Los, jest małym, upaćkanym chłopcem w za dużych gaciach, który goni i turla patykiem czas, jak rowerowe kółko. Biegnie po brukowanej ulicy, skacze na wybojach, odbija się od studzienek kanalizacyjnych, krawężników, kamieni i rydwanów zaprzężonych w boskie rumaki, parkujących przy sklepach z dopalaczami. Wpadają od czasu do czasu, nie za często. Za dużo tu wszystkiego, i można się nie daj Romek pobrudzić, gównem umazać przy zmianie koła, albo potrącić coś śmiertelnego. Znać i we mnie jakaś boża cząstka, bo ni za tłumem, ni gównianym klimatem nie przepadam. Pod gabinetem spa też stoi, i sra prosto na przewieszone przez dyszel lejce. Nim Pan z depilacji kłactwa powróci, przeschnie a sługa zetrze. Potem sprzeda albo wymieni na wino w miejscowej aptece, robi się z nich maść na żylaki i panacea wszelakie. Nad każdą szyld: Relikwie Kupię, Relikwie wymienię. Kupczą i nie rozmieniają się na drobne. Towar w cenie, zwłaszcza odkąd Św. Mamoniusz od Propagandy i pogryzionych przez wszy, lobbing prowadzi na rzecz misji krzewienia boskiej kultury i gwarantuje dostęp do prawdy powszechnej. Wystarczy nabyć dekoder i złożyć stosowną ofiarę, dostępny w najbliższym punkcie od spraw dobrobytu i krzewienia weń wiary. Nie zawsze tak tu się luksus panoszył. Wcześniej, co w niebie, to w niebie. Co w piekle, to w piekle, a Ziemia, jak to ziemia, pomiędzy. I może by i tak zostało, nikt nikomu nie szkodził i nie szukał zwady, dopóki Żyd nie założył spółki z takim jednym Polakiem. Mawiają, że ostateczne rozrachunki pomiędzy niebem i ziemią przetrwają tylko szczury, i Ci drudzy.
Zajadą na siermiężnych chabetach, z oczami podkrążonymi od panbożej TV, czterej jeźdźcy apokalipsy.
„I widziałem, gdy otworzył Baranek jedną z owych pieczęci, i słyszałem jedno ze czterech zwierząt mówiące, jako głos gromu: Chodź, a patrzaj!”
Myślałby kto, gadający wałach.
Widziałem, a oto koń biały, a ten, który na nim siedział, miał łuk, i dano mu koronę, i wyszedł jako zwycięzca, ażeby zwyciężał.
A gdy otworzył wtórą pieczęć, słyszałem wtóre zwierzę mówiące: Chodź, a patrz!
I wyszedł drugi koń rydzy; a temu, który na nim siedział, dano, aby odjął pokój z ziemi, a iżby jedni drugich zabijali, i dano mu miecz wielki.
A gdy otworzył trzecią pieczęć, słyszałem trzecie zwierzę mówiące: Chodź, a patrzaj! I widziałem, a oto koń wrony, a ten, co na nim siedział, miał szalę w ręce swojej.
I słyszałem głos z pośrodku onych czworga zwierząt mówiący: Miarka pszenicy za grosz, a trzy miarki jęczmienia za grosz; a nie szkodź oliwie i winu.
A gdy otworzył czwartą pieczęć, słyszałem głos czwartego zwierzęcia mówiący: Chodź, a patrzaj!
I widziałem, a oto koń płowy, a tego, który siedział na nim, imię było Śmierć, a Otchłań mu towarzyszyła; i dana im jest moc nad czwartą częścią ziemi, aby zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez zwierzęta ziemskie.
(Ap 6, 1-8 )
Nic nowego pod słońcem. Kosmiczne De ja vu. Ilekroć zajadę do kowala, martwię się o te szkapy, co by nie dostały ochwatu.
Chłop z chłopem spać będzie, baba z babo, wilki latać, bociany pływać, słońce wzejdzie na zachodzie, zajdzie na wschodzie!(...) A w miastach, co w miastach sie wyprawia! W dzień śpio, w nocy pracujo, w piątki nie poszczo, niedzielów nie świętujo! Sodomagomora!
Już Ci z oficyny na piętrze lecieć zaczynają jajka, a spod bram kamienie. Marsz idzie drogą pomiędzy te cuda. Zbrojny w pięć tuzinów Władzy z długimi pałami u boku, niczym zakute łby rycerze właściwego porządku. Parada równości, zadaje kłam różnorodności. Wywałować, wykrzyczeć, wyrównać… uprościć, z dumy krzyczą, że geje. A czy heterycy też dumni z tego że hetero? Z czego tu się cieszyć, że w oknie Babuleńka łzami zalana klepie różaniec, klątwy krzyżykiem i starymi majtkami ciska. Dostanie się każdemu, kto po okolicy chodzi i na tęczę spogląda. Z plant ruszy zaopatrzona w argumenty młodzież wszechgłąbska i takim nas uraczy dźwiękiem: Bić ! Bić, kto w Boga wieży! Ele mele dudki, po swojemu rycerze na zniewagę odpowiedzą, pały z pochew, na wał! Przyłbice w dół i klepiemy duchową biedę, po nerkach, po kościach, za zniewagę i atak, i kujemy do drzewa jak psy pozostawiane w lesie. I zażenowany nagłą bolesnością swojej wiary, męczennik pożal się Boże skamle: Ała , już nie będę! Za co? Panie władzo ? Za co?
A marsz zacznie wywijać kolorowymi flagami, że niby duma ich rozpiera, że słusznie i tak trzeba, że my nie oni , nie sami.
Przysiadłem Ci ja o mur wawelski wsparty, wygnę kark i w niebo patrzę, a bo to mi lżej tak z boku na to wszystko patrzeć? Tu, bije serce narodu polskiego - Zacytował najbielszego z białych, leżąc pod Kurzą Stopką, po wschodniej stronie Wawelu.
I widzę, w nieboskłon jasny od majowego słońca, jak się wbija chmura, jedna z drugą, i Ciebie Michale Sędziwoju, co srebrnik Judasza przemieniasz w złoto. Alembik, aludel, tutia, talk, markazyt, mistrzu, co jedno od drugiego nie oddzielasz. Pięknie Cię Matejko wymalował. A tu patrz z wieży na pochód, tam słońce u Ciebie a tu dołem bieży ciemnota.
Każdy ma swojego Richarda Parkera, płynąc w bezkresie błękitu, łapie ryby by Go nakarmić, choć troszkę, i swój spokój zarazem, bo ten zdolny skoczyć, i najzwyczajniej w świecie zjeść nieboraka. Chyc na robaczka, Lewiatan. Ależ będzie uczta.
Ryszard na nasze, tygrys indyjskiego zoo co na poły dzieląc łajbę ratunkową z tonącej arki Noego, jął się wpakować razem z chłopcem, i dawaj w ocean dziki i niezmierzony. Na wieczne falowanie, razem i w zgodzie. Bestia kieł i pazur w mięsiwie moczy, nie pogardzi i ludzkim truchłem. A tu masz Ci babo placek, na tej niebieskiej patelni. Dopłynęli i włos z głowy podrostka, ostry od soli pontonu nie przebił, i młodzian cały. Panie Martel, a co z Noem się pytam? Co z resztą? I co to za dziwna para, na przekór chyba planom boskim. Lewiatana z haczyka zdejmiem i spytać nie omieszkam, czy aby mu się setką stworzeń i jednym szaleńcem nie odbija. Zresztą, kto by tam płynął aż na Ararat. Na kurorty tureckie, gdzie wyrzucone przez falę potopu w cieniu parasoli opalają się tłuste cielska i smarują świeżo wyciskaną oliwą z porozbijanych beczek. Ku Karpatom Ty płyń jakżeś jeszcze cały, osiądź na Howerli albo Matragonie srebrno poprzeplatanej bukami. Puść pan tę wychudzoną hołotę z klatek, co się mało nie pozabija, niech w dziki kraj pod połoniny się rozejdą, tu ich nauczą jak żyć, i którędy to iść żeby szaleństwo ominąć. Siądą z synem Lameka pod sklepem i uraczą miejscowym nektarem, wyciskanym z łez matek i żon, tragikomiczny destylat. O ciesielce będzie rozmowa, przypomnisz sobie jak to dawniej bywało, jaka rozkosz się wlewa, utopisz się Pan w tym gównie prędzej czy później cały. Dostaniesz kreskę w sklepie, na znak przymierza – tęcza nad Krąglicą, od Woli Michowej po Rozsypaniec. I dalej. Zrobimy sobie Panie raj jak wody opadną, wyjdą z mułu tarninowe sady. W każdym z nich proszę Pana kapliczka, studnia i piwnica na miodowe trunki. I wąż się znajdzie na pokuszenie, damy mu a konto trochę spadów z dziczek. Biznes jak trala, już się kręci. Przyjadą autokary, popłyną z nami w rejs, a my jak te Pany. Ryje umazane żętycą i woniące dolarem, historia rodem z domowego piekła. A to, jak wiesz, naszym drzewem płonie. Syte kotły dymią, a rezuni rżną gdzie popadnie. Tak, Tak. Po odbiór paliwa Belzebub biznesmen, co dwie zdrowaśki na wypał przyjeżdża tirami. Na czyśćcowe kotły metrówki, a w grill piętro niżej, co weń dmuchają halnym - węgiel sypią łopatami. Żar Panie z tych dusz taki, że nie do zniesienia, zwłaszcza latem, dlatego zimę dłuższą mamy, dla równowagi. No to –Cyk! Chluśniem drogi kapitanie! Ino mi się pan tak nie huśtaj, w nogach miękko jak na morzu, ale to nie morze.
I tak fala, za falą. Przywykniesz.
Z jaśminowej mgły wyłania się Anna z Chmajów. Zwiewna jak majowa bryza, lekką suknią przyodziana, prześwit, łono czarnym mchem porosło, cała w rumiankach, i pręgi jak tygrys, od mleczowych soków. Cała taka pognieciona jakaś, źdźbła z włosów wyciąga i wsuwa w chmury, mydlane bańki. Sutki twarde jak u młodej klaczy, i na nogach gumiaki. Zassało biedaczkę pod rozdwojoną brzozą i nóżki blade z onucy wyciągnie, jak nie plaśnie bladą piętą o błoto polnej drogi. A tam kurz rosą pociągnięty między palcami przechodzi, ślisko się jak rajski gad przewija, i ciepło takie rumiane na naszej Hańci widać. Jak się nie zbiesi, to i żona z niej będzie, zdrowa. Na obiad wysmaży kapuściane fuczki, lekką ręką ze studni chłód wiadrami nabierze, gęsi nakarmi, a i wilka pogoni jak trza będzie zimą, bo kapitan wyjdzie w morze, i popłynie po sklepowych półkach. Synów ma, to się nim zajmą, póki do miasta nie uciekną za chlebem. I z nudów.
Środkiem doliny zasuwa dorożka, woźnica w molowym kubraku, płaszcz poradziecki z nabitymi orłem guzikami. Gęsta brew, krzaczasta, pet za pożółkłymi palcami. Skubie coś w obszywanej dratwą kieszeni, ognia szuka, lecz mu łapy chodzą i dojść nie mogą. Jemu tak te ręce, Jak jego ojcu przy salwie z pepeszy, kiedy Niemca kładli pod Olchową, w potoku padł, ciepły jeszcze, ale nie na długo. Woda zimna w tych stronach, i czysta, nawet grzechy wymywa, wyciekają z ust pianą i płyną w dół do wsi, a ten wodzi niemo, coraz to cichszym spojrzeniem, aż zniknie. Za Vasylukową zagrodą, stara Paraska kanki z mleka idzie płukać, a kaczki cudownie zmienioną wodę dziobem na puch, i do słońca! Hejże!
Chrystus chryszczajetsia wo Jordanie oddiełana.Trup wodę przemienia.
…a dziś Spokój po wsi chodzi.
W cynkowym wiadrze na boku mysz pływa kraulem, i moczy się siekiera. Mętna woda od krwi na obuchu.
Patrzysz na ruch i uparcie twierdzisz, że nic się Tu nie dzieje. Pozor! Pozor!
Wykorzystałe cytaty :
-Biblia Gdańska/Apokalipsa św. Jana 6
-Konopielka - Edward Redliński
-Papież Jan Paweł Drugi
-Młodzież XXIw.
- tłem wydarzenia i bohaterowie z krwi i kości, oraz motyw z książki Yanna Martela- Życie Pi , którą to szczerze polecam
- dedykuję Maciejce z podziękowaniami za pomoc i Wam Ludziowie za dobre słowa :)
Zakładki