Zaczęłam się w nim zapadać. Buty zaczęły mi przemakać. Idiotka ze mnie, zapomniałam zabrać drugiej pary skarpet, mimo, że dzień wcześniej o tym myślałam. Powoli traciłam siły aż runęłam na ziemię (11), (12).
11.jpg12.jpg
Chryszczata wydawała mi się ciągle tak daleko. Skarpetki już zupełnie mokre, zaczęło mi być zimno w stopy. Pomyślałam, że na Chryszczatej osuszę je sobie na.. kuchence gazowej :P Widziałam na zdjęciach, że jest tam stolik, więc będę mogła elegancko zrobić zupę ze skarpet. Zaczęłam marzyć o tej zupie, marzyć o ciepłych stopach. Wtem ujrzałam ją - ujrzałam Chryszczatą. Jeeeeeeeeeeej, jak jeszcze daleko! Przecież to cała masa drogi przede mną! A na mapie wygląda, jakby to było tak blisko! (13)
13.jpg
Poczułam, jakbym miała lekkie odmrożenie w stopach. A przecież te buty mi nigdy nie przemokły! Ale od długiego czasu zupełnie zapomniałam o ich impregnacji. Nie dałam rady -zarządziłam zupę ze skarpet w tym miejscu, tu i teraz :) Stopy owinęłam w odpięty kaptur od kurtki, zrobiło się ciepło. (14), (15).
14.jpg15.jpg
:D Później suszyłam je już bezpośrednio nad palnikiem aż parowały. Nawet je sobie podsuszyłam, stopy się ogrzały. Ale co z tego? Jak buty tak przemoknięte, że po założeniu skarpetki zrobiły się znów całe mokre :) I znów lodowato w stopy. Znów spojrzałam na Chryszczatą. Miałam wrażenie, że zupełnie nielogicznie -ona się ode mnie oddala!!! A na mapie była przecież na wyciągnięcie ręki, była tuż, tuż. A przede mną całe nań podejście. Czułam się jakbym była u jej podnóża. Nie miałam siły na to podejście, bałam się, że będę przez te buty chora. Robiąc pętelkę, zawsze to godzina więcej. Nagle zerwał się wielki wiatr, na niebie pojawiły się wielkie czarne chumury -czarne chmury nad Chryszczatą, które symbolizowały nagły gwałtowny deszcz. Chryszczata rzuciła na mnie klątwę! W tym momencie opadłam z sił, zarządziłam schodzenie. Stwierdziłam, że skoro już i tak za wczasu zaczęłam akcję reanimacyjną moich stóp, to czas już schodzić. Spojrzałam jeszcze raz na szczyt, podniosłam do góry skrzyżowane ręce i pokazałam jej podwójnego fucka myśląc "pieprsz się Stara Ruro!!! Znów dałaś za wygraną!". Schodząc szybko natknęłam się na potok i postanowiłam trzymać się go cały czas aż wyprowadzi mnie na Jeziorka Duszatyńskie. Byłam tak wściekła, że jakby teraz jakiś misiek wszedł mi w drogę, to miałby mocno przewalone!!! Co dziesięć kroków krzyczałam "hej", by odpłoszyć to wszystko, mimo to, było to bardzo już groźne "hej". Potoki bardzo mocno wezbrały. Doszłam do ich skrzyżowania (16).
16.jpg
Wtem musiałam wspiąć się na strome, śliskie zbocze po prawej. Nie było łatwo. Wchodziłam na czworaka i co chwilę się ześlizgiwałam i wchodziłam od nowa. Teraz nie dość, że stopy lodowate, to i dłonie lodowate. Ujrzałam kolejny potok z prawej. Już ciepło zrobiło mi się w stopy, mimo, że skarpetki chlupały. Za chwilę otworzył się przede mną przepiękny widok! Wyłowniło się po środku jaru Jeziorko Duszatyńskie! Ciekawe kto ostatni raz ujrzał jeziorko od tej strony! (17), (18 ), (19)
17.jpg18.jpg19.jpg
Usiadłam tuż nad wodą, odpoczęłam, ochłonęłam i uśmiechnęłam się serdecznie do siebie, myśląc "wariatka! :)". Już po wszystkim. Będąc na szlaku papieskim, doznałam oświecenia. Zrozumiałam na czym polegał dziś mój fenomen Chryszczatej. Zrozumiałam swój błąd. To bardzo proste. Po zejściu z Hrunia, nie miałam szacunku do tej góry. Zaczęłam ją obrażać. Ogarnęła mnie pycha. Zrozumiałam, że do gór należy mieć respekt i szacunek. Należy mieć wobec nich pokorę. Nie należy się wywyższać, bo góry są potęgą i potrafią ci dać w kość, nawet w momencie, gdy wydaje ci się, że są na wyciągnięcie ręki. Nie można iść z takim nastawieniem w góry. Wtem Chryszczata wydała mi się przyjazna i serdeczna, to ja byłam zła wobec niej, więc ona nie zaprosiła mnie do siebie. Ruszyłam dalej w dół. Potoki rwały niesamowicie, bardzo przybrały na wielkości a ja pokonywałam je kilkakrotnie, co czasami nie było wcale proste (20).
20.jpg
Po chwili, w okolicy potoku Solona Woda, spotkałam wylot stokówki, którą rok temu schodziłam z Hrunia, gdy także nie dałam rady wejść na Chryszczatą, ponieważ dopadło mnie przeziębienie i gorączka. Dojadłam resztkę kiełbasy-śniadania (dwa gryzy). W zasadzie o połówce kiełbasy byłam dzisiaj cały dzień, zupełnie nie czułam apetytu. Przejrzałam się w lusterku, wyglądałam dość dobrze, makijaż (w góry he, he) się nie rozmazał -więc można śmiało iść do ludzi. Tylko, że ciuchy całe przemoczone. Zbliżając się do Duszatyna spotkałam leśniczego. Gdy powiedziałam "dzień dobry", złapał się za głowę, podniósł ręce do góry i zawołał "Jezu! dziewczyna!". Zdziwił się bardzo, pytał skąd idę, więc odpowiedziałam, że z Prełuk, na co zbaraniał. Dalej resztką sił doczołgałam się do Prełuk. Myślałam, że już nie dam rady, byłam skonana! W domu stopy w gorącej kąpieli się zupełnie zrelaksowały, szybko poczułam się dobrze i zmęczenie sporo opadło. Dosyć zdzwiło mnie to osłabnięcie w nogach w górach, bo zawsze twierdziłam, że nogi to najsilniejsza część mojego ciała i potrafiłam przejść nawet przeszło 30 km po górach nie czując zupełnie w nogach zmęczenia. A tu masz ci los! Myślę, że śnieg i przemoczone skarpety zrobiły swoje :)
http://wadera55.republika.pl/na_chryszczata/trasa.bmp
(zdjęcie pod linkiem)



Odpowiedz z cytatem
Zakładki