Byłam po raz pierwszy w Alpach jeszcze w pierwszej połowie lat 80, kiedy to wyjazd kosztował mnie 150 $, a sama zarabiałam wtedy pracując jako inżynier 20 $ miesięcznie.
Aby wyjechać na ten wyjazd musiałam przez kilka miesięcy w każdy weekend tyrać malując zbiornik pyłów w elektrociepłowni.

Z Polski wieźliśmy po około 20 kg jedzenia na osobę, aby było tam na zachodzie co jeść.
Na miejscu w Chamonix rozbiliśmy się w lesie, gdzie można było spać za darmo, załatwił to z władzami miejskimi tamtejszy "rezydent" i przedstawiciel alpinistów - pan Wowkonowicz (miałam tą przyjemność poznać go osobiście).

Ale również w tamtych latach ludzie potrafili zachowywać się różnie. Ja z moimi znajomymi żywiliśmy się przez miesiąc tylko konserwami i makaronem z Polski ewentualnie ryżem z jagodami uzbieranymi w lesie.
A byli tacy koledzy, którzy chwalili się ile to rano kto rano ile jogurtów ukradł w markecie ("elita" - pożal się Boże).

Jestem zdania, że o ile rozbicie się w lesie poza campingiem - w tamtych czasach mogło być w jakiś sposób usprawiedliwione (zwłaszcza że było załatwione z władzami gminy) - to kradzieży w markecie nie usprawiedliwia absolutnie nic.

Ale najgorsze, ze w późniejszych latach zaczęliśmy wszyscy zarabiać więcej - nie tyle co w zachodniej Europie, ale też nie 20 $ miesięcznie - no i teraz na ten camping za 10 ojro jest nas w większości stać - to nawyki i przyzwyczajenia pozostały takie jak dawniej, że nam wszystko wolno i powinniśmy zawsze być traktowani w sposób specjalny.

Nie wszystkim tak zostało, ale niektórym tak.