Dzień 3. Piątek.
Dzień wita nas cudnymi widokami z połonin, wystarczy wyjść z namiotu…
Ostra Hora choć piękna i kusząca już niestety poza planami...
...ruszamy połoniną podziwiać widoki i zrealizować plan minimum - Pikuj...
...pozdrawiamy zbierających jagody Ukraińców (często są to całe rodziny)...
...i zachwycamy się widokami...
Między szczytami Prypir i Nondag dogania nas Tomek (Tomki to fajne chłopaki są ). Wędruje od 'naszych' Bieszczadów, a po ukraińskiej stronie idąc od Sianek ma zamiamiar dojść aż po Rumunię. Nocował dwa kilometry od nas. Zgadujemy się i postanawiamy na Pikuj dojść już razem.
Po wyjściu w góry na kilka dni jednym z ważniejszych towarów jest woda. Mamy jeszcze jej zapas na drogę, ale skoro na mapie zaznaczono źródło nie żałujemy sobie. Trawersujemy Połoninę Bukovską ścieżką, której nie ma na mapie podchodząc nią na wyskokość zaznaczonego źródła, gdzie Monika zostaje z plecakami, a my na lekko chaszczujemy do źródła. Zaznaczonego źródła nie ma lub go po postu nie znaleźliśmy (choć wg GPS staliśmy w nim po kostki). Szukamy 'na czuja' w następnym żlebie i w kolejnym. Wody brak. Podchodzimy do ścieżki, gdzie wykorzystujemy najlepsze źródło informacji - dopytujemy o wodę zbierających jagody Ukraińców. Pierwsze wskazane źródełko nie wzbudza naszego zaufania, dopiero drugie, większe, z wyraźniejszym przepływem lodowatej wody jest idealne. Wlewamy w siebie po litrze, uzupełniamy zapasy i wracamy do Moniki, która trochę się wynudziła, bo z Tomkiem przechaszczowaliśmy prawie 4km (bez specjalnych przewyższeń )
Nasze bieganie za wodą wyglądało jak poniżej, a wodę w końcu znaleźliśmy 20m od ścieżki, którą przechodziliśmy wcześniej...
('mniejsze' źródełko jest przy piku wskazującym na literę a)
Radośnie zarzucam na plecy 3kg cięższy plecak i ruszamy w końcu na Pikuj, który jest tuż, tuż...
...i w końcu stajemy (niektórzy siadają) na szczycie...
Mamy kilka możliwości - wiemy już, że tracąc pierwszy dzień na Ostrą Horę nie zdążymy. Postanawiamy wrócić połoniną (tym razem już jej grzbietem) na nasze miejsce noclegowe. Żegnamy się z Tomkiem i wracamy.
Wieczorem docieramy ponownie na 'nasze' miejsce biwakowe 'z widokiem', rozbijam namiot i schodzę po kolejny zapas wody. Nie chcę tego robić rano ze względu na rosę (nic tak nie przemacza butów jak mokre trawy połonin). Minus tej decyzji jest taki, że spóźniam się na zachód słońca i po dotarciu spowrotem do namiotu i dalej na Wielki Wierch udaje się zobaczyć tylko tyle...
Trasa łącznie to 17,2km plus 3,7km 'biegania' za wodą na lekko. Suma przewyższeń niewiele, bo 787m.
Zakładki