Coś otworzyło szufladę i wyfruwają z niej kartki. Zaraz rozpełzną się po pokoju, powciskają w podłogowe szpary, wpadną pod szafę i do lamp poprzyklejają jak ćmy. Nie zamkniesz okna, to odlecą bezpańskie. Powykreślać się nie da, wystarczyło popatrzeć, pomyśleć, rzucić okiem, herbatę rozlać, oczywiście przypadkiem, potem zetrzeć plamę. Ze śladu, który po niej zostanie, można już wróżyć, śmiało, tam jest wszystko zapisane.
I choćbyś nie wiem jak chciał ją ubrać, w jakie łachmany fikuśne, majtki, falbany, śmieszne czapki, pantofle, lakierki, czy frak, to zawsze będzie taka, trochę g r a. Hologra. Kosmiczne klasy. Rysowane kredą, tuż pod Twoimi nogami! Przenika we wszystkich kierunkach, nawet tych, o których pojęcia nie masz, w każdej skali i do każdego punktu odniesienia. Będzie się tak długo zniekształcać i zmieniać, aż odpuścisz, wiedząc jeszcze mniej niż zanim zaczęłaś, zanim podjąłeś jakąkolwiek próbę, nawet jeśli „tak tylko dla zabawy” - Ją się czuje, nie ubiera. Świetnie się bawi jak nie patrzysz. Jak patrzysz też się bawi, i nic z tym nie zrobisz. Najlepiej jest właśnie nic z tym nie robić. Nie-robić-nic.
Wygrywa ten, kto pierwszy zdejmie buty. Na boso lepiej czuć, i zresztą więcej widać, bo pięty są połączone z oczami. Wszystko ze wszystkim jest połączone, powiązane, polepione, sklejone, grzybnia, kępa podpinek na bukowym pniaku, ta przy czerwonym szlaku z Cisnej na Jasło. Albo, jak wielka Opieńka z Gór Błękitnych w Oregonie. Oto 600 tonowy grzyb, z jednego maleńkiego zarodnika, którego nie dostrzeżesz bez szkiełka do palenia mrówek, plecie wielki dywan od kilku tysięcy lat. Cały czas skaczemy po czyichś plecach, My po Ich, Oni po naszych, grzyby, bakterie, mikroby i stwory, mikro-bractwo i robactwo. Dziesięć razy ich więcej w nas, niż nas samych w nas! Czy można zatem mówić o jakiejkolwiek własności? Język płata figle, i przenicuje się w zmiany. Każda drobinka w nas, zmienia obraz całości, tak działa hologram. Jacy My, tacy Oni, My to Oni, Oni to My. Nieoddzielność, osobliwa podwójność, i tak po wielokroć, i w koło Macieja. Ech myśli kudłate…
Jak to jest , być niepotrzebnym światu, nic a nic, ni krzty pyłka, drobiny kurzu ze szczurzego ogona. Pamięć zawijać w serdelki, potem rzucać na pożarcie wioskowym kundlom, które się mija na prowincji, i w każdej zapyziałej dziurze. Jak wędrować z sercem lekkim i bez cieni, kiedy nic nie wypełza niechciane spod czapki, choćby na cichy dźwięk znajomej melodi, co leci w radiu. Albo na zapach, który wyrzuci firanka przy wietrze, pomacha szyderczo koronką, a potem zamknie się w oknie, i jak gdyby nigdy nic. Przed chwilą ktoś tylko podlał kwiatki, a nie chłodem coś liznęło w kark. Potem patrzysz w niebo, a z górnych pięter lecą balony pełne zimnej wody, i prosto na Twój łeb! Widać tylko czyjeś nogi na parapecie. Takie całkiem podobne do Twoich. Kurczysz się i robisz mały, coraz mniej Ciebie a coraz więcej do dźwigania. Oj ciężko jest, i zważaj na dziury. Zapaść się można pod chodnik razem z tym plecakiem, i gdyby nie grawitacja pewnie leciał byś dalej. Ale by było pięknie. Wsiadasz na ten swój pojazd codzienny z myślami w baku, i spacerkiem z Chin na drugi koniec Świata, do domu, bez skrótów, ale przez Bieszczady. Uczysz się czerpać radość z takiej podróży, albo jak wrócić, i zacząć wszystko od nowa. Tak. Gęste masz myśli, jak kawa w Momo z kardamonem i goździkami, czasami też nie przepuszcza słońca.
Idzie na deszcz. W plecaku kurtka z gore-texu, czerwony kaptur, oraz łakocie od Babci na wymianę. Oby tylko natrafił się jakiś wilk z biletem wjazdu do bajki. Postanowiłeś iść przed siebie, i zmieniać trasę tylko na widok czarnego kota, mimo wszystko będziesz za nimi łaził. Ktoś w końcu doceni tę dzikość.
Zakładki