Butelka czerwonego wytrawnego merlota made in Chile, troche tęsknoty, czarny blues o czwatej nad ranem... i zaczęła powstawac relacja. Jest to relacja niepełna i bardzo subiektywna, zapraszam do uzupelniania brakujących opisow wycieczek (licze tu przede wszystkim na pióro Asiczki). Mile widziane sa takze komentarze oraz zdania zaczynajace sie od słów: „A pamiętacie jak...?”. Bede umieszczac kazdy dzien oddzielnie. Dzisiaj ida dwa pierwsze odcinki. :)
Wiecie sami, jak wyglada wieczor przed takim wyjazdem – pakowanie, reise fieber i bezsennosc... Rozsądek zwyciezyl i juz o 3 rano udalo mi sie zasnac.
Rano bagaze do auta – i do pracy. Oczywiscie kupa spraw do zalatwienia przed wyjazdem, a tu na czacie pelno... I co zrobilam? Poprosilam Piotra_S o bana! Tylko dzieki temu udalo mi sie wszystko skonczyc, a nawet urwac sie godzinke wczesniej. Moj etap na ten dzień to trasa Gdansk – Warszawa, prawie cala w deszczu.... Około 21:00 dotarlam w koncu w goscinne progi Agajotka.
Tego wieczoru Iras byl juz w Wetlinie. Oczywiscie zadzwonilysmy do niego z tradycyjnym juz chyba pytaniem o pokrywę snieżna. Zapewnil nas, ze warunki narciarskie doskonale, a wszystkie wyciagi dzialaja..
Owczego sera nia zalatwil, bo „owce sie jeszcze nie niosą”, za to jak opisal nam gwiazdy nad Wetliną... tego po prostu nie da sie tu powtorzyc.
Rozsądek ostatkiem sil zapędził nas do łożek juz o 1:30.
Zakładki