Wojtku - coś o Uazie zapodaj. Prosiimy!
Wojtku - coś o Uazie zapodaj. Prosiimy!
Wojtek, piękna historia Syrenki ....sentymentalna wręcz ,dzięki.
Na zdjęciu widać, jak już wcześniej wspomniał Browar,drzwi otwierały się w kierunku jazdy....taka Syrenka zwana była "gęsiarką", bo otwierając drzwi w czasie jazdy można było łapać gęsi ładując je bezpośrednio do wewnątrz.
"dosyć często rozważam co jest warte me życie?...tam na dole zostało wszystko to co cię męczy ,patrząc z góry w około - świat wydaje się lepszy.."
Pozdrawiam Janusz
Wtedy popularna była 14 stka. /to do opowieści o kluczach/. Też miałem śliczną Bosto... z kołem zapasowym na dachu.
Pozdrawiam
bertrand236
macie rację....Wojtku - pamiętam właśnie takie kluczyki / szczególnie ten sztorcowy ! ...gdzieś do dziś się wala /
Pewnie w szczególności, u kogo opony zmieniałem To w oddzielnym wątku.
Wracajmy do tematu. Jako, że to forum bieszczadzkie, trzeba teraz zagonić Syrenkę w Bieszczady. No więc zaganiajmy. Najmłodszy uczestnik wyjazdu nie docenia jeszcze uroków wyższych gór, więc będą to okolice podgórskie, czyli Zalew Soliński. Niekoniecznie najkrótszą drogą. Ze sprzętu biwakowego - własne mieliśmy tylko śpiwory, naczynia i „Juwelek”, reszta pochodziła z wypożyczalni zakładowej.
Droga Kalnica - Terka. Piękna, pusta dolina Solinki. Przy drodze tony malin.
Sine Wiry. Oj, tędy chyba nie przejedziemy - zauważył najmłodszy. I miał rację. Trzeba wracać i jechać przez Buk.
Punktem docelowym jest jakieś spokojne miejsce nad zalewem. Na dachu mamy namiot, kajak, całe biwakowe wyposażenie. Oprócz śpiworów - z wypożyczalni zakładowej. Dojeżdżamy do małej wioski, kończy się asfalt. Nad wodę schodzi kamienista droga. Ta się nie kończy, ale jakby łagodnie wchodzi w wodę. Syrenka dalej nie pojedzie ale tu nam się podoba. Na końcu tej drogi, po uprzednim "zameldowaniu się" u najbliższych mieszkańców, rozbijamy namiot. Juwelek, rosołek, makaronek. Ściągamy pniaczki i przytaczamy kamyczki. Popularne rejony zalewu były już wtedy mocno nasycone wczasowiczami i patrolowane przez służby jawne i tajne z wody, lądu i powietrza. Służby owe przeganiały biwakowiczów na oficjalne campingi oraz zbierały mandaty. Tutaj jeszcze było pusto.
Ostatnio edytowane przez Wojtek Pysz ; 24-02-2012 o 13:47 Powód: + foto
Piekne ze takie miejsca po prostu byly, a nie trzeba bylo ich usilnie szukac...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną - cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam.. "
na wiecznych wagarach od życia...
Pięknych miejsc jest mniej, bo je "zajeździliśmy". Niniejsze opowiadanie to potwierdza. Jednak wtedy miało się mniejsze możliwości "zajeżdżenia". Na początku lat 80. XX w., jadąc w Bieszczady samochodem, trzeba było wiedzieć, że na dużej obwodnicy jest jedna czynna stacja CPN, a w dodatku rzadko bywa w niej paliwo. Nawet, jeśli się ma kartki. CPN to była Centrala Produktów Naftowych, do której należały wszystkie publiczne stacje benzynowe w Polsce. A kartki, to był taki wynalazek, który trzeba było mieć - oprócz pieniędzy - aby kupić paliwo. Syrenka zużywała 8,5 l ma 100 km, kartki umożliwiały zatankowanie 3 razy w miesiącu po 8 litrów, co pozwalało na przejechanie ok. 280 km. Jak wspomniałem, stacja w Dołżycy miała paliwo było tylko na dnie zbiorników, zarezerwowane dla milicji, karetek pogotowia i znajomych. Stąd 20-litrowy baniaczek z benzyną musiał być w bagażniku. Przed nalaniem paliwa pracownik stacji stawiał w odpowiedniej rubryce pieczątkę.
Wtedy reglamentowane było prawie wszystko, m.in. cukier, mięso, masło, smalec, kasza manna, okresowo odzież, obuwie i alkohol. Łatwiejsze byłoby wymienienie, co można było kupić w sklepie „od ręki”. Inne kartki wprawdzie nie mają związku z Syrenką, ale w mojej głowie zawsze się łączą te wspomnienia. Kartki było co roku inne, coraz piękniejsze. Były różne nominały, np. na 250g masła (taka była standardowa kostka) i 125g masła (pół kostki). Były odrębne na mięso, odrębne na wędliny i odrębne na wołowinę z kością. Radosna twórczość kartkorobów nie miała granic. Ogólnie było bardzo ciekawie – i komu to przeszkadzało
Zaciekawiło mnie Wojtku zdjęcie rosołu z kury. Z którego to mniej więcej roku? Już wtedy były zupki instant? Bo chociaż bez wątpienia nosiła już mnie Matka Ziemia, to nie pamiętam takiego wynalazku.
były.... bodajże sławetna firma '' winiary''. Na różne wyrypy, auto stop miałem tego specyfiku pół plecaka / co prawda mały był. taki wehrmachtowski , ojca z Powstania, z krowią skórą na wierzchu../ .Najbardziej pasowały mi zupy ogonowe !!!! ....Piskalu- to jakoś połowa lat 70 XX w.
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki