Ja pamiętam z mojego pierwszego razu w Bieszczadach przywiozłam sobie kij co z nim sobie wędrowałam... wyciągam w domu, tata pyta
"co to jest?"
a ja że
"buk"
a tata..
"CO? łuk? to się na łuk nie nadaje przecież" nie wiele pomyślał zgiął kolano i mi go złamał...
tyle miałam po moim towarzyszu wędrówek)
ale w domu mam też z tego wyjazdu ususzone kwiatki zebrane na trasie Łopienki... :)
buba! takie wiosło też bym chętnie przygarnęła :))
Zakładki