Dalej okazuje sie ze nie ma drogi, nawet sladu sciezki.. Mamy do wyboru przedziarac sie przez bagno albo powedrowac nasypem kolejowym. Bez zastanowienia wybieramy ta druga opcje majac nadzieje nie nadziać sie gdzies na SOKistow. I tym sposobem trafiamy w sam srodek terminali przeladunkowych Wlasnie tu przerzucaja tony węgla, drewna i trocin z polskich pociagow na bialoruskie i odwrotnie. Leża ogromne góry beli drewna, piramidy wiórów a miedzy tym przycupnęły rozne ciekawe maszyny.







Mijamy wioske Czuprynowo, a potem dlugo ciagnace sie przysiolki, znaczone samotnymi chatkami wsrod pól i przydroznymi kapliczkami w cieniu rozlozystych drzew.







Mijamy tez szkołe. Zamknieta na glucho, mimo ze to czerwiec i srodek tygodnia. Zardzewiala furtka, nie slychac gwaru dzieci. Zagladam przez okno- ulozone w stosik dzienniki, jakis globus, zielona tablica, na ktorej pisze "lekcja 5" ,ogromne ucho i oko z kolorowego plastiku. Ład, porzadek- jakby zaraz mial zabrzmniec dzwonek.. Tylko gruby kurz na wszystkich przedmiotach przypomina, ze tak sie nie stanie... Zamiast dzwonka odzywa sie jakis duzy ptak ktory uwił sobie gniazdo na dwano nie otwieranym oknie..
Fajny bylby tu PTSM...



Jakis miejscowy z Czuprynowa poleca nam odwiedzenie sąsiedniej wioski Łososina Mała. Znajduje sie tam drewniany dworek, w ktorym byl krecony fragment filmu 'Boża podszewka". Dworek wyglada ze jest w remoncie, ale nie spotykamy tam zywej duszy.



Poznym popoludniem docieramy do Kużnicy. Zatrzymujemy sie pod sympatycznym sklepem tzn sam sklep na pierwszy rzut oka jest taki sobie, ale prowadzi go wyjatkowo miła babka. Robi nam od razu herbate, kawe, czestuje papierosami. Jako ze nie mozna kupic srajtasmy na sztuki eco dostaje w prezencie prywatna rolke. Niby to niewiele, ale kogo dzis stac na taki gest? Przed sklepem sa laweczki, jest tez w srodku pokoik biesiadny z duza kartka "zakaz picia wódki", jest kibelek... Robimy tu spore zakupy oraz spedzamy troche czasu na ich konsumpcji.



Pogoda na wieczor znow sie psuje.. Mysl rozstawiania mokrych namiotow i wpelzania do nich w ociekajacych kurtkach nie najstraja optymistycznie.. No i dzis napewno nie bedzie ogniska.. W tym momencie dzwoni do nas Michal ze zalatwil spanie w stodole!!!! Kiedy to ja ostatnio spalam w prawdziwej stodole? chyba w 2003 na Rajdzie Świetokrzyskim?

Po drodze mijamy dziwny dom, stojacy na obrzezach wsi. Niby opuszczony, okna zabite dechami, polamany plot.. Ale wyglada inaczej niz opuszczone podlaskie domy, zupelnie inaczej.. Na balkonie stoja dwa fotele, jest jakas drabinka prowadzaca jakby na gorne pietro.. Kurcze.. Wyglada jak dawna chatka studencka, sporadyczna imprezownia lub jakis skłot. Gdyby nie zaklepany nocleg to bysmy chyba sie tym miejscem zainteresowali. Zal mi teraz ze nawet tam nie podeszlam, nie zajrzalam czy drabiną da sie wejsc na strych... Co z czlowiekiem moze zrobic zmeczenie i troche deszczu.. :(



Nasza stodola jest ogromna. W srodku sianko w kostkach, wóz, jakies stare maszyny rolnicze.. Dokladnie obmacuje miejsce ktore wybralam do spania.. Ot taki maly uraz psychiczny po tym jak kiedys usiadlam na widły





Grzes decyduje sie spac na wozie, na samytm szczycie góry siana. Smiejemy sie ze wyglada jak wodz Aztekow oczekujacy na rytualne spalenie na stosie



Na dworze leje coraz mocniej. Grube krople miarowo uderzaja o betonowe dachowki stodoly. Ale to nawet ma swoj urok jak wokol suche sianko i mozna rozwiesic mokre peleryny

Rano zjadamy przed stodola jajecznice i delektujemy sie brakiem deszczu



Gospodarze chca nam rano dac wędke abysmy sobie nalowili ryb w rzece, na sniadanie i na droge.. A tu nikt z naszej piątki nie mial w ręce wędki.. jaki wstyd!!
Tak sobie mysle potem, ze czlowiek niby wyksztalcony ale nic pozytecznego nie potrafi.. Ryby nie zlowi, świni nie oprawi, drzewa w lesie nie zetnie, krowy nie wydoi.. Jakby szlag trafil ta cala nasza dziwna cywilizacje to bysmy zdechli z glodu i chlodu, bezbronni jak niemowleta...

Podążamy w strone Saczkowców, rozsiadamy sie na poboczu i czekamy na stopa.