.
Książka jest owocem zebranych i opracowanych przez Pana Zenobiusza Pręgowskiego opowieści, wspomnień, bądź tylko krótkich notatek, których autorami są uczestnicy pierwszych, udokumentowanych narciarskich wypraw na szczyty Karpat Wschodnich. Autorzy (pisząc ładną polszczyzną) przenoszą nas we wspaniały świat, a ich zapał i zamiłowanie do gór powodują, iż wspomnienia przesycone są duchem "wolnej" turystyki.
Ten zbiór wspomnień, opowiadanie T. Studzińskiego „Kurniawa w Karpatach” oraz wyczyny zimowe naszego kolegi Petefijalkowskiego spowodowały, że zaczęła we mnie kiełkować myśl o prawie samobójstwie , czyli rozpoczęciu nauki jazdy na nartach. Powoli dojrzewam i nabieram takiego animuszu i werwy w tym kierunku, że jak wystartuję to klękajcie narody!
Jakby to zgrabnie ujął Kwiczoł – dość już tego pitolenia!
Zaczynamy:
"WYPRAWA l
9 grudnia 1894 rok
Uwagi
I wyjście
Grupa górska Nazwa szczytu
Pogórze Pokuckie Peczeniżny (Peczeniżne) 463 m (obok Peczeniżyna)
UCZESTNICY: Tadusz Smoluchowski (samotnie)
WYPRAWA 2
16 grudnia 1894 rok
Uwagi
I wyjście
Grupa górska Nazwa szczytu
Pogórze Pokuckie Waratyk (Waratek) 780 m (obok Peczeniżyna)
UCZESTNICY: Tadusz Smoluchowski (samotnie)
Tadeusz Smoluchowski
Początki mojej kariery narciarskiej
Chęć pracy w kraju przerzuciła mnie w jesieni 1894 r. z Zurychu, gdzie co niedzieli miałem sposobność odbywania wspaniałych wysokogórskich wycieczek, na Pokucie, do Peczeniżyna za Kołomyją. Nie ustał jednak kontakt z wybitnymi alpinistami zagranicznymi i dowiadywałem się od nich coraz więcej o nowym środku poruszania się po śniegu, ułatwiającym znakomicie zimowe wyprawy, o nartach i o sukcesach, odniesionych przy ich używaniu. Jeszcze pół roku przedtem pokonywałem duże lodowce, przełęcze i szczyty w Berner-Oberlandzie, pokryte kilkumetrowymi, zimowymi śniegami, na karplach i wiedziałem z własnego doświadczenia, ile czasu i wysiłku wymagało zwalczanie olbrzymich białych zasp. Dla zaspokojenia ciekawości sprowadziłem więc od firmy Broemer-Elmershausen z Wiednia, której prospekty czytałem, narty z krajowego drzewa, ale z więźbą niby to norweską za cenę guldenów austriackich 13.50, i korzystając z dość obfitego śniegu, urządziłem pierwszą na nich wycieczkę 9 grudnia 1894 r. na Peczeniżny, 463 m, rozległy grzbiet otaczający moją siedzibę od północy, a wznoszący się o jakie sto kilkadziesiąt metrów nad doliną. Można sobie wyobrazić, ile to upadków kosztowały początki mojej nauki jazdy narciarskiej, tym bardziej, że nie miałem najmniejszych wskazówek, jak należy jeździć, bo dopiero znacznie później otrzymałem pierwsze wydanie znanej książki Zdarsky^ego „Lilienfelder Skilauftechnik".
Do powolnego tempa moich postępów w narciarstwie przyczyniła się też bardzo nad wyraz prymitywna więźbą. Na środku narty znajdowała się zakrętka, która przytrzymywała trzcinę kabłąkowato zgiętą, obejmującą piętę z tyłu. Trzcina była osadzona w skórzanym futerale i miała tę właściwość, że bardzo często się łamała, gdy noga, nie mająca bocznego oparcia o baki, ześlizgiwała się z narty. Wtedy brnąłem pod najbliższą wierzbę, ucinałem gałąź, wsadzałem ją w futerał, i jazda dalej!"
Zakładki