Pasmo Łopiennika i Chryszczatej - 19/21 marca 2014

http://wadera55.republika.pl/pasmo_l...yszczatej.html

http://wadera55.republika.pl/ania.html

Kto po ostatniej mojej wędrówce z dn. 17 marca uwierzył w to, że na prawdę mam dosyć wędrówek na najbliższe dni, to oznacza, że mnie wcale nie zna. Już następnego dnia wieczorem spakowałam plecak a w nim całą masę skarpet: wełnianych, wojskowych i turystycznych :) W plecaku znalazło się coś jeszcze.. namiot! Pół nocy nie spałam. O 6.30 obudziła mnie sąsiadka. Czułam się fatalnie, więc poszłam spać dalej. O 9 druga pobudka. Za oknem leje nieubłagalnie. Przesunęłam plan na jutro, choć szkoda mi było tracić jednego dnia a na sobotę musiałam być w Prełukach. Zerknęłam na Forum Bieszczadzkie i tak spędziłam czas do 10:15. Nagle rzuciłam okiem za okno i pomyślałam -"co ja kurna do diaska robię!! Przecież już nie pada!!". Szybka akcja - mobilizacja. O 11 wyszłam z domu - godzina taka nijaka, nie wiadomo co robić ale pomyślałam jedno -"byle dalej", najwyżej w góry pójdę jutro z rana. Ruszyłam drogą do Komańczy. Pogoda beznadziejna, wieje, szaro, jakby zbiera się na deszcz a ja dalej czułam się słabo. W lesie ujrzałam sarnę i koziołka. Sarna pobiegła a kozioł z różkami stał odważnie i wcale nie dał się przestraszyć. Miałam inną parę butów, też Salomony, które kilka razy wcześniej nosiłam ale właśnie teraz ni zowąd, zaczęły mnie obcierać. "No ładnie, jeszcze tego brakuje!" -pomyślałam. Doszedłszy do Komańczy ustaliłam, że jeżeli w Dołżycy będę o godzinie najpóźniej o 14, to jeszcze zaryzykuję pójście w góry. W planach Łopiennik do Jabłonek. Pierwszy stop do Łupkowa, drugi do Cisnej. Jadąc drugim autostopem wesoła ekipa miała ze mnie ubaw, gdy powiedziałam, że po raz pierwszy od niespełna 3 miesięcy ruszam do jakiejś innej miejscowości niż Prełuki-Komańcza. Do tej pory wyprawa do Komańczy to było dla mnie wielkie coś -były tam sklepy, byli tam ludzie. Komańcza to dla mnie teraz metropolia. A Cisna to już ho, ho -wielkie miasto. Tak to jest, gdy człowiek 3 miesiące siedzi w jakiś Prełukach. Andrzej z Cisnej dalej robił sobie ze mnie jaja pytając czy już ma zwolnić, ponieważ zaczynały się już zabudowania, więc niech sobie je pooglądam. W Cisnej zaopatrzyłam się w różne plastry na pięty. Po owym wielkim mieście nie da mi się nigdy przejść niezauważoną, więc zaraz Adaś Ch. mnie zaczepił. Bardzo go lubię i jeszcze bardziej się o niego martwię, dlatego ucieszyło mnie, że wyglądał już całkiem dobrze. Wspomnieliśmy stare czasy sprzed paru lat, po czym dodał, że gdybym nie wiem jak się zmieniła, dla niego zawsze pozostanę tą samą małą dziewczynką z plecakiem. Później siedząc na przystanku i oklejając pięty, znów nie mogłam wykonać tej czynności w spokoju, ponieważ zatrzymał się Jacek, przywitał się ciepło i zapytał czy mnie nie podwieźć, jednak zmierzałam w przeciwnym kierunku. Zajechawszy autostopem do Dołżycy była już godzina 13:30. Zmieściłam się w swoim planie, więc ruszyłam na Łopiennik. Po 5 minutach, po przejściu pierwszego, małego podejścia zerwał się wielki deszcz. Schowałam się więc w świerki i tak przesiedziałam do godziny 14 uzupełniając zapas płynów. Wszystkie czynniki, łącznie z bardzo późną godziną na start, są idealnym przykładem na to, jak nie powinno się iść w góry. Gdy ulewa zamieniła się w mały deszczyk, ruszyłam. W deszczu szłam niemalże do samego Łopiennika, tylko raz bywał większy, raz mniejszy, raz mżawka. Na starcie błoto było sakramenckie (ostatnio ulubione słowo leśniczych z Nadleśnictwa Baligród).
1.jpg
Lasu prawie nie poznałam. Kiedyś bardzo lubiłam Łopiennik ale od mojej ostatniej wizyty las tak się zmienił, tyle drzew wycięto, że wszystko się pozmieniało. Tak jak i w Prełukowym lesie, nie brakowało tu kwitnących Wawrzynków Wilczełyko (roślina silnie trująca).
2.jpg
Droga mi się dłużyła. Gdy myślałam, że jestem już na Horodku, okazało się, że jestem dopiero w połowie drogi na Horodek. Wtem wylałam herbatę ze słoika, by chociaż o 1 kg odciążyć sobie plecak.
3.jpg
Przed Horodkiem zaczęły pojawiać się niewielkie ilości śniegu, potem śnieg był na całym polu widzenia ale był bardzo niski, nawet do kostek nie sięgał.
4.jpg5.jpg6.jpg
Gdy wkraczałam na Łopiennik otoczyła mnie zewsząd spora mgła.
7.jpg
Ujrzałam moje ulubione, wielkie krzaki jagodzisk, kiedyś zawsze chodziłam na Łopiennik ze słoikiem.
8.jpg
Po chwili mgła zrobiła się tak gęsta, że to, co widzisz na poprzednim zdjęciu to mały pikuś a raczej świetna widoczność -nie było nic widać. Zobaczyłam tylko jedno -przecinające moją ścieżkę tropy niedźwiedzia GIGANTA! Łapę miał jak półtorej mojej stopy, nigdy w życiu nie widziałam tak wielkich niedźwiedzich tropów, mimo, że ślady niedźwiedzie widuję bardzo często. Nie robiłam zdjęć, ponieważ chciałam jak najszybciej, bez zatrzymywania wydostać się z polany szczytowej. Mam nadzieję, że te ślady jesteś w stanie sobie czytelniku wyobrazić. Nagle, żeby tego wszystkiego było mało, rozpętała się.. zamieć śnieżna!! Silny wiatr, bombardujący Cię śnieg, niewielka widoczność, ślady niedźwiedzia giganta i ja, która nie mam pojęcia gdzie idzie dalej mój szlak, nie szłam nigdy czarnym do Jabłonek ale pi razy drzwi wiedziałam w którą stronę ma iść. Denerwująca sytuacja znów beznadziei. Zostawiłam plecak i przez 10 minut biegałam po Łopienniku z kompasem szukając szlaku :) No, znalazłam w końcu te czarne kreski na drzewach ale uważam, że na takich rozstajach powinien być on lepiej oznakowany. Byleby jak najszybciej wydostać się z tej mgły! Ruszyłam szybkim krokiem i za 5 minut znowu pojawiły się ślady owego lokalnego giganta, tylko tym razem szły jakiś czas dokładnie po szlaku! "Drogi misiu, pomyślałam, to jest ścieżka dla turystów, proszę trzymać się od niej z daleka. A ja dzisiaj jestem rasowym turystą -idę po turystycznym szlaku i będę spała w łóżku w płatnym noclegu. Proszę zejść mi z drogi." Szlak nie był idealnie oznakowany, zwłaszcza w słabej widoczności miałam kilka problemów. Kilka razy zrzucałam plecak i biegałam w około szukając kresek na drzewach. Podczas tych wędrówek każdego dnia wcielałam się w inną rolę, w inną postać. Dzisiaj jestem turystą. Rzekłam sobie w myślach: "dziś jesteś turystą, musisz więc myśleć jak turysta!". Czyli jeżeli nie widzisz szlaku przed sobą, to się odwróć i zobacz, czy czasem nie ma szlaku z tyłu dla ludzi, którzy idą w przeciwnym kierunku. Jeżeli szlaku też nie ma, to wróć się do miejsca, gdzie ostatni raz widziałeś szlak i zobacz w którą stronę jest skierowany ten idący w przeciwnym kierunku -właśnie z tej strony powinien zobaczyć go turysta idący z naprzeciwka i idź jego torem -w zasadzie według tych zasad pokonałam cały odcinek. Przy takim błocku i kontuzji oczywiście nie mogło się obejść bez drewnianego kostura. Oczywiście na samym starcie, w Dołżycy, rozwiązałam sobie zupełnie buty, by dać większą swobodę piętom. U podnóża gór napotkałam na sakramencki bajzel w lesie pozostawiony po ścince. Pełno zmarnowanego, starego i nieściągniętego drewna. W porównaniu z tym syfem, u mnie w Prełukach jest piękny porządek a wydawało mi się, że już gorzej być nie może. Poniżej zdjęcie zrobione już po zejściu z gór, wkroczywszy na drogę kierującą do Jabłonek.
9.jpg
Jeszcze tylko przejście przez rzekę. Nagle rozpętała się ulewa ale jakie to ma znaczenie w tym momencie, gdy jest się całym mokrym :) Nie ma czasu na czekanie, jeszcze kawałek drogi.
10.jpg
Kuśtykając z kosturem zaszłam do schroniska szkolnego w Jabłonkach. Oczywiście wcześniej zapowiedziałam swoją wizytę. Miałam cichą nadzieję, że będą palili w piecu, bym mogła sobie osuszyć ubrania na kaloryferze. Nic z tego. Schronisko bardzo mi się podobało, obsługująca starsza pani też okazała się najsympatyczniejszą osobą. Dostałam pokój 14-osobowy z łóżkami piętrowymi. Okazało się, że w pokoju obok był jeszcze jeden gość, leśnik z odległej części Polski. Porozmawialiśmy sobie o lasach, o leśnikach z moich okolic. Człowiek nie był w Prełukach z 18 lat a doskonale wyrysował mi palcem na stole "mapę" moich okolic, łącznie z wszystkimi zakrętami. Gdy wymieniałam nazwiska leśniczych, to okazało się, że znał wielu a nawet kojarzył mój dom -dawną leśniczówkę. Gdy opowiedziałam mu o dzisiejszym dniu, złapał się za głowę i powiedział, że dzisiaj choćby dawali mu za to wielkie pieniądze to za żadne skarby w taką pogodę nie poszedłby do lasu i był pełen podziwu. Bardzo miły człowiek. Potem, jako, że kaloryfery nie grzały, postanowiłam zakosić rolkę szarej srajtaśmy, którą osuszałam sobie buty od środka. Wszak dzisiaj byłam turystą a turyści powszechnie znani są z tego, że kradną papier toaletowy ze schronisk. Była ogólnodostępna kuchenka, więc zagotowałam sobie niewielki garnek gorącej wody w którym próbowałam zamoczyć stopy. Miło się tym rozgrzałam. Serdecznie polecam to schronisko, bardzo mi się w nim podobało.