Za wioska Ciniseuti skodusia robi pffff i odmawia dalszej jazdy. Wybrala sobie chyba najbardziej naslonecznione skrzyzowanie w calej Mołdawii. Samodzielna diagnostyka problemu na niewiele sie zdaje.



Ruszam wiec z Tomkiem na poszukiwanie mechanika. Tabliczki informacyjne prowadza nas na teren dawnego kołchozu. Socjalistyczne malowidła scienne oraz rozrzucone tu i tam wraki samochodow sugeruja, ze warsztat zdecydowanie tu kiedys byl, ale chyba bylo to jeszcze za radzieckich czasow.







Szukamy wiec dalej czegos bardziej wspolczesnego. Kolejni miejscowi pokazuja nam kierunek do centrum wsi gdzie ponoc jest warsztat. Po piatym pytaniu o droge juz chyba cala wioska wie, ze do wioski zawitali turysci z zepsutym autkiem.
Warsztat znajduje sie w wyraznym centrum. Oprocz niego, w tym samym budynku miesci sie komenda policji i weterynarz. Zdobienia barierek podkreslaja ze bylo to jakies znaczace miejsce.



Mechanik Sasza zgadza sie obejrzec auto- ale musimy mu je przywiesc do warsztatu. Wracamy wiec do skodusi- linke mamy, Adam decyduje sie nas pociagnac. Nie udaje nam sie wkrecic haka, ktory z niewiadomych przyczyn strasznie sie skrzywił.. Wiec kolejny raz przemierzam wioske, tym razem z Młodym, aby nam w warsztacie ow hak wyprostowali.. Zadowolona wracam z prostym hakiem- a tu wychodzi ze jest kolejny nieprzewidziany problem. Belka, do ktorej przykreca sie hak jest pęknieta- prawdopodobnie od spotkania z koparka... Mamy wiec obawy czy w czasie holowania belka nie zrobi donosnego chrup! i po raz kolejny, jak niegdys w Gorganach, bedzie trzeba zbierac skodusie z asfaltu na przestrzeni kilku metrow...
Szczescie nam jednak znow dopisuje- skodusia dociera w calosci pod warsztat. Sasza wsadza łeb do silnika i ocenia ze zepsula sie pompa paliwowa. W warsztacie Saszy wydaje sie ze jest wszystko- ale pompy do skodusi niestety akurat nie ma..



Pompa przyjedzie jutro z Kiszyniowa.

Nie mamy wiec wyjscia i stawiamy namioty przy warsztacie, w miejscu gdzie dwa razy w tygodniu odbywa sie duzy bazar.



Namioty na łake, skodusia na warsztat a my na browara. Ławeczki podsklepowe stanowia wysłuzone foteliki kinowe.



Po zapoznaniu sie ze sklepem przenosimy sie do knajpy gdzie zaopatrujemy sie w trzy 2.5 litrowe butle domowego wina.



Probuje barmance opowiedziec kim jestesmy i dlaczego pojawilismy sie w tej nieturystycznej wiosce, a ona tylko sie usmiecha mowiac "Wiem wszystko. Wszyscy juz tu o was wiedza".

Jedzenia w knajpie nie ma, ale babka obiecuje mi cos przyrzadzic. Dostaje zupke chinska w kuflu do piwa :) W knajpie jest strasznie duszno wiec wychodzimy na degustacje na schody. Na przeciw nas wznosza sie betonowe mury jakiegos niedokonczonego budynku domu kultury. Widac ze zaczeli go stawiac jeszcze za poprzedniego systemu, a potem podupadł, zreszta jak cala wioska, ktora niegdys byla prawie miasteczkiem. Wieczorem ruiny ozywaja. Zatrzymuja sie przed nimi auta, wjezdzaja do srodka motocykle. W srodku robi sie rojnie i gwarno. Sluchac piski dziewczat i odglosy biesiadujacej mlodziezy. Na przekor wszystkiemu budynek pelni jednak swoje funkcje kulturalno-rozrywkowe!



Wieczorem wracamy do namiotów, wokól ktorych kreci sie trójka hałasliwych, nastoletnich wyrostkow. Od poczatku robia na nas malo sympatyczne wrazenie, wrzeszcza, rzucaja glupie teksty, wydaja jakies nieludzkie bulgoczace odglosy, wogole robia wrazenie lekko uposledzonych. Chca zebysmy im cos o sobie opowiedzieli i dali papierosy. Ignorowanie ich powoduje ze tym bardziej chca zwrocic na siebie uwage np. rzucajac kamieniami w namioty.

Siedza dupki bezpieczne pod oslona nocy na gorce, ciemno, nawet ich nie widac tylko slychac wycie... Kurde.. mamy nadzieje ze zaden kamien nie trafi w auto.. Jedna skodusia stoi bezpieczna w warsztacie Saszy. Zawsze jest najwiekszy problem z takimi malolatami.. Zlapie sie takiego, spusci mu wpier*** to bedzie awantura na cala wies ze sie pobilo niewinne dziecko...Z doroslym zawsze wyjasnisz sobie sprawy w taki lub inny sposob... Rozwazamy juz nawet wystawienie na noc warty przed namioty bo nie wiadomo co takim debilom strzeli do glowy. Ale na szczescie kolo polnocy rozchodza sie do domow.

W calym Ciniseuti smierdzi palonymi smieciami. Robimy mala imprezke przy namiotach z domowych winem.. Ada opowiada o swoich egzotycznych wyprawach, o chorobie wysokosciowej przy wchodzeniu na Kilimandzaro. Rozwazamy tez rozne odmiany malarii i sposoby ich zapobiegania.

Wart nie wystawialismy, noc przebiegla spokojnie.. Ale nie obylo sie bez strat- zginał nocnik Lilki....

Na dzisiejsza wycieczke jestesmy zmuszeni upchac sie do dwoch aut. Czesc plecakow zostawiamy u mechanikow. Przynosza duzo kartonow i podkladaja je pod plecaki- "zeby sie nie pobrudzily". Gdy wchodzimy do warsztatu okolo dziesieciu osob oglada bebechy skodusi a nasz mechanik z zapalem cos tłumaczy pozostalym po mołdawsku trzymajac w ręku odkrecony tłumik.

Na peryferiach Ciniseuti stoi wielki pomnik - czołg na cokole, tablice pamiatkowe, plaskorzezby. Pomnik widac nadal jest otoczony czcia i szacunkiem. Dzis w ramach jakis robot spolecznych pracuja tu skauci. Czyszcza plyty, kopia rabatki, zamiataja.. Ciekawe czy sa wsrod nich nasi nocni "przyjaciele"...