Rano dlugo trwa sielanka przy ognisku. Pieczemy kolejne grzanki z serem wspominajac ubiegloroczne wyprawy.



Na drodze do Malawiczów spotyka nas wielka niespodzianka! Spotykamy zupelnym przypadkiem naszych znajomych z pociagu- Idziorusa z kolega! Jak to mozliwe ze bez umawiania sie wybralismy ta sama droge? Takie wyjatkowe spotkanie trzeba uczcic jakims dobrym trunkiem! Pyszna nalewka winogronowa na dlugo pozostanie w naszej pamieci!! Imprezujemy wiec jakis czas na srodku szosy, wymieniajac sie wspomnieniami z kilku ostatnich dni.







Sielanke przerywa zlapanie stopa ktory wiezie nas do Malawiczow. Tam ucinamy sobie pogawędke z miejscowymi kobiecinkami. Bylam z toperzem tu w Malawiczach w 2004 roku. Byl wtedy tu sklep, ale go zamkneli. Byl drewniany wiatrak, ale spłonał.. Tylko brukowana kocimi łbami droga z uroczymi chalupkami po bokach wyglada tak samo jak przed laty...



Tak wygladal wiatrak w Malawiczach 8 lat temu...



Kolejny stop zawozi nas do Klimowki gdzie jest sklep tylko ze zamkniety. Zjadamy przed nim wlasny prowiant i ruszamy w dalsza droge. Wychodzi sloneczko i robi sie przyjemnie cieplo. Siadamy sobie na chodniku przed kosciolem i jakos dopada nas kolektywna sennosc. Po ostatnich zimnych dniach milo sie tak powygrzewac w promieniach popoludniowego slonka.. Juz nawet zaczyna mi sie cos snic, jak budzą nas policjanci podjezdzajac autem i rzucaja pytanie: "A wy skad?". Mowimy wiec, ze z poludnia Poski, wymieniamy z jakich miast. Widac na ich twarzach ogromne zdziwienie i niedowierzanie, ze czworo ludzi specjalnie przyjechalo z poludnia Polski do Klimowki aby sobie uciąć drzemke na chodniku? Dla rozladowania dziwnej atmosfery dopytujemy o ciekawe miejsca w okolicy. Opowiadaja nam ze dzis sa dni miasta Sokółka, sa festyny i spiewa jakas lokalna gwiazda.

Częśc drogi z Klimowki idzie sie dosyc nieprzyjemnie- rowna wstęga obrzydliwie nowiuskiego asflatu wije sie wsrod pól. Dopiero po skrecie na Poniatowicze zaczynaja sie bite, pyliste drogi i drewniane chatynki. Od razu inny zapach, inne powietrze- az sie chce isc i isc przed siebie!!





Michal dzwoni do nas ze znalazl fajne miejsce na biwak przy jeziorkach dawnej zwirowni. Jako ze dosc trudno tam trafic- narysowal nam mapke i ukryl ją w pudelku po papierosach za znakiem stop przy przejezdzie kolejowym w Kundzinie.
Bez problemu ja znajdujemy i jak po sznurku idziemy w zaplanowane miejsce :)







Michal jedzie na rowerze do Sokólki po prowiant. Okazuje sie ze jest tam calodobowe tesco wiec nie ma problemow z zakupami mimo poznej juz dosyc godziny. Przywozi nam ogromny karton pelen strawy i napitku.



Obok naszych namiotow jest las- caly wysłany dywanem skrzypow. Jeszcze nigdy nie widzialam ich w takiej ilosci!



Zaraz obok przebiega tez linia kolejowa, gdzie jezdza pociagi i nasze i szerokotorowe bialoruskie. Spora czesc maszynistow widzac ognicho trabi nam przyjaznie na powitanie.



Nie wiem czemu jestem dzis jakas wyjatkowo zmeczona i o 23 klade sie spac. Do snu kołysza mnie turkoty kolejnych pociagow i radosne glosy ekipy biesiadujacej do poznej nocy przy ognisku

Rano na spokojnie i za jasnosci mozemy sie nacieszyc ladnym miejscem w ktorym przyszlo nam zanocowac. Michał i eco decydują sie zażyc kapieli w chlodnych odmętach jeziorek. Woda musi byc wyjatkowo zimna bo kąpiel nie trwa dlugo Ale tradycji stalo sie zadość!





Odwiedzamy opuszczony przysiółek Tatarszczyzna, miejsce , ktore Michal oznaczyl na mapce jako "chujnia do spania". Miejsce jak dla mnie jest dosyc urokliwe. Mala polanka, na ktorej wszystkie zabudowania sa puste, zarastajace wysoka trawa i bialymi kwiatami. Ale fakt, ze teren jest podmokly wiec malo sie nadaje na namioty a zeby przekimac w domku trzeba by dlugo sprzatac gruz i inne smieci z podlogi.