"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną - cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam.. "
na wiecznych wagarach od życia...
buba w /5 lat kacetu/ jest opis jak więźniowie zakładali pod ubrania papierowe worki po cemencie które doskonale chroniły przed wiatrem i zimnem więc i w śpiworze działać powinno
Ciekawa wycieczka i patenty. Ważne, że wszystko dobrze się dla Ciebie skończyło. Ale sie zima zrobiła! Jest ciepło to śnieg migiem stopnieje. Ja byłem na Chryszczatej 4 dni przed Tobą przy świetnej pogodzie, były tylko małe płaty śniegu na północnym stoku a w lesie dość sucho jak na tą porę roku.
Co do Hrunia, to też mam z nim porachunki. Już 2 razy szedłem w zimie na nartach, raz z Prełuk a raz z Turzańska i w obu przypadkach przez sporą ilość śniegu i zerową widoczność zawracałem przed Hruniem.
na prośbę kolegi robię małe "kopiuj - wklej" na forum.
W drodze na Chryszczatą 17.03.2014
Wczoraj pod wieczór udałam się znów z Prełuk na Pryslip. Dziś postanowiłam, że przejdę tą samą trasą ale na Hrunia, gdzie dojdę do niebieskiego szlaku i dalej - na Chryszczatą! Niedostępny dotychczas dla mnie szczyt, mimo, że wokół niego krążyłam kilkakrotnie. Znam te tereny, mimo, że nigdy nie było mi po drodze wejść na sam szczyt. To dziś właśnie postanowiłam zmierzyć się z Chryszczatą! Sąsiadka obudziła mnie o godzinie 6:30. Lał deszcz. Zerknęłam o 8 -dalej leje. O godzinie 10 przestało, Zaczęłam przygotowania. Do plecaka spakowałam termos z herbatą z cytryną. Termosik jest bardzo mały, więc nalałam też herbaty do litrowego słoika :) Spakowałam też menażkę, kuchenkę gazową, czołówkę, gaz pieprzowy, pół laski kiełbasy i pierogi. Nie jadłam w domu śniadania, nie miałam apetytu. Ruszyłam. Śnieg bardzo mokry ale cały czas dużo go było w lesie. Numery na mapie będą odpowiadać numerom zdjęć. Literka "ś" oznacza śniadanie :) Wyjęłam kiełbasę i dla przyzwoitości ugryzłam trzy gryzy, mimo, że niespecjalnie byłam głodna, jednak wiedziałam, że później nie będzie ku temu już okazji -odcinek bezszlakowy należało pokonać szybko, jakiekolwiek jedzenie nie wchodziło zupełnie w grę.
http://wadera55.republika.pl/na_chryszczata/mapa.bmp
(zdjęcie pod linkiem)
1.jpg
Jestem już na szczycie Pryslip (1). Bór, który widzisz po lewej na pierwszym zdjęciu zaraz za zakrętem wyglądał tak (2):
2.jpg
Bory nazywam ciemnymi lasami. Do tej pory dwukrutnie najdalej doszłam do punktu 2. Teraz mam okazję zobaczyć co jest dalej! Wejść do owego ciemnego lasu. Śniegu coraz więcej a droga się dłuży i dłuży (3):
3.jpg
Doszłam w końcu do szczytu Czyryny, skąd można było zza drzew podziwiać nieśmiałe widoki na pasmo Suliły (4). (5).
4.jpg5.jpg
Ruszyłam dalej. Chciałam wyciągnąć mapę, by lepiej zorientować się w terenie. Po chwili usłyszałam jakiś szmer. Za chwilę chrumkanie. Pewnie dziki! Nie zdążyłam spojrzeć na mapę, wzięłam nogi za pas. Idąc zdecydowanym, żwawym tempem moja głowa obracała się na wszystkie strony. Przez około 50-100 metrów słyszałam szmery po prawej stronie, jakby zwierze szło za mną gdzieś za drzewami. W lesie najbardziej boję się dzików i niedźwiedzi, gdyż samice tych dwóch zwierząt mogą być niezwykle groźne. Śnieg robił się coraz głębszy (6):
6.jpg
I po chwili moja ścieżka zaczęła się zamazywać, nie była już tak wyraźna, śnieg sięgał zdecydowanie po kostki, drzewa były coraz gęściej. Oceniłam, że przecież za chwilę dojdę do szlaku. Doszłam do jakiegoś dużego skrzyżowania, poszłam drogą prostopadłą -nie, to nie to, żadnego oznakowania. Zawróciłam. Doszłam do skrzyżowania, tylko, że moja ścieżka była już prawie niewidoczna i za chwilę zniknęła zupełnie! Zobaczyłam po prawej stronie w dali pasmo Chryszczatej - "jeeeeeeeeej i ja tam mam dzisiaj dojść?! Przecież to cholernie daleko!!". Ścieżki mojej nie było już od jakiegoś czasu, postanowiłam trzymać się jakiegoś zbocza chodząc po Hruniu. Od tego momentu punkt w jakim się znajdowałam byłam w stanie określić już tylko orientacyjnie, mniej więcej. Trasa, jaką zaznaczyłam na mapie też jest mocno orientacyjna i prawdę mówiąc to zupełnie mi ona nie pasuje ale postanowiłam narysować tak, jak mniej więcej szłam na poziomicach. Wiedziałam, że jestem na Hruniu ale nie miałam bladego pojęcia gdzie dokładnie. Nie miałam też bladego pojęcia, gdzie znajduje się szlak. Byłam przekonana, że on już dawno powinien być a nawet założyłam, że ja już go jakiś czas temu przekroczyłam. Postanowiłam iść "na Kamionki". Cały czas potykałam się o gałęzie, które za każdym razem sprawdzałam, czy nie są to oby rogi. Natknęłam się na jeden trop wilka, za chwilę, drugi i piąty. Pięciokrotnie przecinałam ścieżki wilcze. Ale wilki to pikuś, jest to zwierzę, którego się akurat najmniej boję, czuję go niego wielką sympatię (7), (.
7.jpg8.jpg
W tym momencie poczułam beznadzieję swojej wędrówki. Zaczęłam kląć jak szewc w myślach. Co jakiś czas krzyczałam "hej! jest tu kto?". Myślałam -"gdzie te turysty mają te swoje pieprzone ścieżki?!" Zakładałam myśl, że szlak przecięłam już dawno i teraz zmierzam w kierunku Kamionek. Nabrałam azymut północno - wschodni. W tym momencie postanowiłam zabezpieczyć się na wszelki wypadek i napisałam smsa do kolegi, że jakby mnie co zeżarło po drodze, to jestem w okolicy Hrunia i zmierzam w kierunku Kamionek, ewentualnie do szlaku. To tak na wszelki wypadek, żeby po kilku dniach gopr wiedział gdzie szukać moich zwłok ;p Byłam wkurzona do granic i rzucałam obelgami na prawo i lewo. Kolega dał mi jakże dobrą radę, bym krzyczała głośno, jakby co. Próbowałam mu odpisać, że od jakiegoś czasu przecież kurwa cały czas krzyczę jednak weszłam w strefę zero, gdzie zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Telefon pokazywał maksymalny zasięg a mimo to nie mogłam przez długi czas wysłać żadnego smsa. Gdy wyciągnęłam kompas -kompas wariował, pokazywał na południu północ po czym zaczął się kręcić niezdecydowany. Pewnie na Hruniu działały jakieś dziwne siły magnetyczne. Widziałam pasmo Chryszczatej, więc dobrze wiedziałam gdzie mam północ a gdzie południe. Weszłam na szczyt (9).
9.jpg
Teraz domyśliłam się, że szlaku jeszcze nie przecięłam. Postanowiłam zupełnie olać temat, byleby jak najszybciej zejść do Turzańska, czyli udałam się na północ -pieprzyć te szlaki. Gdy zaniechałam tematu, doszłam do szlaku. Ożesz kurwa -i co teraz robić?! Iść czy nie iść? A pójdę! Zmierzę się z tą gadziną, zwaną przez Was Chryszczatą! Zaczęłam wymyślać jej tysiąc obelg, nazwałam ją Starą Rurą. Nie będzie myślała, że znów nie dam jej rady -o nie, malutka. Wiem, że ty zawsze chcesz pokrzyżować mi plany, zawsze pchasz mnie na siebie dziwnymi trasami, więc nienormalnym by wręcz było, bym weszła na ciebie jak człowiek, jak turysta. Nie, nie, ty zawsze musisz wyrządzić mi jakiegoś psikusa, wejście na ciebie nie może być dla mnie banalne! Ale już cię namierzyłam! Już mnie nie zaskoczysz! Zdobędę cię Stara Ruro!!! Dla przyzwoitości wyciągnęłam kompas. Znów wariował, pokazywał północ na południu. Jednak ja mam swój rozum i wiem gdzie iść, kompas mam w głowie. Chciałam odwołać ewentualną akcję ratunkową ale zasięg odzyskałam dopiero w.. Duszatynie! Poszłam. Szlak oznakowany jak dla debili. Śnieg coraz większy, w zasadzie już po łydki (10).
10.jpg
"Wędrujemy zarośniętą dzikim zielskiem drogą..." W.P.
Zaczęłam się w nim zapadać. Buty zaczęły mi przemakać. Idiotka ze mnie, zapomniałam zabrać drugiej pary skarpet, mimo, że dzień wcześniej o tym myślałam. Powoli traciłam siły aż runęłam na ziemię (11), (12).
11.jpg12.jpg
Chryszczata wydawała mi się ciągle tak daleko. Skarpetki już zupełnie mokre, zaczęło mi być zimno w stopy. Pomyślałam, że na Chryszczatej osuszę je sobie na.. kuchence gazowej :P Widziałam na zdjęciach, że jest tam stolik, więc będę mogła elegancko zrobić zupę ze skarpet. Zaczęłam marzyć o tej zupie, marzyć o ciepłych stopach. Wtem ujrzałam ją - ujrzałam Chryszczatą. Jeeeeeeeeeeej, jak jeszcze daleko! Przecież to cała masa drogi przede mną! A na mapie wygląda, jakby to było tak blisko! (13)
13.jpg
Poczułam, jakbym miała lekkie odmrożenie w stopach. A przecież te buty mi nigdy nie przemokły! Ale od długiego czasu zupełnie zapomniałam o ich impregnacji. Nie dałam rady -zarządziłam zupę ze skarpet w tym miejscu, tu i teraz :) Stopy owinęłam w odpięty kaptur od kurtki, zrobiło się ciepło. (14), (15).
14.jpg15.jpg
:D Później suszyłam je już bezpośrednio nad palnikiem aż parowały. Nawet je sobie podsuszyłam, stopy się ogrzały. Ale co z tego? Jak buty tak przemoknięte, że po założeniu skarpetki zrobiły się znów całe mokre :) I znów lodowato w stopy. Znów spojrzałam na Chryszczatą. Miałam wrażenie, że zupełnie nielogicznie -ona się ode mnie oddala!!! A na mapie była przecież na wyciągnięcie ręki, była tuż, tuż. A przede mną całe nań podejście. Czułam się jakbym była u jej podnóża. Nie miałam siły na to podejście, bałam się, że będę przez te buty chora. Robiąc pętelkę, zawsze to godzina więcej. Nagle zerwał się wielki wiatr, na niebie pojawiły się wielkie czarne chumury -czarne chmury nad Chryszczatą, które symbolizowały nagły gwałtowny deszcz. Chryszczata rzuciła na mnie klątwę! W tym momencie opadłam z sił, zarządziłam schodzenie. Stwierdziłam, że skoro już i tak za wczasu zaczęłam akcję reanimacyjną moich stóp, to czas już schodzić. Spojrzałam jeszcze raz na szczyt, podniosłam do góry skrzyżowane ręce i pokazałam jej podwójnego fucka myśląc "pieprsz się Stara Ruro!!! Znów dałaś za wygraną!". Schodząc szybko natknęłam się na potok i postanowiłam trzymać się go cały czas aż wyprowadzi mnie na Jeziorka Duszatyńskie. Byłam tak wściekła, że jakby teraz jakiś misiek wszedł mi w drogę, to miałby mocno przewalone!!! Co dziesięć kroków krzyczałam "hej", by odpłoszyć to wszystko, mimo to, było to bardzo już groźne "hej". Potoki bardzo mocno wezbrały. Doszłam do ich skrzyżowania (16).
16.jpg
Wtem musiałam wspiąć się na strome, śliskie zbocze po prawej. Nie było łatwo. Wchodziłam na czworaka i co chwilę się ześlizgiwałam i wchodziłam od nowa. Teraz nie dość, że stopy lodowate, to i dłonie lodowate. Ujrzałam kolejny potok z prawej. Już ciepło zrobiło mi się w stopy, mimo, że skarpetki chlupały. Za chwilę otworzył się przede mną przepiękny widok! Wyłowniło się po środku jaru Jeziorko Duszatyńskie! Ciekawe kto ostatni raz ujrzał jeziorko od tej strony! (17), (18 ), (19)
17.jpg18.jpg19.jpg
Usiadłam tuż nad wodą, odpoczęłam, ochłonęłam i uśmiechnęłam się serdecznie do siebie, myśląc "wariatka! :)". Już po wszystkim. Będąc na szlaku papieskim, doznałam oświecenia. Zrozumiałam na czym polegał dziś mój fenomen Chryszczatej. Zrozumiałam swój błąd. To bardzo proste. Po zejściu z Hrunia, nie miałam szacunku do tej góry. Zaczęłam ją obrażać. Ogarnęła mnie pycha. Zrozumiałam, że do gór należy mieć respekt i szacunek. Należy mieć wobec nich pokorę. Nie należy się wywyższać, bo góry są potęgą i potrafią ci dać w kość, nawet w momencie, gdy wydaje ci się, że są na wyciągnięcie ręki. Nie można iść z takim nastawieniem w góry. Wtem Chryszczata wydała mi się przyjazna i serdeczna, to ja byłam zła wobec niej, więc ona nie zaprosiła mnie do siebie. Ruszyłam dalej w dół. Potoki rwały niesamowicie, bardzo przybrały na wielkości a ja pokonywałam je kilkakrotnie, co czasami nie było wcale proste (20).
20.jpg
Po chwili, w okolicy potoku Solona Woda, spotkałam wylot stokówki, którą rok temu schodziłam z Hrunia, gdy także nie dałam rady wejść na Chryszczatą, ponieważ dopadło mnie przeziębienie i gorączka. Dojadłam resztkę kiełbasy-śniadania (dwa gryzy). W zasadzie o połówce kiełbasy byłam dzisiaj cały dzień, zupełnie nie czułam apetytu. Przejrzałam się w lusterku, wyglądałam dość dobrze, makijaż (w góry he, he) się nie rozmazał -więc można śmiało iść do ludzi. Tylko, że ciuchy całe przemoczone. Zbliżając się do Duszatyna spotkałam leśniczego. Gdy powiedziałam "dzień dobry", złapał się za głowę, podniósł ręce do góry i zawołał "Jezu! dziewczyna!". Zdziwił się bardzo, pytał skąd idę, więc odpowiedziałam, że z Prełuk, na co zbaraniał. Dalej resztką sił doczołgałam się do Prełuk. Myślałam, że już nie dam rady, byłam skonana! W domu stopy w gorącej kąpieli się zupełnie zrelaksowały, szybko poczułam się dobrze i zmęczenie sporo opadło. Dosyć zdzwiło mnie to osłabnięcie w nogach w górach, bo zawsze twierdziłam, że nogi to najsilniejsza część mojego ciała i potrafiłam przejść nawet przeszło 30 km po górach nie czując zupełnie w nogach zmęczenia. A tu masz ci los! Myślę, że śnieg i przemoczone skarpety zrobiły swoje :)
http://wadera55.republika.pl/na_chryszczata/trasa.bmp
(zdjęcie pod linkiem)
"Wędrujemy zarośniętą dzikim zielskiem drogą..." W.P.
Pasmo Łopiennika i Chryszczatej - 19/21 marca 2014
http://wadera55.republika.pl/pasmo_l...yszczatej.html
http://wadera55.republika.pl/ania.html
Kto po ostatniej mojej wędrówce z dn. 17 marca uwierzył w to, że na prawdę mam dosyć wędrówek na najbliższe dni, to oznacza, że mnie wcale nie zna. Już następnego dnia wieczorem spakowałam plecak a w nim całą masę skarpet: wełnianych, wojskowych i turystycznych :) W plecaku znalazło się coś jeszcze.. namiot! Pół nocy nie spałam. O 6.30 obudziła mnie sąsiadka. Czułam się fatalnie, więc poszłam spać dalej. O 9 druga pobudka. Za oknem leje nieubłagalnie. Przesunęłam plan na jutro, choć szkoda mi było tracić jednego dnia a na sobotę musiałam być w Prełukach. Zerknęłam na Forum Bieszczadzkie i tak spędziłam czas do 10:15. Nagle rzuciłam okiem za okno i pomyślałam -"co ja kurna do diaska robię!! Przecież już nie pada!!". Szybka akcja - mobilizacja. O 11 wyszłam z domu - godzina taka nijaka, nie wiadomo co robić ale pomyślałam jedno -"byle dalej", najwyżej w góry pójdę jutro z rana. Ruszyłam drogą do Komańczy. Pogoda beznadziejna, wieje, szaro, jakby zbiera się na deszcz a ja dalej czułam się słabo. W lesie ujrzałam sarnę i koziołka. Sarna pobiegła a kozioł z różkami stał odważnie i wcale nie dał się przestraszyć. Miałam inną parę butów, też Salomony, które kilka razy wcześniej nosiłam ale właśnie teraz ni zowąd, zaczęły mnie obcierać. "No ładnie, jeszcze tego brakuje!" -pomyślałam. Doszedłszy do Komańczy ustaliłam, że jeżeli w Dołżycy będę o godzinie najpóźniej o 14, to jeszcze zaryzykuję pójście w góry. W planach Łopiennik do Jabłonek. Pierwszy stop do Łupkowa, drugi do Cisnej. Jadąc drugim autostopem wesoła ekipa miała ze mnie ubaw, gdy powiedziałam, że po raz pierwszy od niespełna 3 miesięcy ruszam do jakiejś innej miejscowości niż Prełuki-Komańcza. Do tej pory wyprawa do Komańczy to było dla mnie wielkie coś -były tam sklepy, byli tam ludzie. Komańcza to dla mnie teraz metropolia. A Cisna to już ho, ho -wielkie miasto. Tak to jest, gdy człowiek 3 miesiące siedzi w jakiś Prełukach. Andrzej z Cisnej dalej robił sobie ze mnie jaja pytając czy już ma zwolnić, ponieważ zaczynały się już zabudowania, więc niech sobie je pooglądam. W Cisnej zaopatrzyłam się w różne plastry na pięty. Po owym wielkim mieście nie da mi się nigdy przejść niezauważoną, więc zaraz Adaś Ch. mnie zaczepił. Bardzo go lubię i jeszcze bardziej się o niego martwię, dlatego ucieszyło mnie, że wyglądał już całkiem dobrze. Wspomnieliśmy stare czasy sprzed paru lat, po czym dodał, że gdybym nie wiem jak się zmieniła, dla niego zawsze pozostanę tą samą małą dziewczynką z plecakiem. Później siedząc na przystanku i oklejając pięty, znów nie mogłam wykonać tej czynności w spokoju, ponieważ zatrzymał się Jacek, przywitał się ciepło i zapytał czy mnie nie podwieźć, jednak zmierzałam w przeciwnym kierunku. Zajechawszy autostopem do Dołżycy była już godzina 13:30. Zmieściłam się w swoim planie, więc ruszyłam na Łopiennik. Po 5 minutach, po przejściu pierwszego, małego podejścia zerwał się wielki deszcz. Schowałam się więc w świerki i tak przesiedziałam do godziny 14 uzupełniając zapas płynów. Wszystkie czynniki, łącznie z bardzo późną godziną na start, są idealnym przykładem na to, jak nie powinno się iść w góry. Gdy ulewa zamieniła się w mały deszczyk, ruszyłam. W deszczu szłam niemalże do samego Łopiennika, tylko raz bywał większy, raz mniejszy, raz mżawka. Na starcie błoto było sakramenckie (ostatnio ulubione słowo leśniczych z Nadleśnictwa Baligród).
1.jpg
Lasu prawie nie poznałam. Kiedyś bardzo lubiłam Łopiennik ale od mojej ostatniej wizyty las tak się zmienił, tyle drzew wycięto, że wszystko się pozmieniało. Tak jak i w Prełukowym lesie, nie brakowało tu kwitnących Wawrzynków Wilczełyko (roślina silnie trująca).
2.jpg
Droga mi się dłużyła. Gdy myślałam, że jestem już na Horodku, okazało się, że jestem dopiero w połowie drogi na Horodek. Wtem wylałam herbatę ze słoika, by chociaż o 1 kg odciążyć sobie plecak.
3.jpg
Przed Horodkiem zaczęły pojawiać się niewielkie ilości śniegu, potem śnieg był na całym polu widzenia ale był bardzo niski, nawet do kostek nie sięgał.
4.jpg5.jpg6.jpg
Gdy wkraczałam na Łopiennik otoczyła mnie zewsząd spora mgła.
7.jpg
Ujrzałam moje ulubione, wielkie krzaki jagodzisk, kiedyś zawsze chodziłam na Łopiennik ze słoikiem.
8.jpg
Po chwili mgła zrobiła się tak gęsta, że to, co widzisz na poprzednim zdjęciu to mały pikuś a raczej świetna widoczność -nie było nic widać. Zobaczyłam tylko jedno -przecinające moją ścieżkę tropy niedźwiedzia GIGANTA! Łapę miał jak półtorej mojej stopy, nigdy w życiu nie widziałam tak wielkich niedźwiedzich tropów, mimo, że ślady niedźwiedzie widuję bardzo często. Nie robiłam zdjęć, ponieważ chciałam jak najszybciej, bez zatrzymywania wydostać się z polany szczytowej. Mam nadzieję, że te ślady jesteś w stanie sobie czytelniku wyobrazić. Nagle, żeby tego wszystkiego było mało, rozpętała się.. zamieć śnieżna!! Silny wiatr, bombardujący Cię śnieg, niewielka widoczność, ślady niedźwiedzia giganta i ja, która nie mam pojęcia gdzie idzie dalej mój szlak, nie szłam nigdy czarnym do Jabłonek ale pi razy drzwi wiedziałam w którą stronę ma iść. Denerwująca sytuacja znów beznadziei. Zostawiłam plecak i przez 10 minut biegałam po Łopienniku z kompasem szukając szlaku :) No, znalazłam w końcu te czarne kreski na drzewach ale uważam, że na takich rozstajach powinien być on lepiej oznakowany. Byleby jak najszybciej wydostać się z tej mgły! Ruszyłam szybkim krokiem i za 5 minut znowu pojawiły się ślady owego lokalnego giganta, tylko tym razem szły jakiś czas dokładnie po szlaku! "Drogi misiu, pomyślałam, to jest ścieżka dla turystów, proszę trzymać się od niej z daleka. A ja dzisiaj jestem rasowym turystą -idę po turystycznym szlaku i będę spała w łóżku w płatnym noclegu. Proszę zejść mi z drogi." Szlak nie był idealnie oznakowany, zwłaszcza w słabej widoczności miałam kilka problemów. Kilka razy zrzucałam plecak i biegałam w około szukając kresek na drzewach. Podczas tych wędrówek każdego dnia wcielałam się w inną rolę, w inną postać. Dzisiaj jestem turystą. Rzekłam sobie w myślach: "dziś jesteś turystą, musisz więc myśleć jak turysta!". Czyli jeżeli nie widzisz szlaku przed sobą, to się odwróć i zobacz, czy czasem nie ma szlaku z tyłu dla ludzi, którzy idą w przeciwnym kierunku. Jeżeli szlaku też nie ma, to wróć się do miejsca, gdzie ostatni raz widziałeś szlak i zobacz w którą stronę jest skierowany ten idący w przeciwnym kierunku -właśnie z tej strony powinien zobaczyć go turysta idący z naprzeciwka i idź jego torem -w zasadzie według tych zasad pokonałam cały odcinek. Przy takim błocku i kontuzji oczywiście nie mogło się obejść bez drewnianego kostura. Oczywiście na samym starcie, w Dołżycy, rozwiązałam sobie zupełnie buty, by dać większą swobodę piętom. U podnóża gór napotkałam na sakramencki bajzel w lesie pozostawiony po ścince. Pełno zmarnowanego, starego i nieściągniętego drewna. W porównaniu z tym syfem, u mnie w Prełukach jest piękny porządek a wydawało mi się, że już gorzej być nie może. Poniżej zdjęcie zrobione już po zejściu z gór, wkroczywszy na drogę kierującą do Jabłonek.
9.jpg
Jeszcze tylko przejście przez rzekę. Nagle rozpętała się ulewa ale jakie to ma znaczenie w tym momencie, gdy jest się całym mokrym :) Nie ma czasu na czekanie, jeszcze kawałek drogi.
10.jpg
Kuśtykając z kosturem zaszłam do schroniska szkolnego w Jabłonkach. Oczywiście wcześniej zapowiedziałam swoją wizytę. Miałam cichą nadzieję, że będą palili w piecu, bym mogła sobie osuszyć ubrania na kaloryferze. Nic z tego. Schronisko bardzo mi się podobało, obsługująca starsza pani też okazała się najsympatyczniejszą osobą. Dostałam pokój 14-osobowy z łóżkami piętrowymi. Okazało się, że w pokoju obok był jeszcze jeden gość, leśnik z odległej części Polski. Porozmawialiśmy sobie o lasach, o leśnikach z moich okolic. Człowiek nie był w Prełukach z 18 lat a doskonale wyrysował mi palcem na stole "mapę" moich okolic, łącznie z wszystkimi zakrętami. Gdy wymieniałam nazwiska leśniczych, to okazało się, że znał wielu a nawet kojarzył mój dom -dawną leśniczówkę. Gdy opowiedziałam mu o dzisiejszym dniu, złapał się za głowę i powiedział, że dzisiaj choćby dawali mu za to wielkie pieniądze to za żadne skarby w taką pogodę nie poszedłby do lasu i był pełen podziwu. Bardzo miły człowiek. Potem, jako, że kaloryfery nie grzały, postanowiłam zakosić rolkę szarej srajtaśmy, którą osuszałam sobie buty od środka. Wszak dzisiaj byłam turystą a turyści powszechnie znani są z tego, że kradną papier toaletowy ze schronisk. Była ogólnodostępna kuchenka, więc zagotowałam sobie niewielki garnek gorącej wody w którym próbowałam zamoczyć stopy. Miło się tym rozgrzałam. Serdecznie polecam to schronisko, bardzo mi się w nim podobało.
"Wędrujemy zarośniętą dzikim zielskiem drogą..." W.P.
Następnego dnia pogoda zmieniła się nie do poznania! Przepiękne słońce, upalna pogoda, lekki wiaterek -pogoda wymarzona w góry. Jeszcze wczoraj nie byłam pewna czy dam radę o tych piętach iść następnego dnia ale po rozchodzeniu było znośnie, mimo tego cały czas kuśtykałam. Udałam się stopem do Baligrodu do sklepu i do apteki. Złapałam malucha, plecak dałam na kolana. Wesoła pani zapytała się mnie czy jestem z wojska, sądząc po militarnym ubraniu i plecaku. Też prowadzi agroturystykę i opowiadała, jak to turyści obawiają się przyjazdu w Bieszczady w związku z "zbliżającą się wojną". Doszło nawet do tego, że turyści zadają pytania typu: "czy zwrócona nam zostanie zaliczka w sytuacji, gdyby wybuchła wojna?". Pani miała ubaw z tej sytuacji. Gdy zapytała się o moje plany na dziś, odpowiedziałam, że wybieram się na Waltera. "Oho, czyli partyzanci już zaczynają chować się po górach!" -rzekła. Gdy wysiadłam w Baligrodzie znów to samo. Usłyszałam za swoimi plecami komentarz dwóch starszych babek: "Wojna idzie...!". W tym momencie żałowałam, że nie umiem gadać po rusku. Tak więc wiedziałam kim będę dzisiaj - dziś będę partyzantem!!! Szkoda, że nie miałam czapki mazepynki (koniecznie z tryzubem) ale już powiedziałam koledze, że gdyby przypadkiem był w Lwowie to ma mi kupić taki badziew na straganie. Wróciłam pod pomnik bohatera narodowego stopem z podleśniczym z Jabłonek. Zapytał gdzie mnie wysadzić -"koło Karola", odrzekłam. Uśmiechnął się.
11.jpg
U podnóża góra cała obsypana Żywcami Gruczołowatymi.
12.jpg
Całe podejście na Waltera -sakramenckie!! Najbardziej pieruńsko stromy szlak w naszych Bieszczadach! Ale ja właśnie takie podejścia lubię -bardzo dobrze mi się szło, powolutku z nowym kosturem. Te zdjęcia i tak wyszły mocno wypłaszczone.
13.jpg14.jpg
Tuż pod samym szczytem było lekkie wypłaszczenie. Usiadłam. Miejsce to zachwyciło mnie ogromnie! Zadecydowałam, że to właśnie tutaj będzie moje tajne Centrum Dowodzenia Światem -idealna miejscówka! Dookoła,z ukrycia widać z niej cały świat a ja siedziałam jakby na czubku wielkiej piramidy. Kiedyś Fudżis z Cisnej napisał mi w smsie, że centrum dowodzenia światem znajduje się w Cisnej. Niech tak myśli dalej. Ja wiem, że Centrum Dowodzenia Światem jest na górze Walter!! Zaczęłam snuć plany zdobywania świata... Ha!
15.jpg16.jpg
Wtem zobaczyłam ładne Wilczełyko i postanowiłam je sfotografować. Jednak jeszcze ładniej prezentował się na jego tle mój cień, więc zabawiłam się w zabawę z cieniem wyobrażając sobie, że trzymając mój kostur jestem Panem i Władcą Świata!!!
17.jpg18.jpg19.jpg20.jpg
"Wędrujemy zarośniętą dzikim zielskiem drogą..." W.P.
Co prawda, to prawda. Piękna trasa i cudownie opisana - gratulacje!. Dwa razy próbowałem na zdjęciach, w miarę realnie, przedstawić podejście (zejście) z "Watlera", jednak po obejrzeniu ich na monitorze, zawsze byłem rozczarowany tą płaskością. Nie ma to jak w realu. Robi wtedy wrażenie i wyzwala emocje.
Ostatnio edytowane przez zbyszek1509 ; 22-03-2014 o 22:31
relacja SUPER !!!!
ps. dzięki za wyróżnienie mnie w tekście......no i widzę, że ''zakoszony" papier pomógł
![]()
21.jpg
Dochodząc powolutku do szczytu, napotkałam wiele okaleczonych drzew. Patrząc na napisy pomyślałam -"Oho, moi ludzie tu byli. Ale bym ich pogoniła moim kosturem!".
22.jpg
Gdy doszłam do szczytu, zobaczyłam ławeczkę -"no to fajrant" -pomyślałam. Ławeczka z widokiem na durnego wieloryba.
23.jpg24.jpg
Będąc partyzantem posiliłam się runem leśnym, objadając się orzeszkami bukowymi.
25.jpg
Schodząc do przełęczy spotykałam wiele ciekawych, spróchniałych drzew.
26.jpg
Przed sobą ujrzałam Berdo, czyli górę, na którą za chwilę będę wchodzić.
27.jpg
Na przełęczy znów beztroski fajrant w słoneczku.
28.jpg29.jpg
Podreptałam sobie na Berdo. Tam zobaczyłam informację, która bardzo mocno wbiła mnie w ziemię!!! Na obu mapach czas schodzenia to 1:30 do Bystrego a na kierunkowskazie... 3:30 do Baligrodu. Szoooook!!! Zrozumiem, że pół godziny to odcinek Bystre - Baligród ale żeby na obu mapach machnąć się o całe dwie godziny!?
30.jpg
"Wędrujemy zarośniętą dzikim zielskiem drogą..." W.P.
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki